Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— No to jesteśmy szczęśliwsi niż cała reszta ludzkości.

Zegarek Miszczuka zapiszczał. Odbezpieczyli pistolety laserowe. Powietrze zadrgało i w mroku zabłysła niespodziewanie kula światła. Stał w niej stary człowiek w przepasce na biodrach. Zakłócenie czasoprzestrzeni wycięło z rzeczywistości kilka metrów sześciennych i zastąpiło je czymś innym. Człowiek stał na zielonej łące, która dziwnie nie pasowała do otaczającej ich plaży pokrytej tufem wulkanicznym. W dodatku tam był dzień.

— Projekcja z Ameryki Południowej — powiedział student.

— Dlaczego tak sądzisz?

— Popatrz na te krzaki. To koka. Czas dla niego biegnie wolniej. Dużo wolniej. I jest kiedy indziej.

Wyjął z torby cyfrowy aparat fotograficzny i wykonał kilka zdjęć.

— Nie damy rady go dziabnąć? — zapytał agent.

— Spróbujemy.

Wyjął laptopa i wystukał jakiś kod. Powietrze zafalowało. Człowiek w bąblu zdał sobie sprawę z ich obecności bo zaczął odwracać się w ich stronę. Granice bąbla rozmyły się światło przygasło. Wystrzelili ale promienie rozmyły się na granicy stref. Człowiek zaczął majstrować coś przy puszce po piwie którą miał zawieszoną na rzemieniu przy pasie. Teraz był trochę szybszy niż oni.

— Ręka za krótka panowie kapusie — powiedział w języku esperanto. Mówił odrobinę za szybko. — Przekażcie swojemu szefowi że wkrótce dobiorę mu się do tyłka.

Niespodziewanie przez jego ciało przebiegać zaczęły delikatne prążki jak w psującym się telewizorze. Po chwili jego obraz rozpadł się na pasy które falowały i zanikały.

— Fazuje się — syknął Tomasz. — Jeszcze raz.

Wystrzelili. Jednoczenie z nieba spłynęła wielokrotnie silniejsza wiązka. Osmaliła ziemię trawę i krzaki. Nic się nie stało. Zniknął.

— Cholera — zaklął Biały Nil. — Prawie go mieliśmy. Ale to nie była zwykła materializacja jak przy teleportacji prostej.

— Ci buntownicy używają bardzo prymitywnego urządzenia. Ale to nic. Namierzymy ich jeszcze kiedyś.

Uścisnęli sobie dłonie na pożegnanie. Następnie zniknęli. Jedynym śladem tego co zaszło był wypalony krąg popiołu metrowej średnicy. Wiatr uniósł na chwilę w górę zwęgloną gałązkę koki a potem przyszła większa fala i zmyła wszystko do morza. Sycylia była znowu martwa i pusta tak jak dawniej.

XIII

Przed budynkiem mieszczącym aulę kłębił się dziki tłum. Nodar chciał początkowo przecisnąć się jak najbliżej zamkniętych jeszcze drzwi ale po namyśle zrezygnował. Jeśli przyjdzie Stary Prezydent i tenże Stary Prezydent okaże się jego wrogiem Prezydentem Polski Pawłem Koćko to lepiej było nie pokazywać mu się na razie. Tłum ogarnęło podniecenie i po chwili ruszył do przodu. Nodar pozostawał nadal z tyłu. Po chwili nadbiegła jeszcze jakaś dziewczyna.

— Zaczęło się? — zapytała w języku esperanto.

Załkało go, ale zaraz przypomniał sobie odpowiedni zwrot.

— Tak.

Minęła go i pobiegła wbijając się tłum klinem. Podniecenie osiągnęło szczyt. Cofnął się i usiadłszy na ławeczce postanowił przeczekać. Fakt, że dziewczyna użyła języka esperanto zaskoczył go ale jednocześnie był dla niego cenną wskazówką. Stary Prezydent był Pawłem Koćko. A przynajmniej prawdopodobieństwo zwiększyło się z pięćdziesięciu do dziewięćdziesięciu procent. Wszyscy pracujący w POF musieli znać język esperanto. Dodatkowo zapisywano ich na kursy i szkolenia w tym zakresie. Prezes był fanatycznym zwolennikiem tego języka choć trzeba powiedzieć że wszystkie piękne i zaszczytne idee, które niósł ze sobą były mu obojętne. Tak wiele rzeczy było mu obojętnych. Dziewczyna zawróciła. Siadła koło niego.

— Trzeba poczekać aż trochę zmniejszy się ten ścisk — powiedziała. — Z daleka?

Chyba była tubylką i chyba na podstawie stroju wzięła go za cudzoziemca.

— Z Vancouwer — powiedział.

Zdawał sobie sprawę że wszedł na kruchy lód. Każde słowo mogło go natychmiast zdemaskować. Ba nawet jego archaiczny akcent mógł go zdradzić.

