Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Głosu człowieka siedzącego na krześle też nie pamiętał.

— Zastanawiasz się kim jesteś i nie możesz uzyskać odpowiedniego poziomu samoświadomości — domyślił się siedzący. — To zupełnie naturalny stan. Twoja pamięć została wyczyszczona.

Poruszył ustami i za którymś razem zdołał wykrztusić z siebie pytanie.

— Dlaczego?

— Ach. Czujesz się pokrzywdzony? Raczej powinieneś się cieszyć. Zrobiłeś duże kuku naszemu społeczeństwu, ale dano ci drugą szansę.

— Nie...

— Nie rozumiesz. Poczekaj.

Siedzący podał mu białą tabletkę i szklankę z wodą. Woda była źródlana. Skądś znał ten smak. Ucieszył się, że jednak coś mu się w głowie kołata.

— Po kolei — powiedział siedzący. — Byłeś wielokrotnym maniakalnym mordercą. Zabiłeś kilkanaście kobiet i dzieci o mężczyznach nie wspominając.

Brwi człowieka z szafy uniosły się do góry.

— Ja?

—Źródłem osobności są wspomnienia. Byłeś mordercą na skutek tego co zapisało ci się w mózgu. Można powiedzieć, że zostałeś wyleczony, ale oczywiście coś za coś. Musisz spłacić dług. Zostałeś wybrany spośród wielu przestępców. Twoi kumple po fachu gryzą ziemię.

Kropelki potu zrosiły jego skronie.

— Co mam robić?

— Zajmiesz się śledzeniem pewnego człowieka, którego poczynania mogą zagrozić społeczeństwu.

Człowiek z szafy usiadł na leżance i przypatrzył się uważnie siedzącemu. Tamten wyglądał zwyczajnie, mężczyzna w średnim wieku z niewielkim wąsikiem i w okularach o grubej oprawie. Na czole mężczyzny mienił się sinobłękitny napis «Niagara Ognia» i numer 224. Na ścianie wisiał kalendarz. Przybysz z szafy wpatrywał się w abstrakcyjny rząd cyfr stanowiący datę roczną. Nie mówił mu nic. Nie miał pojęcia kiedy został wzięty na pranie mózgu, ani jaką datę powinien zobaczyć. Po prostu zanotował w pamięci to co ujrzał.

— Widzę, że umysł już działa. To dobrze. Parę słów dla większej jasności. Wtłoczono ci pod hipnozą wszystko, co powinien wiedzieć student trzeciego roku geologii. To ci się powoli przypomni, musisz tylko nad tym popracować. Jesteś Polakiem, masz dwadzieścia jeden lat i nazywasz się obecnie Artur Kładkowski. Nie wstawaj jeszcze, niech środek wzmacniający dobrze się wchłonie. Jesteś jednym z siedmiu agentów Starego Prezydenta działających w PNTK.

Człowiek z szafy złapał się za głowę.

— Kto to jest Stary Prezydent?

— Z grubsza to facet, który załatwił ci nowe życie. A poza tym władca tej planety. Być jego agentem to zaszczyt. Oczywiście musimy to trzymać w ścisłej tajemnicy.

— A co to jest PNTK?

— To nazwa naszego kraju. Północne Niezależne Terytorium Koncesyjne.

— Co oznacza ta nazwa?

Tym razem zdziwił się agent. Poprawił okulary.

— Jak to co znaczy? Kraj leżący na północy, jest niezależny od sąsiadów, zajmuje pewien obszar i podlega koncesji osiedleńczej.

— Co to jest koncesja?

Siedzący westchnął.

— Doczytasz sobie później. Wróćmy do tematu. Twój pseudonim brzmi Wielki Mur. Będziesz go używał w kontaktach z innymi agentami. Ja mam pseudonim Niagara Ognia. Pseudonimy wypisane są na naszych czołach tak samo jak numery. Widoczne są dopiero po oświetleniu ultrafioletem. Nasze oczy są na niego uwrażliwione, my widzimy to i tak. Otrzymasz niezbędne papiery. Jutro wieczorem zgłosisz się na szkolenie pod tym adresem — podał mu kartkę pocztową na której zapisano abstrakcyjny ciąg liczb.

— Jak mam tam trafić?

— Przy pasie masz urządzenie teleportacyjne. Wystukujesz ten kod. Czerwonego guzika używać wolno tylko w razie zagrożenia. Powoduje on wyskoczenie do nadprzestrzeni nieciągłej.

— Co to jest nadprzestrzeń nieciągła?

Po twarzy Niagary Ognia przebiegł skórcz zniecierpliwienia.

— Miejsce powstałe na skutek odkładania się fal energii nieklauzualnych w sześciowymiarowej strukturze wszechświata. Oczywiście to wulgaryzacja zagadnienia. Fizyk wyjaśniłby ci to lepiej. Zielony guzik powoduje powrót na miejsce skąd zaczęto wędrówkę. To chyba proste?

— A energie nieklauzu....

