— Tak jest.
— Ma pan prawo zabrać ze sobą dziesięć osób towarzyszących. Oraz dziesięć kilogramów bagażu osobistego. Pańska stacja orbitalna przechodzi na własność narodów Ziemi.
— Nie będę protestował.
— Ach jeszcze jedno. Wybaczy pan, zapomniałem o tym. A to przecież dla pana ważne. — Z futerału który przyniósł ze sobą wyjął szablę paradną Mikołaja II-ego. Podał pokonanemu. — Ma pan prawo nosić szablę w niewoli — powiedział poważnie.
— Dziękuję. To rzeczywiście ważne dla mnie.
— Wystarczy panu godzina na spakowanie się?
— Tak jest.
— Jeszcze jedno. Pańska kopia używająca imienia własnego księżniczka Helena pragnie panu towarzyszyć, nie zgadzamy się jednak na towarzystwo hybrydy noszącej mię własne Karolina. Ta nieszczęsna istota zostanie poddana operacji przeszczepu mózgu spowrotem do ludzkiego ciała i leczeniu psychiatrycznemu. Tak zadecydowali konsultanci planety Gyp.
Kiwnął głową.
— Czy będę miał prawo do wygłoszenia pożegnalnego orędzia do mieszkańców mojej planety?
— Tak. Dziennikarze ziemskiej telewizji także zabiegali o stworzenie takiej możliwości. Proszę użyć teleportera.
— Nie boicie się że ucieknę?
— Gdy był pan nieprzytomny teleporter został wymieniony.
Koćko wykręcił pas na drugą stronę. Gość mówił prawdę. Został tylko jeden guzik. Prezydent wcisnął go.
XVI
Za nimi stał człowiek. Był bez skafandra a tylko w lekkim mundurze i w papasze na głowie. Profesor poznał go natychmiast. Jego student Tomasz Miszczuk. I nadal miał swojego laptopa pod pachą. Ale przeszedł jakąś dziwną przemianę. W jego wzroku nie było już poprzedniej miękkości. Wycelowali w niego broń.
— Przecież i tak nie strzelicie — powiedział spokojnie. — Ostatni przypadek zabójstwa człowieka na ziemi miał miejsce, może o tym nie wiecie, ale ponad dwieście lat temu. Oczywiście nie liczę tych kilku przypadków które były naszym udziałem. Ludzkość zbyt silnie czuje swoją wspólnotę, aby się nadal wyrzynać. Po części jest to zasługą tych tam zapuszkowanych — machnął ręką w stronę dolnych kondygnacji. Wyjął z kieszeni małą puszkę i pociągnął tlenu. — Właściwie to nic nie muszę wam wyjaśniać, ale jesteście pierwszymi którzy dotarli tutaj. Ja wprawdzie nie jestem tym którego nazywacie starym Prezydentem ale ten podpis na ścianie to jego dzieło podobnie jak podpisy pozostałych trzech wodzów wielkiej koalicji. Ja byłem tylko pionkiem i nadal jestem pionkiem, zresztą to mi odpowiada. A teraz jestem uszami i oczami Starego Prezydenta na ziemi. Możecie mnie nazywać Premierem.
— Premierem? — zdziwił się profesor.
— Tak. Przecież tam gdzie jest prezydent powinien być także premier stojący na czele rządu. Pełniłem kiedyś tą funkcję, byłem też szefen służb specjalnych.
— A agenci? Kim oni są? — zaciekawił się astronom. — Wasi dawni urzędnicy? Członkowie rządu? Ludzie waszych służb specjalnych?
— Nie. Tamci dawno umarli. Lodówki mogą służyć tylko wybranym. Agentów produkujemy w przeważającej częsci metodami inżynierii genetycznej. Kieruję siatką stu osiemdziesięciu agentów rozsianych po całym świecie i jeszcze stu pięćdziesięcioma kandydatami w fazie nowicjatu. — Ale nie będziemy rozmawiali tu na mrozie — ponownie łyknął tlenu. — Zapraszam do mnie.
— Nic z tego — powiedział Nodar. — Nigdzie nie pójdziemy. Może to pana zdziwi ale nie chcemy skończyć tak jak oni.
— Nic nie zmieni Polaka, nic nie zmieni Rosjanina. Można wymienić geny i kolor skóry, ale nie zmieni się mentalności — westchnął przybysz.
— Jestem Gruzinem — zaprotestował Nodar, ale Miszczuk go nie słuchał.
— Cwaniactwo, pociąg do rozwiązań siłowych niechęć wobec obcych, nieufność — kontunuował z radosnym uśmiechem — Dodajmy do tego kodeks Bushido i mamy na co sobie zapracowaliśmy. A tak się staraliśmy. Myślicie że to łatwo odbudować cywilizację od podstaw? A nam się udało.
— Kim oni są? — zapytał profesor wskazując gestem sarkofagi.
Tomasz uśmiechnął się.