— Zapewne z enklaw? — zagadnęła.

Speszył się na chwilę. Nie miał pojęcia czym są enklawy.

— Z uniwersytetu — sprostował albo wyjaśnił dokładniej w zależności co chciała z tego wydedukować.

Uśmiechnęła się.

— Co ci się stało z twarzą?

Co miał jej odpowiedzieć? Że był przez setki lat zamrożony?

— Miałem wypadek z oparami destrutoksu — powiedział obojętnie.

— Biedaku...

Nie chciał z nią rozmawiać, ale jednocześnie skądś musiał zdobyć trochę informacji.

— Dziwne że masz tylko numer — powiedziała.

W tym momencie chciał zapaść się pod ziemię. Owszem miał numer wytatuowany na czole farbą widoczną tylko przy podświetleniu ultrafioletem, każdy pracownik POF dostawał taką pamiątkę na całe życie, ale skąd ona o tym u licha wiedziała? I czego oczekiwała w odpowiedzi?

— To tylko tymczasowo — powiedział.

Odprężyła się. Musiał zgadnąć. Co jeszcze miał niby tam mieć? Pytanie jak się dowiedziała o oznaczeniu wróciło. Rozwiązanie pojawiło się natychmiast. Słyszał, że Polscy szpiedzy mają oczy wyczulone na odbieranie barw normalnie niewidocznych. Ultrafioletu, podczerwieni. Skoro wtedy można było to zrobić to i dzisiaj nie było to wykluczone. Jego milczenie zostało trochę źle odczytane.

—Źle się czujesz? — zapytała z troską.

— Nie, tylko ten mały zamęt ze zmianą stref czasowych.

Zagrał va banque. Ale na pewniaka. Nie mogli ujednolicić czasu na ziemi. Musieli by zatrzymać jej obrót dookoła własnej osi.

— Trzeba się przyzwyczajać — powiedziała jakby z naganą.

— Trzeba — przyznał jej rację. — Choć z drugiej strony każdy powinien działać w swojej strefie czasowej.

— Nigdy nie da się wykluczyć jakiejś akcji, takiej jak dzisiejsza. Nie spodziewałam się spotkać tu nikogo z naszych.

Nu ładno — pomyślał. — Numer na czole wystarczy żeby być ze swoich.

— Nikt mnie nie powiadomił — powiedział. — Co się stało?

— Robimy ostateczny porządek z koczownikami.

— Przecież mógłbym pomóc.

— Skoro cię nie wezwali to znaczy że dadzą sobie radę sami. Wiem, że z Europy ściągnęli na pustynię chyba wszystkich.

— Widocznie tylko z Europy — powiedział. — Szkoda, bo przydałbym się może do czegoś.

— Może zechcesz mi pomóc? — zapytała. — Nie jesteś tu służbowo?

— Nie, po prostu lubię wystawy.

—Świetnie. Słuchaj, szukam kogoś kto będzie odbiegał wyglądem i zachowaniem od reszty.

— Jakiś psychiczny?

— Nie wykluczone. Widzisz godzinę temu ktoś w budce informacyjnej pytał o drogę tutaj, a potem o Gruzińską misję wojskową.

— Coś podobnego? — zdziwił się. — Chyba jakiś wariat. A po co mu to?

— Może rzeczywiście wariat, a może gość z innej epoki. Trudno powiedzieć.

To nie było kroczenie po cienkim lodzie. To był spacer po skrzydle odrzutowca. Sekundy dzieliły go od runięcia w dół. Rozejrzał się po tłumie pod drzwiami. Wyłowił jednego człowieka, którego wygląd odbiegał zasadniczo od wyglądu reszty widzów.

— Popatrz na tamtego. Według mnie to on odbiega jak diabli.

Dziewczyna popatrzyła.

— Ten łysy w panterce?

— Zupełnie jak starożytny skinhead — powiedział spokojnie.

— Faktycznie dziwnie wygląda.

— Może to on.

Młodzieniec wdrapał się na cokół pomnika stojącego koło wejścia.

— Może go ściągniemy — zaproponował. — Tam chyba nie wolno włazić.

— Powinniśmy zachowywać nasze incognito — powiedziała surowo. — Zobaczymy co zrobi.

— Ja jestem z daleka. Zresztą ściągnięcie go nie będzie miało żadnych następstw w postaci dekonspiracji. Po prostu dwoje praworządnych obywateli zareagowało na wybryk

Chłopak rozwinął nieduży transparent ze swastyką. Nodarowi wydało się że biały kolor jego twarzy jest wynikiem użycia jakiegoś wybielacza, bowiem rysy miał wybitnie dalekowschodnie. Chłopak zamachał nad głową transparentem.

— Europa dla białych! — wrzasnął — niech żyje Polska Narodowo Socjalistyczna Partia Białego Człowieka!

— Ty to zrobisz? — zapytała.

—Ściągnąć?

26
{"b":"103193","o":1}