Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Nie, ewakuację!

— Wolałbym...

Nie czekała aż skończy. Wyciągnęła z torby laptopa położyła sobie na kolanach. Wyciągnęła z obudowy kabel.

— Zasłoń mnie — szepnęła.

Zasłonił posłusznie. Odgarnęła włosy i wsadziła sobie końcówkę w otwór na skroni. Wystukała coś szybko na klawiaturze. Głośnik wiszący na latarni kilkanaście metrów od nich zabuczał. Ludzie przerwali szturm i odwrócili się przestraszeni. Głośnik przemówił surowym ludzkim głosem.

— Regulamin Pobytu Na Planecie Ziemia punkt czwarty — zagrzmiał. — Każdy kto prowadzi działalność, usiłuje poprowadzić działalność, szerzy ideologię bądź usiłuje szerzyć ideologię faszystowską, socjalistyczną, komunistyczną lub anarchistyczną....

Ludzie milczeli. Chłopak ze swastyka biegł rozpaczliwym galopem w kierunku pobliskiej pagody. Był już w połowie pustego placu.

— ...podlega karze Ewakuacji niezależnie od okoliczności — dokończył głośnik.

Wszyscy milczeli. W ciszy rozlegały się tylko werble stóp uderzających w granitową kostkę. Było tak cicho, że brzęczenie komara wydało się Nodarowi dźwiękiem odrzutowca. Przeczuwał, że zaraz coś się stanie i nie pomylił się. Wokoło chłopaka na ziemi pojawiły się cztery oślepiająco czerwone kropki. Jak celownik. Z nieba uderzyła kolumna światła. Była wielka jak trąba powietrzna. Chłopak wyrzucił w powietrze ręce a potem przestał istnieć. W granicie placu pozostał krąg płynnej skały koloru ciemno wiśniowego. Popatrzył na twarz dziewczyny. Malowała się na niej ekstaza.

— Widziałeś? — zapytała.

W głosie także miała jakąś nieoczekiwaną radość.

— Imponujące — przyznał. — Odczep to zanim ktoś zauważy.

— Masz rację przepraszam, ale to dopiero drugi mój... Trochę się ucieszyłam.

— Przywykniesz — powiedział z uśmiechem, choć miał ochotę ją zabić. — Wchodzimy do środka?

— Nie, chyba pójdę kupię butelkę wina. Urządzę sobie małe studenckie święto, zaproszę kilku przyjaciół jak wrócą z poszukiwań. Może wpadniesz?

— Chyba będę zajęty, ale daj mi na wszelki wypadek numer do siebie.

Zapisała mu na karteczce. Pożegnali się i wszedł do budynku. Nie pozwolił sobie na najmniejszą zmianę zachowania. Nie odetchnął nawet z ulgą. To wszystko razem wymagało jeszcze przemyślenia. Szedł od planszy do planszy i podziwiał zdjęcia. Były znakomite. Dzikie krajobrazy, nieziemskie roślinność. Dziwne zwierzęta pływające w stawkach o szmaragdowej wodzie. Wszystko oświetlone bladym blaskiem czerwonego słońca Proximy. Przy wyjściu dwie dziewczyny w fartuszkach z naszywkami POF wręczały każdemu bezpłatny album z reprodukcjami zdjęć z wystawy w pamiątkowej torbie. Wymknął się i poszedł prosto do dziury w ziemi z, której się wyłonił. Wszedł na chwilę do szaletu publicznego i zbadał swoje ubranie, ale nie wyglądało na to, żeby dziewczyna przyczepiła mu jakąś pchłę. Uspokojony ruszył dalej. Żadne ślady przy dziurze nie wskazywały, żeby ktoś się tu zapuścił. Zamaskował ją kawałem betonu i dopiero potem zszedł do stacji. Wyciagnął z szafy matę do spania i rozciągnął ją sobie na podłodze. Nie zapalał światła. Podłożył dłonie pod głowę i zamyślił się głęboko.

— Pytanie, które zadałem systemowi spowodowało powiadomienie odpowiednich służb — powiedział sam do siebie. — W następstwie tego wysłano dziewczynę żeby się za mną rozejrzała przy auli. Po ziemi chodzą agenci. Podobnie jak pracownicy POF mają na czołach numery i jeszcze coś. Numery są trzy cyfrowe podobnie jak mój. Dziewczyna zidentyfikowała mnie błędnie jako kolegę po fachu... — ziewnął ale zaraz oprzytomniał. — A potem skontaktowała się z kimś kto strzelił do niego z lasera z platformy orbitalnej. Prezydent Paweł Koćko i Stary Prezydent, który wystawia tu swoje zdjęcia są tą samą osobą. Świadczy o tym Proksima, zamiłowanie do fotografii, przecież Koćko robił zdjęcia dla Nacjonal Geografic'a i naprawdę umie to robić. Poskrobał się w głowę.

