Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Część 3

I

9 czerwca 2486

Grenlandia stacja Leninino

Profesor Seleźniecki obudził się. Uchylił oczy. Świat wokoło eksplodował zieloną barwą. W jego głowie panował potworny ból. W ustach miał Saharę. Pomyślał sobie że zakaz produkcji i spożywania napojów zawierających więcej niż dwanaście procent alkoholu uchwalony dziewiętnaście lat wcześniej na terenie środkowej Europy był najgenialniejszym aktem prawnym w historii ludzkości. Powoli przetoczył głową po poduszce. Wewnątrz czaszki zachuczało mu coś i poczuł ból jakby jakieś ścierwo toczyło mu tam żywego jeża. Odwrócił głowę jeszcze kawałek i spostrzegł leżącą obok Tatianę. Była goła, zresztą on sam jak mógł stwierdzić był całkiem goły, natomiast nie wiadomo po kiego grzyba w ścianę nad łóżkiem wbity był jego miecz.

— U cholera ale była balanga — powiedział sam do siebie.

Poszedł do łazienki i umieścił troskliwie głowę pod prysznicem. Puścił zimną wodę. Po upływie pół godziny był już w stanie myśleć. Potworny ból osłabł. Wysuszył włosy i ubrał się w kontusz. Gdy wrócił do pokoju dziewczyny już nie było. Uniósł brwi w lekkim zdziwieniu następnie z wysiłkiem wyrwał miecz ze ściany i włożył do pochwy. Przewiesił go sobie przez plecy i ruszył do stołówki. W stołówce siedziała Tatiana. Wyglądała kwitnąco. Profesorowi przeleciało przez myśl coś o tym, że czarni Rosjanie przy każdej nadarzającej się okazji starają się aby ich kobiety zachodziły w ciążę z ludźmi rasy białej co ma w przyszłości doprowadzić do ponownego przerasowienia narodu w kierunku dawnych białych przodków. Ale w tym przypadku raczej nie wchodziło to w grę. Był przecież wybitnie rasowo żółty. Tatiana uśmiechnęła się na jego widok.

— Coś kiepsko pan wygląda panie profesorze — zauważyła.

— Za dużo było tego dobrego.

— Przywyknie pan — uśmiechnęła się. — Dzięki temu napojowi nasi przodkowie podbili północ. Rozgrzewał zamarzających podczas nocy polarnej. Przygotowałam panu śniadanie. Reszta jest już w pracy.

Telewizor w kącie włączył się bez ostrzeżenia. To się czasami zdarzało. Dźwięk trąbki znowu zwrócił ich uwagę na ekran. Pojawił się na nim obrazek przedstawiający orła lecącego na tle potrójnego układu gwiazd. To było godło Starego Prezydenta. Włączyła się muzyka. Była strasznie dziwna. Dopiero po chwili profesor skojarzył co to jest. Dawno temu studiował przez rok muzykologię. To była starożytna pieśń biesiadna o nazwie Lambada tyle tylko że zagrana na skrzypcach. Orzeł powoli rozmył się i oczom telewidzów ukazał się stary człowiek siedzący w fotelu za niezwykle skomplikowaną konsoletą. Człowiek ubrany był w dziwny mundur a na głowie miał białą furażerkę.

— Do narodów planety Ziemia — zaczął bez jakichkolwiek wstępów. Nigdy wcześniej go nie widzieli ale głos i ton jakim wypowiadał każde słowo nie budził najmniejszych wątpliwości. To był ON. — Dzisiaj po raz trzeci zmuszony jestem zwrócić się do was bezpośrednio.

Milczeli zszokowani. Tatiana opuściła kanapkę pod stół. Reszta personelu stacji wchodziła cicho i zajmowała miejsca. Profesor wpatrywał się w ekran chłonąc wzrokiem każdą zmarszczkę na obliczu mówiącego. Stary Prezydent po raz pierwszy pokazał publicznie swoją twarz. Gdy dwieście osiemdziesiąt lat wcześniej przemawiał na forum rady planety i uszczęśliwił ludzkość swoim regulaminem miał na twarzy maskę ze złota wzorowaną na złotej masce Tutanhamona. Stary Prezydent miał około pięćdziesięciu lat, niedużą siwą brodę i ciemne szpakowate włosy, między brwiami dwie pionowe zmarszczki. Usta jego były ściągnięte a oczy patrzyły z wyraźną niechęcią skierowaną jakby do każdego telewidza z osobna.

— Coś mu się w nas nie podoba — szepnęła dziewczyna. — Wyraźnie obrzydzenie go bierze na samą myśl o nas.

Któryś z Rosjan syknął na nią.

— W dniu wczorajszym doszło do kolejnego naruszenia prawa które ustanowiłem tu przed trzystu laty. Miała miejsce nielegalna teleportacja. Sprawcą naruszenia zakazu jest ten człowiek.

