– Witaj dziecino poznaj panią Foresmith panią Anderson i pannę Wilson to nasze sąsiadki zaprosiłam je na zwiedzanie waszego ślicznego domu opowiedziały mi taką historię o nim czy wiedziałaś jakie plotki krążą o waszym strychu?
– Strychu? – Van udała zdziwienie. – A co z nim jest nie tak?
– Czyżby pani nie słyszała jakie krążą pogłoski? – odezwała się ta podobna do poduszki. – O potworze na strychu?
– Mój mąż opowiadał o tym, czyżby pani zapomniała? – Margaret badawczo wpatrywała się w Van.
– Ach, ta głupia historia! – zaśmiała się Vanessa nieszczerze. – Bzdura! Wyważyliśmy drzwi od razu pierwszego dnia – nie było tam nic, oprócz sterty starych ubrań!
– Zupełnie nic? – „Poduszeczka” była wyraźnie zawiedziona. – Dobrze się rozejrzeliście?
– Mogłybyśmy popatrzeć? – domagała się Margaret.
– Lepiej nie – szybko odpowiedziała Vanessa. – Widzicie panie, tam… tam są bardzo kiepskie podłogi. Wystarczy jeden nieostrożny krok, żeby się zapaść. I w ogóle na razie lepiej nie chodzić, gdzie nie potrzeba – nie sprawdziliśmy jeszcze wszystkiego.
– Szkoda… – Margaret zacisnęła wargi.
– Czy słyszeliście państwo jakieś dźwięki? – Tłuścioszka nie chciała się poddać. – Jęki, chichotanie…?
– Córeczko nic nam nie mówiłaś w tym domu rzeczywiście słychać różne dźwięki nic nie słyszeliśmy – wmieszała się do rozmowy matka Van.
– Żadnych dźwięków – ucięła Vanessa. – Nic. Żadnych duchów, żadnych potworów, wszystko w jak najlepszym porządku.
– Tak myślałam. – Margaret pokiwała głową z zadowoleniem. – Zobaczymy, co powie Cyryl, gdy mu powiem…
– Aaaaach! – odezwał się trzeci gość po raz pierwszy. – Aaaaaach! Mylicie się! Duchy istnieją! Są wśród nas! Ten dom jest pełen gości z innego świata, trzeba tylko umieć patrzeć!
– Panna Wilson jest medium – wyjaśniła szeptem tłuściutka dama. – Widzi duchy, możecie to sobie wyobrazić?
Vanessa mogła. Jeszcze jak mogła. Do pełni szczęścia brakowało jej jeszcze tylko szalonej paniusi, widzącej duchy!
– Widzicie?! Widzicie go?! – nieoczekiwanie krzyknęła paniusia. – Jeden z nich jest tuż obok nas!
– O Boże! – pisnęła przestraszona grubaska.
– Ma’am, może ona mnie widzi? – rozległ się szept w uchu Vanessy. Niewidoczny urisk cały czas stał obok niej, czekając, jako dobrze wyszkolony sługa, na dalsze polecenia.
– Panno Wilson… – zaczęła ostrożnie Vanessa. – A ten duch… jak wygląda?
– Co za bzdury! – fuknęła Margaret.
– Aaaaach! – oburzyło się medium. – Nie! On stoi tuż koło ciebie, Edno!
Grubaska zapiszczała, starając się odsunąć krzesło. Siedziała naprzeciwko Van, a Hubert bez wątpienia stał koło Vanessy, więc dziewczyna odetchnęła z ulgą. Bez względu na to, co widziała panna Wilson, był to ktoś inny.
– To mężczyzna… – wyjęczało medium, przymknąwszy oczy do połowy. – Ma dwadzieścia pięć lat, jest średniego wzrostu, przystojny szatyn… Ma takie smutne oczy… Czegoś od nas chce! Stara się porozmawiać z nami, ale nikt go nie słyszy!
– To na pewno nie ja – wyszeptał Hubert stanowczo. – Nie przypomina też sir George’a, chociaż jego i tak tu nie ma. Ma’am, nie wydaje się pani, że ta kobieta ma halucynacje?
Vanessa w milczeniu skinęła głową.
– Mary, może zorganizujemy seans spirytystyczny? – zaproponowała Edna z nadzieją. – Oj, będzie tak ciekawie!
– Całkowicie się zgadzam to powinno być bardzo pouczające nie masz nic przeciwko córeczko?
Vanessa zamyśliła się. Była już niemalże pewna, że Mary Wilson nie jest żadnym medium, pozostało jednak trochę wątpliwości. W tej właśnie chwili do pokoju weszli Kreol i jej ojciec. Mao nie miał na nosie okularów i wprost promieniował szczęściem.
– Witam wszystkich! – zagrzmiał.
– Witaj Mao poznaj naszych gości a gdzie są twoje okulary czyżby się potłukły trzeba znaleźć zapasowe!
– Nie, nie – zaprzeczył wesoło. – Wyobraź sobie, że więcej ich nie potrzebuję! W końcu zacząłem normalnie widzieć! Miałem bardzo ciekawą rozmowę z narzeczonym – Mao specjalnie podkreślił to słowo – naszej drogiej Van, i doszedłem do wniosku, że nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszego zięcia! Taki mądry, młody człowiek, taki wykształcony, taki wspaniały zawód! Jak to mówią, błogosławię was, moje dzieci!