— Cóż to co tu widzicie to największa zbrodnia w historii tej i kilku innych galaktyk. Zapewne, łącza nadświetlne nie sięgają wystarczająco daleko. Z drugiej strony to akt najwyższego humanitaryzmu.
— Co ma oznaczać ten bełkot? — zaciekawił się renegat.
— Co w sarkofagach to Ubermensche. Nadludzie. Swojego czasu kilku nieco oblatanych w świecie neonazistów postanowiło wyhodować rasę doskonałą. Mam wrażenie że ich dzieło trochę ich przerosło. Założyli produkcję taśmową nadludzi. Genetycznie całkiem udana konstrukcja — ponownie łyknął tlenu. Zasapał się. — Ale społecznie gdzie im do was. Początkowo łazili po świecie, byli nawet pożyteczni, tacy silni i grzeczni zupełnie jak dobrzy wujaszkowie ludzkości. Tyle tylko że czterdzieści procent ich genów pochodziła od niejakiego Adolfa Hitlera, stąd zresztą nazwa — homo spaiens hitlericus. Słyszeliście o kimś takim?
— Obłędne teorie rasistowskie? — upewnił się profesor Janusz.
— Hitlerszczaki — szepnął Dziadek Weteran.
— Zgadza się. Wybili resztę ludzkości do nogi. Niedobitki zamknęli w ogrodach zoologicznych a potem radośnie ruszyli na podbój wszechświata. Spustoszyli dwadzieścia systemów słonecznych. Doprowadzili do zagłady siedmiu ras rozumnych. Ziemian mógł pokonać tylko ziemianin. Koćko walczył jeszcze za swojej kadencji przeciw niemieckim terytoriom koncesyjnym i znał ich taktykę. Ja też się przyłożyłem — znowu łyknął tlenu. — Pokonaliśmy ich. A potem cóż. Ja jestem z ziemi tak jak oni i wy. Ofiarowaliśmy im łaskę. Zapakowaliśmy ich do sarkofagów. Wszystkich sto czterdzieści miliardów płowowłosych olbrzymów o inteligencji tysiąca IQ. I włączyliśmy im takie małe wirtual reality. Indywidualny program dla każdego. Rozmnożyć się nie mogli. W snach podbijali nadal kosmos, budowali obozy koncentracyjne pod innymi słońcami. A dla was po wypuszczeniu z zoo musieliśmy zbudować inną historię. Nikt nie powinien o tym pamiętać.
— Zniszczyłeś wszystko. Cały dorobek ich cywilizacji — wściekł się profesor. — Destrutoxem. Przy okazji rozwaliliście kupę innych rzeczy... Zabytki które były dla nas ważne.
— To nie ja. Decyzję podjął Prezydent. Nie było czasu na delikatne metody. Można wymazać ludziom pamięć ale na widok tych ruin wszystko by wróciło. Kiedyś i ja byłem archeologiem. Wolałby pan, żeby ludzkość czerpała taki wzorce? Proszę mi uwierzyć, że lepiej jest tak jak jest. Przecież jesteście zadowoleni za tego jak żyjecie. Nikt na ziemi nie cierpi głodu. I możecie poznawać o podstaw tyle dziedzin nauki.
— Zniszczyliście ziemię aby ukryć świadectwa tej zbrodni.
— Nazywacie to zbrodnią? Hmm... Właściwie to ja pierwszy tak to określiłem. Co drugi z nich został dyktatorem. Mam zapisane ich wizje. Czy miałem ich zesłać na bezludną planetę skąd nawiali by wcześniej czy później aby nieść zagładę kolejnym rasom kosmosu? A może lepiej było im pomóc w podboju, czy może wybić do nogi, zastrzelić czy zagazować? A to co zostało zniszczone zapisaliśmy i możemy odtworzyć. Jeśli zajdzie potrzeba.
— Tak jak park w Łazienkach? — zagadnął złośliwie Sergiej.
— To i tam was zaniosło? Powiem trochę inaczej. Niektóre zabytki zachowaliśmy w stanie nietkniętym i zmagazynowaliśmy na stacji. Zamek w Malborku, parę co ciekawszych kawałków różnych miast. Zdaje się coś koło stu osiemdziesięciu tysięcy kawałków.
— Bzdura — powiedział Susłow ostro.
— Stacja orbitalna jest cylindrem o średnicy sześćdziesięciu kilometrów i długości nieco ponad stu kilometrów. Powleczona srebrem próby 999. No oczywiście gdzieniegdzie ma ogniwa fotoelektryczne
— Ale przecież... — zaczął Pawłowski potem palnął się w głowę. — Wydaje się dwa razy mniejsza! To takie złudzenie w astronomii jak przy mierzeniu średnic brył lodu silnie odbijających światło?
— Zgadza się. Policzycie kubaturę tego obiektu za sami się przekonacie. Ale to nie ważne. W każdym razie nie wasze zmartwienie.
— Dobra. I co dalej się z nami stanie? — zagadnął Susłow.