Destrutox nadal groźny
Wczytał się w treść. Wynikało z niego że gdzieś z jakichś starych warstw wydzielały się opary tego czegoś i spowodowało to skażenie. Koordynator obiecał natychmiast się tym zająć. Reszta gazety wypełniona była informacjami kulturalnymi. Zdumiało go to.
— Czyżby Polacy przestali zajmować się polityką? — zdziwił się. Minęły go dwie starsze kobiety rozmawiające ze sobą. Wsłuchał się w ich głosy. Rozmawiały o metodach wybielania firanek, ale mówiły normalnie po polsku, choć z dość zabawnym akcentem. Oddalały się powoli. Patrzył na chryzantemy zdobiące ich kimona i doszedł do wniosku, że skoro Polacy są rasą żółtą to nie wykluczone że przestali zajmować się polityką. Dotarł do części gazety poświęconej wiadomościom ze świata. Rozruchy na tle religijnym w Wielkim Kongo. Biały wódz nie zechciał zmartwychwstać więc stu młodzieńców postanowiło popełnić rytualne samobójstwo dla oczyszczenia świętej ziemi rosyjskiej z grzechu.
— Rosjanie w Kogo? — zdziwił się.
Nie było to takie wykluczone. Misja glacjologiczna z uniwersytetu w Vancouwer przeprowadziła pomiary liczebności fok na Antarktydzie. Przerzucał dalej strony szukając czegoś ciekawego. I nagle znalazł. Serce zabiło mu tak mocno że bał się że nie wytrzyma.
W dniu dzisiejszym o godzinie osiemnastej w auli Uniwersytetu Narodowego w Gdańsku odbędzie się otwarcie wystawy niepublikowanych zdjęć z Proksimy Centauri udostępnionych przez Starego Prezydenta.
Proksima Centauri. Proksima! Stary Prezydent. Paweł Koćko. Wróg. Serce podskakiwało mu nerwowo. Zboczeniec który porwał jego Łamarę. Zacisnął zęby. Wszystko sobie przypominał. Krok po kroku. Konkurs piękności urządzony przez tych bydlaków z Rady Ocalenia Gruzji. Łamara wygrała i zniknęła, a następnego dnia dowiedzieli się że prezes POF obiecał dostawy bezpłatnej energii elektrycznej dla Gruzji przez sto lat. Dotarł bardzo wysoko, sam premier Gruzji powiedział mu żeby nie szukał swojej ukochanej, bo się to dla niego źle skończy. Ale wtedy jeszcze nie przypuszczał. Nie skojarzył. Myślał o nielegalnych haremach tych z rady, a potem wojsko wygrało wybory i powiesili tych sukinsynów po kolei. Nawet wdrożono śledztwo w sprawie jej zniknięcia. Ale nie udało się. Pięć lat później powtórzyła się ta sama historia. Armenia urządza konkurs piękności. Laureatka znika bez śladu kraj dostaje darmowe dostawy elektryki. Wtedy zrozumiał. Zaciągnął się jako nadzorca ogniw do POF...
Zamknął oczy. A więc wrócił. Stary Prezydent. Zawsze miał manię wielkości. Nazywał się prezesem, Prezydentem, te określenia wypierały jego nazwisko z oficjalnych komunikatów. Wszystko się zgadzało. Za wyjątkiem czasu. Musiał mieć jakieś problemy po drodze. Nodar wstał z ławki. Złożył z szacunkiem gazetę i umieścił ją na miejscu. Jednocześnie przeszedł metamorfozę. Już nie był człowiekiem bez imienia i nazwiska. Zdobył nową tożsamość. Nazywał John Smith, magistrant uniwersytetu w Vancouwer. Przyjechał tu specjalnie po to aby zobaczyć wystawę, którą otworzą za dwie godziny w auli Uniwersytetu Narodowego. Wstęp wolny. Ruszył alejką. Niebawem dotarł do skrzyżowania z kolejną. Ta była szersza i szło nią więcej ludzi. Ruszył w lewo i po chwili dotarł do kolejnego znajomego miejsca. Ogrodzone estetyczną barierką wznosiły się z niego ruiny wykonane z czerwonej cegły. Cegła była jakby rozlasowana ale kształt można było jeszcze odczytać. Obszedł budowlę i znalazł się przed kamiennym portalem.
— Katedra — mruknął sam do siebie.
Obok znajdował się terminal komputerowy umieszczony w czymś w rodzaju budki telefonicznej. Symbol informacji nie zmienił się od czasu gdy dawno, dawno, temu wałęsał się po Gdańsku jako członek gruzińskiej misji wojskowej. Wszedł do budki. Terminal pracował wyświetlając logo w postaci dobrze mu znanego pomnika Neptuna ale dworu Artusa za pomnikiem nie było. Kliknął na klawiaturze.
— Informacja turystyczna. Proszę zadać pytanie — odezwał miły choć niewątpliwie syntetyczny kobiecy głos.
