Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— A jak Gruzin cię dopadnie to kto mnie wyciągnie? Dziękuję bardzo. Nie skorzystam.

Patrzyli obie w oczy przez chwilę. Wreszcie Prezydent roześmiał się.

— Nadal mi nie ufasz?

— Nikomu nie ufać — powiedział Miszczuk. — Dzięki temu żyję tak długo.

— Widzisz ja się odwracam do ciebie plecami i żyję tak samo długo.

— Ty możesz się odwracać do mnie — powiedział Miszczuk. — Ja wolę nie ryzykować.

Roześmieli się obaj. Dawno by sobie na wzajem podcięli gardła ale byli przecież kumplami.

— Dobra — powiedział Miszczuk. — Pogadaliśmy sobie o drobnych problemach i kosmetycznych poprawkach. Opowiedz lepiej co to za afera z tymi X'htla?

— Kompletny i nic nie znaczący drobiazg. Po prostu wypowiedzieli nam wojnę.

— Coś takiego. Dlaczego nie zawiadomiłeś mnie wcześniej?

— Nie chciałem cię denerwować. To będzie zupełnie mała wojenka.

— Czwarta światowa też miała być mała. Tak mówiłeś. Sto milionów żołnierzy zabitych w działaniach wojennych i półtora miliarda cywilów, jedna czwarta globu skażona izotopami, całkowita zagłada 70% infrasruktury przemysłowej...

— Wypadek przy pracy. Jesteśmy współodpowiedzialni. Ty byłeś wówczas wodzem naczelnym. Zresztą program «błękitny deszcz» wymyśliłeś po pijanemu i uruchomiłeś też po pijanemu żeby udowodnić tej flądrze, jak to ona się nazywała? Alexis?

— Hmm, nie chcę ci przypominać kumplu kto wydał rozkaz numer osiemset dwanaście, o ataku wirusem HIV-DELTA4. W całej Australii poza naszymi agentami którzy byli zaszczepieni nie ocalała żadna forma życia wyżej zorganizowana niż...

— At, nie ważne — prezydent podniósł kamień i cisnął w przelatującą opodal mewę.

— Sądzisz że załatwisz całą flotę laserami stacji?

— Chcą tylko pojedynku między mną a ichnim przedstawicielem. Będziemy latali kutrami i walili do siebie z rakiet.

— Więc jednak nie będzie jedenastej światowej. Dobre i to. Umiesz to pilotować?

— Oczywiście.

— Dziwne. Kiedy się nauczyłeś?

— Jak siedzialeś w lodówce. Nie ważne. Co słychać u dysydentów?

— Chyba wreszcie udało im się trafić na trop. Systemy ochronne Marsa uruchomiłem godzinę temu. Jeśli się tam pojawią...

— Działają jeszcze? Te czujniki, a nie dysydenci.

— Och, system sygnalizuje pełną sprawność. Co by nie mówić ci Tarani robią rzeczy prawie niezniszczalne.

— Za to jak się zaczynają psuć to może się rozwalić cała planeta.

— Coś za coś. Będę trzymał kciuki. Co się stanie jak przegrasz?

— Pamiętasz szóstą światową?

— Jak cholera. Wziąłem sobie dwa tygodnie urlopu a ty w tym czasie zasypałeś to co zostało z Brazylii gradem głowic...

— A co? Miałem pozwolić żeby mnie ciągali po jakichś ONZ-towskich trybunałach, jako zbrodniarza wojennego? No to przyładowałem, zresztą oni też nie byli w porządku. Judasze. Podpisali układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, a to czym skontrowali to były atomówki oparte na czerwonej rtęci... Nawet nie wiesz ile się namęczyłem, żeby cię znaleźć. Stacja gotowa do odlotu, a ty siedziałeś na posterunku w celi...

— Głupie gliny.

— Teraz możesz tak mówić, ale gdyby cię nie zwinęli za łowienie ryb w rezerwacie ścisłym to mógłbym cię nie znaleźć. Mało brakowało, a spóźnił byś się na pociąg. Tym razem jeśli przegram będę musiał opuścić planetę...

— Tym razem się nie spóźnię.

X

Powietrze zamigotało i w jaskini Susłowa zmaterializował się Nodar. Zmaterializował się na poziomie podłogi ale natychmiast zgiął się w pół i gruchnął na beton. Susłow podbiegł do niego.

— Co z nim? — zapytała Zina spłoszona nagłym pojawieniem się nieznajomego.

— Złamania obu nóg — stwierdził Sergiej.

Nodar otworzył oczy i wycelował w nich broń.

—Żadnych sztuczek — powiedział. — Gdzie jestem?

— Może się najpierw przedstaw — powiedział Susłow zapalając lampę ultrafioletową. Na czole leżącego wyraźnie zalśnił trzycyfrowy numer.

— Gruzin — wyrwało się Zinie. — Tu dzma char...

