— Hitlerszczaki. To nie byli ludzie — powiedział wreszcie. — A my nazywaliśmy ich małpoludami bo byli tacy wielcy i silni.
— Jacyś obcy?
— Jacy tam obcy, co to ja obcego nie widziałem? — zdenerwował się starzec.
Umilkł i potrząsał głową.
— Przecież widziałem — powtórzył.
W jego oczach była pustka.
— Wiesz jak to jest Serżo. Jak piorą pamięć to wycinają nie wszystko i coś tam przebija. Po bokach. Ale środek mam wypalony. Nic nie wiem. Nawet nie pamiętam jak się nazywałem. Tyle tylko że wołali mnie Dziadek a ten sukinsyn — popatrzył w stronę niewidocznego stropu sali — nazywał mnie Weteran.
Zamyślił się.
— Powiedział, że to jest niebezpieczne za dużo pamiętać i że pomoże mi. Zabrał mi wszystko. — Zmarszczył brwi. — Ale przecież miałem swój oddział. Oddział Alfa. Tu stały stoły, a tam w kącie leżały skrzynki z amunicją.
— Walczyliście z małpoludami.
— To nie były małpoludy. Cholera. Nie mogę sobie przypomnieć jak wyglądali. Duzi i silni ale jakiego koloru?
Zamyślił się i po chwili jego twarz rozpogodziła się. Wypił jeszcze łyk bimbru.
— Nazywaliśmy ich jeszcze Krzyżaki.
Susłow wysilił pamięć. Historia nie była jego mocną stroną.
— Był taki zakon rycerski w średniowieczu — powiedział wreszcie. — Nosili białe płaszcze z czarnymi krzyżami i nawracali Polaków i Litwinów ogniem i mieczem.
Weteran pokręcił głową.
— Nie, oni nie chodzili w płaszczach. Pamiętam mięśnie, mieli jasną skórę, która nie łapała zbyt dobrze opalenizny.
— Czy to byli Niemcy? — zapytał Susłow. — Wspominał pan coś o faszystach. A Hitler o chyba był taki ich przywódca z zamierzchłej przeszłości...Chyba z dwudziestego wieku.
— Może Niemcy. A może nie. Ale nosili swastyki a to staroniemiecki znak. Z czasów Adolfa.
Widać było, że znowu jakaś myśl dobija się do jego mózgu, ale uleciała zanim zdążył ją złapać.
— Dobrze, nie ważne przypomnisz sobie — pocieszył go Susłow.
— Spróbuję. Pamiętam wszystko. Wróciłem na ziemię i były ruiny. On czymś je opylił i już nie było wiadomo co to jest bo się rozkruszały ale zobaczyłem posąg małpoluda i przypomniałem sobie trochę. Pomyślałem, że trzeba się schować, bo nic dobrego z tego Prezydenta nie wyjdzie. Ale znowu mnie złapał. Ach on zawarł z nami pakt.
— Pakt? Jak wrócił?
— Tak. Ale nie dotrzymał. Nie wiem jaki. Nie pamiętam, ale nie dotrzymał. Szkoda życia a jeszcze chcę zobaczyć jak się ten dziad wykopyrtnie.
— To nie problem. Mam tu lodówkę.
Staruszek popatrzył na niego chytrze.
— A obudzisz?
— Pewnie. Ale najpierw napisz co wiesz. Dobra?
— Nich będzie. Tylko nie zapomnij, bo jeszcze ci się zemrze zanim otworzysz.
Roześmieli się. W polu czasu stojącego czas stoi. Można mieszkać w lodówce milion lat.
Jeśli ktoś ją oczywiście otworzy, zanim słońce zgaśnie, a planeta przestanie się kręcić. Zresztą jak słońce przygaśnie to zabraknie prądu, a wówczas samo się wyłączy. Ale na wszelki wypadek dobrze mieć takiego Susłowa pod ręką, żeby otworzył we właściwym czasie.