Obraz Prezydenta zafalował i ustąpił miejsce postaci wychudłego starca ubranego jedynie w przepaskę na biodrach wykonaną z jansowej szmaty.

— Człowiekiem tym jest były dowódca partyzancki Dziadek Weteran. Nakładam obowiązek na wszystkich mieszkańców ziemi natychmiastowego powiadomienia mnie o miejscu jego pobytu. W razie spotkania należy go zabić. Jednocześnie czynię wiadomym wszem i wobec, że za ukrywanie renegata grozi kara ewakuacji dla ukrywającego oraz jego rodziny i wszystkich osób z nim spokrewnionych do trzeciego stopnia. Domostwo ukrywającego zostanie zburzone. Żadne okoliczności nie będą brane pod uwagę. Przypominam także że od stu dziesięciu lat bezskutecznie czekam na jakiekolwiek informacje o renegacie Susłowie. Skupcie wzrok na ekranie.

Popatrzyli. Ekran rozbłysnął lekko. Informacja została zakodowana w ich mózgach. Stary Prezydent zniknął bez pożegnania. Zjedli w milczeniu. Ból głowy powrócił. Profesor wymknął się ze stołówki i poszedł do laboratorium. O tej porze nie było tu nikogo. Wyjął z szafki dziennik badań i zamyślił się. To co odkryli na razie miało pozostać tajemnicą. Jeśli tak to nie mógł wpisać tu prawdy. W zadumie otworzył zeszyt i wpatrzył się w równe rządki liter hebrajskiego alfabetu. Wreszcie wyjął z kieszeni wieczne pióro i wykaligrafował starannie polską cyrylicą.

Badanie genetyczne Starych odpadków organicznych. 9 czerwca 2486r. Prof. Janusz Seleźniecki.

Umieścił wykonany dnia poprzedniego preparat w obejmie mikroskopu elektronowego i wcisnął kilka guzików. Na ekranie komputera obok pojawił się obraz w znacznym powiększeniu. W skórze dziwnego nieboszczyka istotnie tkwiły jakieś włókna tworzące jodełkowy splot.

— Dziwne — powiedział sam do siebie. — Wsadzili mu to jak tatuaż?

Posługując się mikrochwytakiem i skalpelem ultradźwiękowym wypreparował z trudem jedną nić i przeniósł jej powiększony tysiące razy obraz na sąsiedni ekran. Nić była zbudowana z cieniutkich włókien. Było ich mnóstwo. Splatały się ze sobą. Od centralnego włókna odbiegały cieńsze nitki na boki.

— Co to u diabła może być? — zastanowił się. — Syntetyczne draństwo.

Uruchomił mikrochwytak i wydobył nić z mikroskopu. Była tak cienka że prawie niewidoczna. Włączył analizator i wrzucił ją w otwór percepcyjny. Analizator zamigotał lampkami. Podłączył go kablem z komputerem.

Dokonaj identyfikacji — wpisał a potem nacisnął Enter.

Po chwili na ekranie komputera wyświetlił się trójwymiarowy obraz cząsteczki chemicznej i jej nazwa: Kewlar.

— Kewlar? — zdziwił się profesor. — A cóż to jest takiego ten kewlar?

Nazwa kołatała mu się jakoś w umyśle, ale nie mógł sobie uprzytomnić skąd ją zna. Wyłączył analizator i wywołał słownik związków chemicznych i tworzyw sztucznych Werbkowskiego. Niemal natychmiast wyświetliła się odpowiedź na jego pytanie.

Kewlar — handlowa nazwa poliamidu aromatycznego. Związek tworzy włókna o znacznej wytrzymałości mechanicznej. Używany przy produkcji lin. Związek odkrył i opracował technologię wytwarzania Stary Prezydent.

— Znowu on? — zdziwił się. — A to ciekawe.

Przywykli już do tego. Ktoś wszedł do laboratorium. Podniósł głowę i zobaczył przed sobą Karcewa i jakiegoś drugiego mężczyznę, też najwyraźniej Rosjanina.

— Panie profesorze, to magister Pawło Mitrofanow, panie magistrze, to profesor Janusz Seleźniecki.

Wymienili uścisk dłoni.

— I jak tam się posuwają badania? — zapytał Karcew.

— Hmm — profesor popatrzył niepewnie na nowego gościa.

— Może pan mówić swobodnie, to swój.

— Ten nieboszczyk, którego znaleźliście miał w skórze kewlarowe włókna.

Karcew i gość jednocześnie gwizdnęli przez zęby.

— To mogło mu dać prawie kuloodporność — powiedział przybysz. — Coś jeszcze?

— Na razie jestem dopiero na pierwszym etapie testów.

— Można pomóc?

— Chętnie.

28
{"b":"103193","o":1}