— Ach, to zupełnie proste. Jeśli rozszczepisz dwunastowymiarowy wszechświat to na styku będącym rzutem tego dwunastowymiarowego na rzeczywistość pięciowymiarową powstaje odbicie i zachodzą całkowicie nieprzewidywalne zjawiska fizyczne. Z kolei po przebiegunowaniu takiego rzutu w stronę antymaterii lub bezmaterii można je nieco uporządkować. Wówczas niektórych da się używać do produkcji urządzeń, które zakłócają samą strukturę wszechświata. Oczywiście z naszego punktu widzenia, z naszych trzech wymiarów, na których rzutem są wyniki dość przypadkowe tych zdarzeń, a punktu widzenia hipotetycznych osobników żyjących w dwunastu wymiarach jest to próba uporządkowania ich cieni na niższych poziomach odbić w...

— Dziękuję, nic nie rozumiem.

— Och to proste. Wiesz które guziki możesz naciskać a których nie.

— Tak jest.

— Resztę może wyjaśnią ci na kursach. Będziemy w kontakcie. Na razie przeczytaj to. I zapamiętaj bo dla ciebie nie będzie już drugiej szansy.

Artur wyciągnął dłoń i wziął do ręki podany mu papier. Dokument ozdobiony był wybitnie dziwnym, choć jednocześnie całkowicie zrozumiałym, tytułem:

REGULAMIN POBYTU NA PLANECIE ZIEMIA

III

W ciemności rozległ się dziwny chrapliwy dźwięk. Ktoś nabrał u płuca powietrza i zaraz z obrzydzeniem je wypuścił. Odczekał chwilę i nabrał ponownie. Ze sterczącej z lodu wewnątrz sarkofagu rurki, wydobył się niewielki, biały obłoczek pary. Pod centymetrową już teraz warstwą lodu poruszyły się jakieś cienie. Coś uderzyło od spodu w taflę, była jednak zbyt gruba by mogło ją rozbić.

IV

7 czerwca godzina 8:45

Ruiny miasta Warszawa,

Północne Niezależne Terytorium Koncesyjne

Profesor Janusz Seleźniecki stał w zadumie wpatrując się w sunące tuż nad horyzontem chmury. Były nieco ciemniejsze niż by chciał, ale na deszcz raczej się nie zanosiło. Miecz samurajski w pochwie oblanej czerwoną laką ciążył mu na plecach. Rzemień na którym wisiał nieco ocierał jego szyję. Ozdobna pozłacana grubo tsuba ugniatała go w kark. Zdjął z głowy czapkę z daszkiem i wachlował się nią przez kilka chwil. Dzień był słoneczny, a na tej obrzydliwej pustyni upał dawał się we znaki. Otarł czoło z potu. Czapką. Pozostał na niej ciemny zaciek. Wkrótce wyschnie. W zadumie obracał ją przez chwilę w dłoniach, a potem haftowanym rękawem koszuli przetarł umieszczony na niej nieduży emblemat. Spod białego pyłu błysnęło złotem godło uniwersytetu. Popluł na palec i polerował je przez chwilę aż nabrało odpowiednio okazałego wyglądu. Przedstawiało człowieka z trójzębem w dłoni oraz otwartą książkę. Wokoło biegł napis wykonany cyrylicą:

Uniwersytet Narodowy w Gdańsku

Po bokach czapki wykonano prostym sitodrukiem rysunek szpachelki skrzyżowanej z laserowym miernikiem grubości warstw kulturowych, oraz skromną informację.

Ekspedycja Archeologiczna Warszawa 2486r.

Założył ją na głowę. Poprawił okulary przeciwsłoneczne z filtrem chroniącym oczy przed promieniowaniem ultrafioletowym. (właściwie od dobrych dwudziestu lat filtry takie nie były potrzebne, ale okulary nadal profilaktycznie produkowano wedle starej technologii). Popatrzył w zadumie na swoje skórzane kamaszki. Były pokryte jak wszystko wokół pyłem zerodowanego betonu, ale porzucił myśl, aby doczyścić je poślinioną chustką do nosa. I tak po minucie nie widać było by żadnej różnicy. Westchnął i z kieszeni szortów wydobył złoty zegarek kieszonkowy. Otworzył kopertę i wsłuchując się w pierwsze tony Mazurka Dąbrowskiego wygrywane przez ukrytą pozytywkę śledził skaczące arabskie cyfry. Wreszcie zatrzasnął go. Miał jeszcze chwilę czasu. Poprawił główkę wiecznego pióra wystającą mu z kieszeni i wolnym niemal spacerowym krokiem ruszył w stronę wykopu. Najbliższą godzinę musiał poświęcić gościom i należało wydać dyspozycje studentom.

To był dobry wykop. Koparka usunęła zaledwie czterometrową warstwę zerodowanego miału betonowego, gdy odsłoniło się coś ciekawszego. Sądząc po wyglądzie trafili na kawałek ulicy z lat dwudziestych dwudziestego wieku pokrytej kocimi łbami. Profesor pochylił się nad wykopem. Przez chwilę lustrował go spokojnie wzrokiem. Studenci odłożyli narzędzia i stanęli tak, aby odsłonić mu widok. Wykop przygotowany był po partacku. Najwyraźniej nie nadążali, ale jeszcze dwa czy trzy sezony i doszkolą się. Czerwono połyskiwała siatka laserowych promieni tnąca dno na kwadraty o boku jednego metra. Za wcześnie ją ustawili. Nie miał specjalnej ochoty na nich krzyczeć. Lepiej było wyjaśnić błędy. Będzie na to czas wieczorem. Uśmiechnął się do nich i zaczął wydawać polecenia jasnym spokojnym rzeczowym tonem.

2
{"b":"103193","o":1}