– Kosmici! – ciągle jeszcze bulwersował się Mao. – Każdy głupi wie, że na fotografii widać tylko ogoloną małpę! Właśnie tak fabrykują sensacje!
Zza obrazu dobiegł przygłuszony chichot Hubaksisa.
– Właśnie ktoś wszedł do domu. – Kreol wygłosił tę głęboką myśl, wyraźnie czemuś się przysłuchując.
– Nie słyszałem dzwonka. – Mao uniósł brew.
– To kobieta… dwie, nie… trzy kobiety… – oznajmił Kreol.
– To na pewno nowe przyjaciółki Agnes – domyślił się Mao. – Ale… skąd wiesz?
– Nowe przyjaciółki? – Van nie pozwoliła ojcu wejść na śliski temat. – Co za nowe przyjaciółki?
– Poznała się z nimi, gdy wypakowywaliśmy zakupy – powiedział ojciec. – Zdaje się, że mieszkają tutaj, w pobliżu. Agnes natychmiast zaprosiła je na filiżankę kawy, a przy okazji pokaże im dom… znasz przecież mamę. A propos, wasz dom jest dobrze znany w okolicy…
– Chwileczkę – przerwała Vanessa. – Tato, one chcą oglądać dom. Cały dom?
– A dlaczego by nie? – Wzruszył ramionami Mao. – Nie wiem dlaczego, ale szczególnie zainteresował je strych, chociaż oczywiście mogę się mylić… Przecież nie chowacie tam trupów? – mrugnął filuternie.
– Gdzie nie można ich wpuścić? – Van nie słuchała już ojca, tylko zdecydowanie odwróciła się w stronę maga.
– Do piwnicy – tam jest duch, na strych – tam jest pentagram, do gabinetu, bo tam jest moja księga, do laboratorium, tam są ingrediencje do wywarów i eliksirów. Do ogrodu nie, tam coś posadziłem… Nigdzie nie można!
– Niech to diabli! – zgrzytnęła zębami Van. – Co robić… co robić…
– Córuchno… – Ojciec starał się ostrożnie zwrócić na siebie uwagę. – Coś jest z tobą nie tak? Larry, o czym mówicie?
Vanessa popatrzyła na niego oczami osaczonej łani. Po burzliwych, ale niezbyt owocnych przemyśleniach postanowiła wtajemniczyć ojca we wszystko i modlić się do nieprzeliczonych bogów Kreola, żeby podszedł do tego jak należy.
– Tato – powiedziała z trudem – obiecaj, że nie powtórzysz mamie, dobrze?
– Oczywiście, moja droga, oczywiście – wymamrotał Mao, nic nie rozumiejąc. – Macie jakieś kłopoty…?
– I to jakie… Obiecaj, że nigdy, nikomu o tym nie powiesz – zdecydowanie domagała się Vanessa. – Nawet mamie!
– Nawet mamie? No… dobrze, jak chcesz…
– Dobrze… chodzi o to, że… – wykrztusiła Vanessa. – Kreol jest czarnoksiężnikiem.
– Magiem! – natychmiast warknął Kreol, zmęczony już ciągłym poprawianiem.
– Tak, tak, magiem. Co o tym sądzisz, tato? Mao przez kilka sekund mrugał, zastanawiając się nad tym, co usłyszał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego córka tak pilnie ukrywała coś, co w jego mniemaniu było drobiazgiem.
– Według mnie to niezły zawód… – zaczął ostrożnie. – Wiele osób chce trafić do show-biznesu, a czarodzieje nieźle zarabiają… Na przykład taki Copperfield…
– Zaczekaj! – przerwała mu z rozdrażnieniem Vanessa, widząc, że ojciec źle ją zrozumiał. – Nie mam na myśli magika, tylko maga! Rozumiesz?!
– Nie bardzo – przyznał się ojciec też już nieco zdenerwowany. – Może wyjaśnisz dokładniej?
– Urodził się w starożytnym Babilonie, pięć tysięcy lat temu – wytrajkotała Vanessa, nie pozwalając ojcu dojść do słowa. – Potem umarł, pochowali go, ale w naszych czasach znowu ożył razem ze swoim dżinnem! Znalazłam go i zostałam… no, kimś w stylu partnera… nie wiem, jak to wyjaśnić… No, pomagam mu. Oczywiście, nie jest żadnym moim narzeczonym, a ja nie jestem narzeczoną, nie jesteśmy zaręczeni, oszukałam was. Przepraszam.
– To wszystko? – spokojnie powiedział Mao.
– Tak. I co ty na to?
– Tylko się nie denerwuj – powiedział rzeczowo. – Znam bardzo dobrego psychoterapeutę, doprowadzi cię do porządku.
– Tato! – wrzasnęła Vanessa.
– Twoja córka mówi prawdę – wtrącił się Kreol. – Nie rozumiem, dlaczego w waszych czasach ludzie tak uparcie nie wierzą w najprostsze rzeczy!
– Nie wierzysz mi? – Van zażądała odpowiedzi.
– Wybacz mi… – Mao ze skruchą rozłożył ręce.
– Wiem, że to wydaje się nieprawdopodobne, ale… Słuchaj, Kreolu, przypomnij mi, dlaczego od razu ci uwierzyłam?