— Szeni czyri me — powiedział. — Choć akurat może nie w moim stanie. Jestem Nodar Tuszuraszwili.

— Jestem Sergiej Susłow — powiedział dysydent. — szukaliśmy cię.

— Dziękuję za tamto ostrzeżenie. Jak się tu znalazłem?

— Och to proste. Przebudowałem systemy komputerowe stacji orbitalnej tak aby każdy kto wyskakuje stamtąd w trybie ewakuacyjnym lądował tutaj. Sądząc po stanie w jakim się znajdujesz miałeś problemy?

— Tak. Usiłował mnie załatwić taki z wąsikami którego tu nazywacie Starym Prezydentem.

— Wobec tego z przyjemnością powitamy cię u siebie.

— Można coś z tym zrobić? — wskazał na nogi.

— Jasne, wyklonujemy ci nowe.

Otworzył sporą skrzynię w kształcie trumny stojącą w kącie.

Zina pomogła Nodarowi wejść do środka.

— Za dziesięć minut będzie po wszystkim — zapewnił go Sergiej.

— Lepiej żeby było, bo jeśli na przykład się rozpuszczę to obiecuję że będę was straszyć po nocach — powiedział Nodar.

— Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze — powiedział Sergiej i zamknął wieko.

Uruchomił medautomat. W tym momencie zmaterializowała się grupa z Gdańska.

— No to wszyscy w komplecie — ucieszył się.

Siedli przy stole. Zina postawiła na nim ciasto. Właśnie mieli wznieść toast na pohybel staremu Prezydentowi gdy rozległ się cichy trzask i wieko medautomatu unosło się. Nodar usiadł i popatrzył na nich nieco zdziwiony.

— Przyjęcie beze mnie? — zdziwił się.

— Wręcz przeciwnie drogi gościu. Na twoją cześć — powiedział Sergiej. — Pozwólcie, że wam przedstawię...

Nodar wyszedł z trumny i usiadł na podsuniętym krześle. Nogi bolały go jeszcze, ale złamania z całą pewnością już się zrosły. Stuknęli się kieliszkami nad stołem.

XI

Tomasz Miszczuk — Człowiek z Góry Bólu zmaterializował się się z cichym sykiem w willi profesora Rościsława w Gdańsku. Agenci siedzieli czekając. Nie mieli nic do roboty.

— Gdzie aresztanci? — zapytał

— Zniknęli — wyjaśnił Sprawiedliwość Cesarzy.

Miszczuk wydobył z kieszeni rewolwer i strzelił mu między oczy. Mózg ochlapał ścianę

— Przejmuję dowodzenie. Wszyscy agenci świata mają udać się w Andy. Pobrać najlepszy sprzęt. Radary geologiczne, detektory metalu. Na rano chcę mieć Susłowa. Żywego, lub martwego. Lepiej martwego — dodał po chwili namysłu. — Wykonać!

Jedna z dziewcząt chrząknęła ostrożnie patrząc jednocześnie na ciało leżące na podłodze. Krew rozlewała się szeroko.

— Ożywcie to ścierwo — zezwolił łaskawie.

I zniknął.

XII

Wypili.

— Przeproszę państwa na moment ale mam coś na co powinien rzucić okiem archeolog — powiedział gospodarz i zniknął w mroku.

— To który właściwie jest rok? — zagadnął profesor Seleźniecki Mitrofanowa.

— Mamy rok 2486-ty. Oficjalnie. A naprawdę obecnie mamy rok 7114-ty. Tak wynika z wyliczenia tras komet długookresowych i wzajemnej pozycji planet.

— Pańskie obliczenia są błędne — powiedział z wyższością w głosie Pawłowski. — Wedle moich wyliczeń mamy rok 7119-ty.

— A na moim zegarku jest 10 czerwca 7125-go. — zauważył Nodar. — A mój zegarek chodzi bardzo dobrze. Zaryzykuję stwierdzenie, ze działa lepiej niż ja. Zwłaszcza wobec faktu że pewien nadgorliwiec wpakował mi ostatnio serię w brzuch.

Susłow nadszedł dźwigając coś ciężkiego. Za nim przydreptał Dziadek Weteran.

— Profesorze Seleźniecki, jesteśmy jedynym niezależnym i pozostającym poza wszelką kontrolą instytutem naukowym na tej planecie. Właściwie nie prowadziliśmy badań archeologicznych ale co pan powie na taki artefakt?

Położył na stole kawał odłamanej od czegoś platynowej płyty. Relief na niej przedstawiał dwu mężczyzn w slipkach z wiszącymi na pasach nożami którzy trzymali tarczę z wizerunkiem planety. Na tarczy świecił się jeszcze ciągle mały punkt wykonany z czystego radu.

Twórcom miasta kanałowego — brzmiał napis wykonany po niemiecku gotykiem.

44
{"b":"103193","o":1}