Литмир - Электронная Библиотека

– Do Brukseli? – zapytał krótko.

Guy zamyślił się po raz kolejny. Nazwa brzmiała dla niego jak bezsensowny zbiór dźwięków, ale najwyraźniej oznaczało coś ważnego.

– Tak – odpowiedział. – Właśnie tam.

– A propos, kolego, to czasem nie twój samochód stoi tam dalej na drodze? – zapytał ciekawie kierowca, kręcąc gałką radioodbiornika. – Co się z nim stało? Piorun w niego walnął?

Guy spojrzał na niego spod oka, zastanawiając się, co odpowiedzieć. O ludziach wiedział mniej niż weterynarz o psach – znał ogólne zasady fizjologii, ale nic więcej. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ten mężczyzna twierdzi, że jakiś samochód należy do niego i o jakim piorunie mówi?

Guy nie był nierozgarnięty. Po prostu był yirem. Sposób myślenia yirów znacznie różni się od ludzkiego. Na przykład, nie są w stanie kłamać – nie znają nawet takiego pojęcia. Co za tym idzie, brakuje im fantazji – nie potrafią niczego zmyślić, nie rozumieją metafor, tylko nieliczni umieją formułować hipotezy. W ciągu całego swego istnienia ich cywilizacja nie stworzyła ani jednego dzieła sztuki – wyłącznie formy dokumentalne. W świecie ludzi taki brak bardzo utrudnia życie, ale u yirów jest to norma. Oczywiście, Guy wiedział, że ludzie mogą „mówić o tym, czego nie są całkowicie pewni”, ale jego stosunek do tej informacji był mniej więcej taki, jak nasz stosunek do opowieści o yeti. Nie, nie wątpił w to – yirowie nie tylko nie mogą kłamać, ale nie mogą także nie wierzyć w to, co usłyszeli. Automatycznie zakładają, że inni też zawsze mówią prawdę. Jednakże aż do dzisiaj Guy nie mógł się przekonać o przedziwnych w swoim mniemaniu właściwościach ludzi i z tego powodu uważał je za mało prawdopodobne. Yirowie nie mogą kłamać, ale mogą ich zmylić błędne informacje.

– No to co się stało z twoim samochodem? – jeszcze raz zapytał kierowca tonem swobodnej pogawędki.

– Nic – odpowiedział Guy zimno.

Nie skłamał. Nie miał żadnego samochodu, czyli nic się z nim nie mogło zdarzyć.

– Jak to nic…? – Zdezorientowany kierowca spojrzał na niego spod oka. – Sam widziałem.

– To nie mój samochód – oznajmił Guy po namyśle.

Kierowca chciał jeszcze o coś zapytać, ale popatrzył na obojętną twarz towarzysza podróży i rozmyślił się. Zamiast tego znalazł w końcu w radiu jakąś stację muzyczną. Z głośników rozległy się dźwięki wesołej polki.

Guy mimowolnie skrzywił się. Słuch yirów różni się od ludzkiego i większość naszej muzyki brzmi dla nich tak, jak dla nas zgrzyt noża po szkle. Zresztą ich pozostałe zmysły także są mało podobne do naszych. Widzą dalej i lepiej niż ludzie, ale zupełnie nie odróżniają kolorów, odbierając świat w czarno-białej kolorystyce. Takich zmysłów jak węch, dotyk i smak w ogóle nie posiadają. Yir nie jest w stanie odróżnić za pomocą dotyku kawałka lodu od rozżarzonego węgla. Mają za to inny, niedostępny dla nas zmysł – wyczucie elektryczności. Yirowie czują poruszające się potoki elektronów, dlatego każdy z nich bez trudu odnajdzie baterię zakopaną na głębokości dziesięciu metrów.

Po około czterdziestu minutach ciężarówka zatrzymała się na przedmieściach belgijskiej stolicy. Kierowca radośnie klasnął w dłonie i oznajmił:

– Przyjechaliśmy! Sypnij drobniakami i rozejść się!

– Gdzie sypać? Kto ma się rozejść? – dopytywał się Guy.

– Czego znowu nie rozumiesz? – Kierowca spochmurniał. – Jechałeś moim samochodem? Jechałeś. Korzystałeś z mojej benzyny? Korzystałeś. Słuchałeś mojej muzyki? Słuchałeś. Trzeba płacić. Piątak wystarczy – zakończył.

Kiedy taka, niby to przyjacielska przysługa nieoczekiwanie zamienia się w płatną, wygląda to zawsze nieładnie. Jednakże tego człowieka podobne drobiazgi niezbyt interesowały. Pieniądz cenił bardziej niż wszystkie problemy moralne razem wzięte.

Guy siedział z dość głupią miną, starając się rozgryźć tyradę kierowcy. Spędził w tym świecie jakieś pół godziny, ale już świetnie zrozumiał, że nie wie właściwie nic o tych zagadkowych stworzeniach – ludziach. Szczególnie zdziwił go ciąg pytań i odpowiedzi. Yirowie nie mają w zwyczaju odpowiadać na pytania, które sami zadali.

