Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Co pan na to?

Ciało człowieka z Grenlandii. Dokładnie takie samo. Nazistowskie orły na brzegach plakietki.

— Oni wygrali globalny konflikt — powiedział Mitrofanow. — Rządzili planetą przez tysiące lat a nasi przodkowie siedzieli w obozach pracy. I ogrodach zoologicznych.

Profesor przymknął oczy i myślał przez dłuższą chwilę.

— Wycięto nam pięć tysięcy lat.

Dziadek Weteran pochylił się nad płytą. Oczy zabłysły mu dziwnym światłem.

— Hitlerszczaki — powiedział.

Susłow spoważniał.

— Wśród kodów do teleportera odkryliśmy także kilka zaszyfrowanych pod kryptonimami Miast.Kan., Phoeb., Olymp. Potrzebujemy archeologa. Aparatura jest już gotowa. Polecimy tam sprawdzić.

— Co sprawdzić?

Mitrofanow uśmiechnął się lekko.

— Na ziemi jak pan zapewne sam zauważył cała cywilizacja zbudowana po okresie załamania została zniszczona. Całkowicie zniszczona. Destrutoxem. Rozpuszczono całe miasta. Była to przy okazji globalna katastrofa ekologiczna. Zginęły tysiące różnych gatunków. Potem biosfera była zrekonstruowana i ten proces jeśli nasze badania naukowe nie są błędne ciągle postępuje. W ciągu ostatniego stulecia przybyło dwanaście tysięcy nowych gatunków owadów znanych z archiwalnej literatury lecz, które nie występowały wcześniej.

— Sugerujecie, że Stary Prezydent. Nie to śmieszne.

— Sam widziałem na stacji kadzie z klonującymi się wielorybami — powiedział Sergiej.

— Czy, wybaczcie głupie pytanie, jesteście pewni tej dziury w historii? — zapytał Rylski.

— Proszę obliczyć sobie ile czasu zajęło by mu dotarcie do Proksimy Centaurii za pomocą techniki z końca dwudziestego pierwszego wieku.

— Nie mam pojęcia. Pięćset lat?

— Nawet jeszcze nie zdążyłby wrócić.

— Dobrze. Zgoda. Wycięto nam pięć tysięcy lat historii. W porządku. Wszystko to robota starego Prezydenta.

— Kopniemy się na marsa. — powiedział Susłow. — Myślimy że tam nie rozpylano destrutoxu. A nawet jeśli został rozpylony to potwierdzi to tylko nasze podejrzenia. Zostaną kanały, zerodowany cement i inny skład atmosfery niż w przypadku dawnych opracowań.

—Świetnie. Ja pogrzebię szpachelką... — zdeklarował się profesor Jakub.

— Jeśli pan sobie życzy to dostarczymy szpachelkę.

— A jeśli oni, mam na myśli tych wesołych kulturystów ze sfastykami, nadal tam sobie mieszkają? — zaniepokoiła się Yoko.

— To skoczymy zaraz z powrotem. Oczywiście istnieje spore ryzyko. Mogą nas namierzyć w ten czy inny sposób. Kto leci?

Chcieli wszyscy. Susłow trochę gderał, że może nie wytrzymać aparatura ale w końcu wcisnęli się do latałki. W razie gdyby u celu ich podróży była próżnia lub atmosfera nienadająca się do oddychania masywne szklane ściany mogły umożliwić im przeżycie czasu koniecznego na skok spowrotem.

— No to z Bożą pomocą — powiedział Susłow i wcisnął starter.

XIII

Śluza stacji orbitalnej otworzyła się szeroko. Powietrze uciekło w przestrzeń kosmiczną z dziwnym skowytem.

— Gotów do startu — rzucił w mikrofon hełmu.

— Startuj — padła mechaniczna komenda komputera stacji.

Szarpnął za dźwignię. Silniki odrzutowe zagrzmiały zgodnie. — Pełnia mocy — poinformował go komputer.

— Przejmuję stery — rzucił nerwowo.

Pociągnął za kolejną dźwignię. Przeciążenie wgniotło go w siedzenie. Kuter wystartował sztuczna grawitacja sztucznej planety została z tyłu. Pomknął naprzód.

— Ekrany dalekiej obserwacji — polecił.

— Przyjęte.

Na przedniej szybie wyświetlił się trójwymiarowy obraz Ziemi. Mała czerwona kropka gdzieś nad Ameryką oznaczała pozycję jego wroga. Maszyna reagowała posłusznie na najlżejsze dotknięcie ręki. Jak koń. Pstryknął pilotem i włączył sobie muzyczkę. Kropka na ekranie ruszyła przerażającą szybkością w jego stronę. Komputery obliczyły pułap na jakiej się unosiła. Zaledwie sto kilometrów ponad powierzchnią planety. Obniżył lot.

— Głowice na prowadnice — polecił.