— Proszę o wyświetlenie mapy z zaznaczeniem budynku mieszczącego Aulę Uniwersytetu Narodowego.
Komputer posłusznie spełnił jego żądanie. Wydobył z kieszeni notes i narysował sobie mapkę.
— Proszę o nałożenie na ten plan siatki ulic z dwudziestego pierwszego wieku.
Siatka została nałożona. Uniwersytet znajdował się niemal dokładnie tam gdzie kiedyś był dworzec kolejowy. Zamyślił się. Skoro już tu był mógł od razu wyjaśnić kilka spraw.
— Proszę o podanie informacji gdzie znajduje się najbliższa placówka dyplomatyczna lub wojskowa Gruzji.
Komputer przez chwilę migał ekranem poczym wyświetlił znak zapytania.
Wyrobionym setki lat temu zmysłem Nodar poczuł że coś jest nie tak. Rozejrzał się uważnie, ale w budce nie było kamer. Chyba że zdołali je do tego stopnia zminiaturyzować że nie mógł ich znaleźć. Wolał nie ryzykować. Wymknął się z budki i ruszył niezbyt szybkim, ale pewnym krokiem przed siebie. Przy murze pagody zatrzymał się i obejrzał. Przy porzuconej budce nie kręcił się nikt podejrzany. Nadal było spokojnie i tylko jakaś szkolna wycieczka zatrzymała się przy ruinach katedry. Ruszył w strone Uniwersytetu. Po drodze wykonał kilkanaście sztuczek dla sprawdzenia czy ktoś go nie śledzi. Nie, wykluczone. Nikt nie szedł za nim. Ale mimo to nie opuszczał go niepokój. Mogli wysłać za nim małe pełzające elektroniczne gówno z oczkami — kamerkami, wielkości dżungarskiego chomika. Mogli wysłać mewę z odrutowanym mózgiem i wszczepioną kamerą. Mogły go śledzić automatyczne kamery zainstalowane na dachach domów. Komputer nie wiedział gdzie można znaleźć gruzińskich dyplomatów. Może nawet nie wiedział co to jest Gruzja. Czy powiadomił kogoś? A jeśli tak to co? A może jakiemuś kagiebiście o ile mają tu takich, a mają na pewno tyle że pewnie nazywają się inaczej wyda się podejrzane, że ktoś chciał się koniecznie dowiedzieć czegoś o dyplomatach kraju, który może nie istnieje. A może Polska wręcz toczy wojnę z Gruzją? Niespodziewanie znalazł się przed aulą. Z dworca nie zostało nic. Nawet ślad. Wmieszał się w gęstniejący tłumek ludzi. Nikt nie zwracał uwagi na jego strój. A może zwrócili i ktoś już meldował gdzie trzeba? Myśli gryzły go nieznośnie.
XII
Kiedyś to miejsce nazywano Sycylią... Było wówczas domem włoskiej mafii. A teraz nie było mafii. Nawiasem mówiąc nie było także Włochów. Wyginęli. Wymarli zupełnie jak dinozaury. Zanim wymarli rozpętali wojnę światową, bodajże szóstą z kolei. Zakończyli swoje istnienie pod gradem bomb wodorowych a ich niedobitki zostały nieco później rozeptane sandałami serbskich legionów. A potem Serbowie też wyginęli. Na plaży pokrytej delikatnymi muszlami zmaterializował się ten którego znano jako Tomasza Miszczuka. Rozejrzał się i wówczas zobaczył tego drugiego. Na czole tamtego wyraźnie lśniły inicjały i numer. Oświetlił swoje czoło. Miał na nim podobne oznaczenia.
— Biały Nil — przedstawił się agent.
— Człowiek z Góry Bólu — odpowiedział Miszczuk. — Namierzyłeś go?
— Tak. Pcha interwał czasowy. Będzie tu za kilka minut. Nie mam łączności z platformą.
— Może sobie poradzimy?
— Prezydent nie będzie zadowolony.
— On nigdy nie jest zadowolony.
Dziwny student sięgnął do torby i wyjął mały aparat nadawczy. Przewód od lapopa wcisnął sobie w złącze na skroni. Ustawił dwie antenki nadajnika i pokręcił gałką..
— Połączenie mocy? — zapytał.
Biały Nil skinął głową. Odczepił od swojego moduł zasilający. Spięli je razem i nadali sygnał kontrolny. Niemal natychmiast nastąpił delikatny zielony rozbłysk i obok nich pojawiło się holo starego człowieka z patrialchalną brodą ubranego w dziwny mundur. Na głowie miał białą furażerkę.
— Wrogowie posługujący się teleportacją muszą zostać zniszczeni — powiedział. — To wasze zadanie. Ja będę interweniował jedynie w skrajnej konieczności.
Zniknął. Biały Nil był pod wrażeniem.
— Drugi raz w życiu widziałem go na własne oczy — szepnął.