– Czego chcesz? – postanowił w końcu uściślić. Gdyby miał do dyspozycji porządny zapas energii, nie starałby się w ogóle budować żadnego porozumienia z tym człowiekiem, a po prostu by go podsmażył, ale całej elektryczności, którą dysponował Guy starczyłoby co najwyżej na niedużego kota. W najlepszym wypadku na kilkuletnie dziecko.

Kierowca z rozczarowaniem pokiwał głową i zmierzył pasażera spojrzeniem. W swej obecnej postaci Guy wyglądał na słabeusza, dlatego kierowca nie tracąc czasu na dalsze rozmowy zaczął bezceremonialnie przeszukiwać jego kieszenie. Guy nie sprzeciwiał się, bezskutecznie starając się zrozumieć, co robi ten człowiek. Nie słyszał o niczym podobnym, gdy studiował obyczaje gatunku ludzkiego.

– Aha! – rzekł kierowca z tryumfem, wyciągając portfel należący wcześniej do właściciela forda. – I po co było strugać wariata…?

Zawartość portfela zadowoliła go w pełni. Nie przetrząsał go zresztą zbyt dokładnie. Nie był bandytą, dlatego ograniczył się do jednego banknotu o nominale dziesięciu euro, a resztę wepchnął z powrotem do kieszeni Guya.

– No i po wszystkim! – uśmiechnął się wesoło, otwierając drzwi. – Na razie, przyjacielu!

Stojąc na chodniku, Guy z niedowierzaniem patrzył na odjeżdżającą ciężarówkę. Potem wyjął portfel i otworzył go, nie rozumiejąc, co to jest i dlaczego tak zainteresowało tego dziwnego typa.

W portfelu było prawo jazdy, kilka niezapłaconych rachunków, paragon za zakup ekspresu do kawy, notatnik z dziesiątką nazwisk i telefonów i, oczywiście, pieniądze. Około dwudziestu banknotów o łącznej wartości mniej więcej stu euro. W większej części o niskich nominałach. Guy wyjął jeden papierek i dokładnie obejrzał go ze wszystkich stron. Zanim przeniósł się do naszego świata, postarał się, by go rozumiano. Odpowiednio on także rozumiał, co się do niego mówi. Nie dotyczyło to jednak pisma, chociażby z tego powodu, że yirowie nie znają pojęcia pisma, dlatego dla Guya banknot był tylko kawałkiem kolorowego papieru. Nie, nawet nie kolorowego, a czarno-białego, tak jak wszystko inne co widział. Nie było w nim elektryczności, a więc dla yira nie przedstawiał żadnej wartości.

Jednak w końcu Guy przypomniał sobie, że ludzie wykorzystują takie rzeczy do opłacania towarów i usług. Nazywało się to chyba „pieniądze”. Co prawda, wydawało mu się, że „pieniądze” robi się z metalu, ale nie był tego całkiem pewien. Pamięć mogła go zawodzić.

Dla yirów, którzy nigdy nie stworzyli żadnej teorii ekonomii, nawet w najbardziej prymitywnej postaci, wszystko to było niezwykle osobliwe, ale na Ziemi te papierki mogły się przydać, więc Guy włożył portfel z powrotem do kieszeni. Zaczął żałować, że bez oporu oddal banknot przypadkowemu towarzyszowi podróży.

Po przybyciu do miasta, Guy obojętnie oglądał piękny widok nocnej Brukseli. Dla yira niewiele różnił się on od widzianego wcześniej cmentarza i drogi. Teraz interesowało go tylko jedno – jakiekolwiek źródło energii. A energii akurat było wokół pełno…

Pierwszą ofiarą Guya padł neon jakiegoś baru. Bar był podły i neon też miał podły – połowa liter nie działała, a te, które świeciły, cały czas mrugały. Po napadzie yira i one zgasły.

Guy zaiskrzył. Jego śnieżnobiałe włosy stanęły dęba i zaświeciły słabo w nocnym mroku. Yira opanował dobry nastrój, zaczął rozglądać się za dalszym ciągiem bankietu.

Na kolejne danie nie trzeba było długo czekać, pojawiło się pod postacią niewielkiej tablicy rozdzielczej, do której podłączony był nieszczęsny neon. Dla Guya wyglądało to jak niewielka chmurka elektryczności, ciągle zasilana z oddalonego źródła. Nic lepszego nie mogło mu się trafić.

Chwycił przewód, energicznie przegryzł go i warcząc drapieżnie, wsunął oba końce pod policzki. Ssał energię, mlaskając obrzydliwie i rozsypując wokół siebie coraz więcej iskier. Wkrótce na ulicy zaczęły gasnąć latarnie. Potem światła w oknach. Minęło całkiem niewiele czasu i cała dzielnica pogrążyła się w ciemnościach.

42
{"b":"106985","o":1}