Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Otworzył ciężką walizkę odsłaniając ciekawskim kamerom jej zawartość. To wszystko co miało dla niego wartość, to co zabierał ze sobą na wygnanie. W walizce tkwiło siedem butelek szampana Sowietskoje Igristoje. Wydobył jedną z nich.

— Byłem człowiekiem i nic co ludzkie nie było mi obce — powiedział. — Kradłem, mordowałem, oszukiwałem i wyzyskiwałem kogo tylko się dało, na prawo i lewo. Wy jesteście także bandą krętaczy i awanturników. Macie to w genach tak jak ja. Zostawiam więc planetę w dobrych rękach. Dam wam dwie rady na pożegnanie. Uważajcie na perkal, paciorki, wodę ognistą i zielone twarze; po drugie samowary służą do grzania wody na herbatę a nie do grzania piwa na rodzinne uroczystości. Prawdopodobnie, nowi właściciele planety nie będą mieli nic przeciwko temu, abyście ją pili.

Odkorkował butelkę. Struga piany pociekła mu po palcach i splamiła beton pasa startowego.

— Bracia ziemianie, wasze zdrowie! Mam nadzieję, że poradzicie sobie sami z rozpętaniem jedenastej wojny światowej.

Nachylił butelkę i pił z gwinta. Wreszcie pustą roztrzaskał o ziemię. Starożytnym rosyjskim obyczajem. Na szczęście

— Do zobaczenia — powiedział.

Podniósł walizkę. Słońce zachodziło już. Stojak z dwoma pasami teleportacyjnymi ginął na tle tarczy słonecznej. Prezydent podszedł i zdjął oba. Jeden zapiął na biodrach swojej córki. Drugim przepasał się sam. Objął ją ramieniem. Podniósł walizkę z butelkami i zniknęli jakby pochłonęło ich zachodzące słońce.

W sekundę później z powietrza zmaterializował się Tomasz Miszczuk. Ciągnął za sobą jakieś rurki, a włosy stały mu dęba na głowie. Przed oczyma latały resztki programu, odtwarzającego jego szczęśliwe dzieciństwo.

— Spóźniłem się! — wrzasnął, a potem bluznął taką wiązanką, że reporterzy wyłączyli kamery i poszli sobie.

Koniec tomu pierwszego

Warszawa styczeń — grudzień 1997. Wersja 4.

49
{"b":"103193","o":1}