— Jego agenci wystawiają mu ludzi, a on dokonuje egzekucji. Ludzie specjalnie się tym nie peszą. Innymi słowy totalitaryzm z elementami indoktryncji od małego i tajną kastą tych lepszych. O Gruzji nikt nie słyszał. Aha i jest jeszcze coś co się nazywa Regulamin Pobytu Na Planecie Ziemia. Swoją drogą idiotyczna nazwa. Tak jak jego helikopter Rekin Przestworzy. W sumie to wiem bardzo mało. A przecież muszę jakoś do niego dotrzeć. I oczywiście zabić go jeśli będzie taka możliwość. Dziewczyna napisała raport o przebiegu jak to nazwali ewakuacji i wspomniała zapewne także o mnie. O człowieku z mordą jak po ospie i niekompletnym numerem na czole. Może jak jutro pojawię się na ulicy od razu mnie odstrzelą?

Zapadał w sen ale nim ostatecznie zamknął oczy przypomniał sobie jeszcze jedno. Głośnik na latarni, który odezwał się przed śmiercią chłopaka mówił głosem Prezydenta Pawła Koćko.

XIV

Teoretycznie mieli iść spać, ale było jeszcze całkiem wcześnie. Damao i Sumiko przebrały się w koszule nocne i jeszcze czytały sobie trochę przy świetle małego przenośnego reflektora. Sumiko przeciągnęła się kusząco na swoim łóżku. Damao oderwała wzrok od trzymanej w ręce kartki.

— Ciekawe? — zapytała jej przyjaciółka.

— Takie sobie. Trochę chaotyczna ta bibuła. Piszą tu — potrząsnęła trzymaną w ręce broszurką. — Że Stary Prezydent wysłał na ziemię kilkuset swoich agentów.

— Ah. I jak ich złapać?

— Niemożliwe. Gdy tylko poczują się zagrożeni uciekają na orbitę. Teleportacją.

— I co jeszcze?

— Ich ciała są odporne na zmęczenie, kuloodporne i inne takie. A można ich rozpoznać po tym, że na czołach mają numery widoczne w świetle ultrafioletowym.

Roześmiały się. A potem nagle przestały. Sumiko odezwała się pierwsza.

— Słuchaj czy nie odniosłaś wrażenia...

— On? Tomasz Miszczuk?

— A skąd by wiedział o tym wszystkim? Mówił i wyjaśniał. Przecież sam tego nie wymyślił. A gdzie niby miał się nauczyć? Przecież nie w Gdańsku na uniwersytecie.

— Czekaj. A skąd on się tu wziął?

— Hmm?

— No nie wiadomo co studiował i gdzie? Może w Enklawie Zimbabwe? Tam gdzie ten cały Susłow...

— Czekaj. Próbuję sobie przypomnieć. Ach już wiem. Przyszedł do profesora w zeszłym roku i zapytał czy nie potrzeba mu studenta do pomocy. Pokazał jakieś papiery, coś gdzieś studiował. Chyba w Ameryce Północnej. Może na Terytorium Powierniczym Szczepu Nawajo, albo w Zjednoczonych Koncesjach? W Wydzielonej Strefie Osiedleńczej Vancouwer też jest uniwersytet.

— A może przyleciał teleportacją z platformy orbitalnej.

Zadarły odruchowo głowy. Przez płócienny dach namiotu nie było widać stacji. Wyszły przed. Niebo usiane było gwiazdami. Niewysoko nad południowym horyzontem na orbicie geostacjonarnej wisiała stacja. Z tej odległości wyglądała jak bardzo jasna gwiazda. Nie oddawało to jej niewyobrażalnego ogromu. Walec długi na sześćdziesiąt kilometrów przy trzydziesto kilometrowej średnicy i cały był mieszkaniem jednego człowieka.

— Siedziba Starego Prezydenta — szepnęła Sumiko z nabożeństwem.

Damao była bardziej sceptyczna.

— Może było by lepiej gdyby oddał nam wszystko co tam ma.

Patrzyły jeszcze kilka sekund i właśnie w chwili gdy chciały wejść do namiotu zobaczyły to. Od stacji oderwał się cieniutki jak włos ognisty pręcik i zniknął gdzieś za horyzontem. Po chwili nadleciał drugi, a potem trzeci.

Sumiko pobladła i złapała kurczowo przyjaciółkę za ramię. Schowały się do namiotu i rzuciwszy na jedno łóżko nakryły kołdrą razem z głowami. Trzęsły się ze strachu. Działo się coś bardzo niedobrego jeśli Stary Prezydent użył swojego gigawatowego lasera. A rano dowiedziały się jeszcze o zastrzelonym naziście.

27
{"b":"103193","o":1}