Zewnętrzne osłony pojazdu nagrzewały się lekko. Na tej wysokości panowała niemal próżnia. Kropka na ekranie rozdzieliła się.

— Komputer: dokonaj analizy celu — polecił.

— Maszyna przeciwnika wypuszcza fantomy.

— Pułap przeciwnika?

— Dziesięć tysięcy metrów.

— Odległość?

— Dwa tysiące kilometrów.

— Przygotować osłony do wejścia w atmosferę.

— Osłony gotowe.

Ściągnął stery. W parę minut później rozległ się skowyt dartego powietrza. Temperatura zewnętrznych warstw pojazdu zaczęła rosnąć. Zabuczał alarm.

— Zaraz się usmażę — powiedział sam do siebie.

— Identyfikacja zagrożenia poprawna. Kąt nachylenia pojazdu wykluczający szanse przedarcia się przez atmosferę — odezwał się komputer. — Rekomendacje: zmniejszenie szybkości o dziewięćdziesiąt procent. Wyrzucenie spadochronów hamujących. Wyprowadzenie pojazdu poza sferę przyciągania planety po hamowaniu atmosferycznym. Powrot do bazy celem uzupełnienia zniszczonych powłok zewnętrznych. Destabilizacja pracy reaktora. Przebicie w module Alfa. Wycieka Unipchelium z synchromodulatora.

— Ile do celu?

— Cel za dwadzieścia sekund.

Koćko wzruszył ramionami. Nic nie rozumiał z tego technicznego bełkotu. W dwadzieścia sekund rozniesie tych sukinsynów na strzępki a potem będzie się martwił. Wyskoczył z chmur. Przed mim mignęło pięć wrogich kutrów bojowych. Tylko jeden był prawdziwy. Też mógł wypuścić takie fałszywki, ale nie pamiętał którym guzikiem się to robi. Odpalił rakiety. Udało mu się trafić minimum dwa pojazdy. Trzy kolejne minął w odległości kilkuset metrów. Fala uderzeniowa wywołana jego przelotem spowodowała zderzenie dwu z nich. Kosmita popełnił błąd ustawiając je w tak ciasnym szyku.

— Uszkodzenia pierwszej i czwartej wyrzutni — zameldował komputer. — Przeciążenie osiągnęło wartości nadkrytyczne. Struktura krystaliczna elementów konstrukcji pojazdu w stanie bytu niezharmonizowanego. Rekomendacje: Katapultowanie się.

— Bałwan — powiedział Koćko ściągając stery. — Katapultować się. Też wymyślił. Mam lecieć na spadochronie i strzelać z kałasza do ich statków?

Sygnał alarmujący o przekroczeniu krytycznej temperatury wył. Zdał sobie sprawę że wyje tak od dłuższego czasu. Wykładzina na ścianach topiła się.

— Pościg — poinformował go komputer.

Wyskoczył nad szeroko rozlaną powierzchnię. Atlantyk. Obniżył lot a potem zanurzył pojazd w fale. Musiał schłodzić pancerz. Potem przejdzie do kontrataku i załatwi to co leci za nim. Zobaczył oślepiający błysk i stracił przytomność.

XIV

Noc z 10 na 11 czerwca.

Miasto Kanałowe na Mare Chrononium. Mars.

Świat za oknami zmienił się w mgnieniu oka. Widok jaskini został zastąpiony przez szare piaszczyste diuny, pod różowym niebem. Na wydmach rosły w kępach niewysokie trawki o dość mizernym wyglądzie. Przed nimi było miasto.

— No to jesteśmy — powiedział profesor. — Jak odczyt atmosfery tam na zewnątrz?

— Właściwie dało by się oddychać tyle że ciśnienie o połowę niższe niż na ziemi — powiedział Pawło obserwujący wskaźniki.

— Jaka pogoda na zewnątrz? — zażartowała Yoko.

Na zewnątrz wiatr przenosił z miejsca na miejsce kupki piasku. Wokoło leżały kamienie zniszczone przez erozję.

— Mało zachęcające — mruknął Susłow. — A to tam w dali to miasto. Czeka nas dwukilometrowy spacerek. Kto się zgłasza na ochotnika?

Wszyscy.

— Dobrze. Pójdziemy wszyscy. Statku raczej nam nie ukradną. Pomyślcie, że jesteśmy cholernie daleko od starego Prezydenta...

— I zostaniemy tu na zawsze — zauważył astronom.

— Dlaczego? — zdziwił się Nodar. — przecież to było startowane z sieci elektrycznej a teraz kontakt...

— Mamy jeszcze akumulator — uspokoił go renegat. — Odwalamy szybko nasze badania i wracamy.

— Szybko nie robi się archeologii — powiedział profesor z przyganą. Nie zdejmiemy skafandrów?

— Nie. To zielone gdzieniegdzie to porosty. Tu może być flora bakteryjna.

45
{"b":"103193","o":1}