Van gwałtownie odwróciła się w stronę stojącego obok zakłopotanego Kreola i wyszeptała mu do ucha:
– A ty co, poprawiłeś mu wzrok?
– No, tak – wyszeptał w odpowiedzi mag. – Proste zaklęcie, nic skomplikowanego…
Teraz Vanessa rozumiała, dlaczego ojciec był taki szczęśliwy. Przez całe życie nienawidził tych głupich okularów, które musiał taszczyć na nosie, bo nie mógł używać szkieł kontaktowych – bez przerwy łzawiły mu od nich podrażnione oczy. Wypróbował dziesiątki metod leczenia wzroku, godzinami siedział w okularach „Laser Vision”, dopóki nie zakazano ich sprzedaży jako jawnego oszustwa, zdecydował się nawet na operację korekcyjną laserem, ale w ostatniej chwili przeczytał w gazecie o tym, jak pewien staruszek oślepł po takiej operacji, i rozmyślił się. Oczywiście, Kreol zaskarbił sobie jego wdzięczność aż do śmierci. Vanessa niechętnie przyznała, że mag okazał się mądrzejszy od niej, skoro wymyślił taki prosty i elegancki sposób zaskarbienia sobie sympatii przyszłego teścia… Stop! Vanessa zasępiła się. To, jak ojciec wymówił słowo „narzeczony” wcale się jej nie spodobało.
– Naprawdę wyleczyłeś mu wzrok? – upewniła się, wciąż jeszcze nie wierząc. – Przecież nosił okulary minus dziewięć!
– Minus dziewięć? – zmarszczył się Kreol. – A co to znowu znaczy? Nawymyślają różnych głupot…
W tym czasie panna Wilson dopiła kawę i bardzo uważnie przyglądała się fusom na dnie filiżanki. Pozostałe panie, w tym także matka Vanessy, wpatrywały się w filiżankę z nie mniejszą uwagą, jakby miały nadzieję coś tam wypatrzyć.
– Aaaach! – krzyknęło medium. – Wstrząsające! Jaki ciekawy los oczekuje pana, Larry!
Kreol, który z trudem skojarzył, że Larry to on, uniósł się ze swego krzesła i także zajrzał do filiżanki. Oczywiście, nie zobaczył tam nic oprócz fusów kawowych.
– Nic nie widzę – burknął, patrząc podejrzliwie na niespodziewaną konkurentkę.
– Oczywiście, że nic pan nie widzi, mój drogi, oczywiście! – zaśmiała się panna Wilson. – Do tego aby widzieć (słowo „widzieć” wymówiła z naciskiem) potrzebny jest Inny Wzrok (te słowa też podkreśliła)! Proszę powiedzieć, pod jakim znakiem zodiaku pan się urodził?
– Jakim znowu znakiem? – zasępił się Kreol. – O co ci chodzi, kobieto?
Agnes Lee i Margaret Foresmith jednocześnie skrzywiły się, słysząc takie grubiaństwo. Maniery zmartwychwstałego maga nadal pozostawiały wiele do życzenia. Edna Anderson nadal siedziała nieporuszona, z otwartymi ustami chłonąc mądrości tej zwariowanej baby.
– Astrologicznym, głuptasie! – zaśmiało się medium. – Zresztą nie, lepiej sama zgadnę. Koziorożec, nieprawdaż? A może Strzelec? Nie, nie, nie! Pan jest Lwem? Oczywiście, urodził się pan pod znakiem Lwa!
– Astrologia?! – fuknął Kreol. – Bzdury! Gwiazdy to płonące kule unoszące się w nieskończonej przestrzeni, wiedziano o tym już w starożytnym Prakwanteszu. Przynajmniej magowie wiedzieli – dodał na wszelki wypadek. – Na ich podstawie nie da się przepowiedzieć losu człowieka, a kto twierdzi inaczej, jest oszustem albo ignorantem!
– Nie może pan wypowiadać się o czymś, na czym się pan nie zna! – obrażona panna Wilson wyprostowała się jak świeca. – Astrologia to najważniejsza z nauk, niech się pan nie waży…
Kreol pochylił się ku przodowi, zmrużył oczy i bacznie wpatrywał się w twarz kobiety.
– Nie ma w tobie ani krztyny magii, kobieto! – warknął oburzony, gdy tylko zakończył oględziny. – Jesteś oszustką albo wariatką, i masz szczęście, jeśli prawdą jest to drugie, bo zaraz…
Vanessa i ojciec popatrzyli na siebie nawzajem, jednocześnie schwycili Kreola pod pachy i pociągnęli do wyjścia. Van zdążyła jeszcze pospiesznie przeprosić zszokowane damy, tłumacząc, że Kreol wypił nieco za dużo. Nie miała pojęcia, co go tak rozzłościło, ale nie chciała, by zamienił nieszczęsną pańcię w żywą pochodnię. A najwyraźniej lubił to robić!