– Bo przedstawiłem przekonywające dowody! – fuknął mag.
– Właśnie. Udowodnij, że jesteś magiem!
– Larry, chce pan powiedzieć, że to prawda? – Mao westchnął ze smutkiem, rozumiejąc, że sprawy wyglądają znacznie gorzej, niż myślał.
– Nie jestem byle jakim fakirem. – Kreol z pogardą odrzucił propozycję Vanessy. – Nie mam w zwyczaju udowadniać swoich kwalifikacji!
– A co z przedstawieniem, które zorganizowałeś dla imperatora, panie? – Zza obrazu dobiegi głos Hubaksisa, który nie mógł już dłużej wytrzymać. – Pamiętasz, jak chciałeś go przekonać, żeby mianował cię nadwornym magiem?
– Kto to powiedział? – Mao rozejrzał się. Vanessa podbiegła do obrazu i wyciągnęła zza niego Hubaksisa. Ściskając w garści malutkiego dżinna, podsunęła go ojcu pod nos.
– Patrz! – wrzasnęła. – To jest Hubaksis, ten dżinn, o którym mówiłam! To cię przekonało?
– Van, nie ściskaj mnie tak mocno! – pisnął na wpół uduszony dżinn. – Ja też cię kocham, ale przesadzasz!
Mao zamrugał. Maleńki jednooki diablik ze skrzydełkami i rogiem na czole nie chciał zniknąć.
– Dżinn? – powiedział nieśmiało. – A dlaczego taki mały?
Potem sam przed sobą musiał się przyznać, że nie była to najmądrzejsza odpowiedź w jego życiu, ale nic lepszego nie przyszło mu wtedy do głowy.
– A to nasz domowy demon! – krzyknęła Vanessa, wyciągając Butt-Krillacha za skórę spod kanapy. Dawno już przestała się go bać. – Ciągle zapominam, jak się nazywa… I co, przekonałam cię?!
– Dzień dobry, panie Lee – przywitał się uprzejmie Butt-Krillach.
Ojciec Vanessy uważnie popatrzył na wiszącego mu przed twarzą Hubaksisa. Potem przeniósł wzrok na okropnego stwora, przypominającego połączenie bulteriera, makaka i kosmity. Stwór uśmiechał się przyjaźnie, prezentując około dwustu ostrych kłów. Vanessa okropnie się bała, że ojciec zacznie krzyczeć albo zrobi coś nieprzewidywalnego, ale on tylko stał i patrzył.
Przez całe życie Mao był niezwykle trzeźwo myślącym człowiekiem. Nie wierzył w UFO, w yeti ani w duchy. Nigdy nie czytał brukowców i nie lubił fantastyki. Ale właśnie ze względu na trzeźwość myślenia nie wątpił w to, co widział na własne oczy. A teraz widział dwa stworzenia niepodobne do niczego, co widywał do tej pory. Dlatego uwierzył Vanessie.
– Wydaje mi się, że gdzieś już widziałem to stworzenie… – wymamrotał w zamyśleniu, patrząc na Butt-Krillacha. Pomyślał jeszcze przez chwilę, a potem powiedział zdecydowanym głosem:
– A więc tak, córeczko! Biegnij do mamy i nie puszczaj jej… no, tam gdzie mówiliście. A ja tymczasem porozmawiam z tym młodym człowiekiem.
– On nie jest…
– Tak, już zrozumiałem, że nie jest żadnym twoim narzeczonym – przerwał jej ojciec.
– Nie to! Chodzi mi o to, że on wcale nie jest młody. Jest starszy od ciebie, tato!
– Jak to? – zdziwił się Mao. – Dobrze, sami dojdziemy co i jak. No już, biegnij szybko.
– Co mam jej powiedzieć? – Vanessa odwróciła się już w drzwiach.
– Coś wymyślisz. Nieźle ci to wychodzi.
Van pomknęła po schodach, przeklinając w duchu samą siebie. Zupełnie nie miała ochoty zostawiać ojca sam na sam z Kreolem – zdążyła się już przekonać, że sumeryjski mag za grosz nie potrafi kłamać. Do tego poważnie obawiała się, że po rozmowie ojciec zażąda, aby natychmiast opuściła ten dom. A wcale tego nie chciała. Zdążyła już przyzwyczaić się do wstrętnego, a jednocześnie na swój sposób sympatycznego Hubaksisa, do pełnego pychy burczenia Huberta, do naiwnie chytrego Butt-Krillacha. A na samą myśl o tym, że mogłaby już nigdy więcej nie zobaczyć szarych oczu Kreola miała ochotę wyć ze smutku. Chociaż do tego ostatniego nie chciała przyznać się nawet przed sobą.
Agnes Lee wraz z trzema innymi kobietami siedziała w salonie przy dużym stole, popijając kawę. Vanessa rozpoznała jedną – była to Margaret, żona jąkającego się mężczyzny, który opowiedział jej legendę o nawiedzonym strychu. Spotkanie z nią nie wróżyło niczego dobrego. Druga paniusia przypominała poduszkę – była niska i gruba, z tłustą, dobroduszną twarzą. Trzecia wydała się Vanessie głupawa – patrzyła nieobecnym wzrokiem i co chwila wzdychała.