— No to do zobaczenia Serżo — powiedział. — Idę pisać wspomnienia.
— Koło kuchni jest wolny pokój.
— Do zobaczenia. Ale jakbyście strzelali do stacji orbitalnej to...
— Skąd wiesz?
Dziadek uśmiechnął się chytrze i pokazał brudnym paluchem na hologram a potem a laser w kącie.
— Oczywiście, zawołamy.
Przeszedł do przedsionka jaskini i nakrył ślizgacz brezentem. Słońce już zachodziło i powietrze stało się chłodne. Zanosiło się na deszcz. Renegat przeciągnął się i wrócił do jaskini. Czekała go praca. W zadumie pociągnął łyk śliwkowego bimbru. Przez ciało przebiegł mu rozkoszny dreszcz.
— Czekaj ty — powiedział pod adresem Starego Prezydenta. — Jeszcze się dowiemy o co tak naprawdę chodziło.
Wystukał na komputerze kilka liter i wyświetlił sobie zbiór fotografii wykonanych w okolicach Buenos Aires gdzie mieszkali Niemcy. Oglądał przedstawionych na nich ludzi. Byli wątli, kiepsko zbudowani. Mieli przeważnie jasne włosy. Spora część zdjęć przedstawiała siedzących pod murami pijaków.
— Wielopokoleniowy chroniczny alkoholizm i narkomania — powiedział sam do siebie. — Ale żeby aż tak? Musiało się coś staremu pokręcić.
Wywołał stare zdjęcia z archiwum Starego Prezydenta. Te przedstawiały żołnierzy Terytorium Powierniczego Silesia w trakcie popełniania zbrodni wojennych. Na zdjęciach nie było dat i tylko ten podpis informował co przedstawiają. Niemcy pokazani na nich byli w nieco lepszej kondycji. Rośli jasnowłosi, o twarzach wykrzywionych grymasem nienawiści.
— Może oni wygrali tą wojnę? — zapytał sam siebie.
Zina wyszła z łazienki. Miała na sobie błękitny szlafrok. Długie ciemne włosy padały jej na plecy. Wyciekały z nich strumyki wody. Uśmiechnął się do niej.
— Możemy porozmawiać? — zapytał.
— Jasne.
— Dobrze. Wybacz, ale muszę cię o to zapytać. Kim był ten, który cię zniewolił.
Zamyśliła się na sekundę jakby porządkowała fakty w pamięci.
— Zaczął od archeologii. Kopał chyba w Gdańsku na północy Polski. Potem wybuchła wojna z niezależnym terytorium ekonomicznym Sachsen. U nas w Armenii sporo się o tym mówiło i nawet pojechali ochotnicy na ta wojnę. Niemcom udało się opanować spory obszar utworzyli tam Terytorium Koncesyjne Posen. Potem władzę nad terytorium przejęła Narodowo-Socjalistyczna Partia Białego Człowieka. Wyizolowali wirus, który miał zabić wszystkich ludzi z domieszką rasy żółtej. Ale ten cały Koćko...
— Stary Prezydent ma na nazwisko Koćko?
— To jedno z wielu nazwisk którymi się posługuje. Namówił szwedzkiego milionera Vandersyfta do zrzucenia bomby wodorowej o mocy tysiąca megaton na zakłady bioinżynieryjne w Policach. U Vandersyfta pracowali głównie żółcie, więc to był dla niego punkt honoru nie dopuścić do uwolnienia wirusa. Ale wirus uwolnił się i zmutował. Zaczął zabijać białych ludzi. Zrobili na niego szczepionkę po dwu latach. Wtedy Polacy zdobyli Posen. Prezydent od Vandersyfta wycisnął lepszą forsę za ujawnienie gdzie to wyizolowano jeszcze przed zrzuceniem bomby. Zginęło wielu Polaków przy wybuchu więc musiał się wynosić z kraju. Założył POF. Produkował energię dziesięć razy taniej niż tradycyjnie, a sprzedawał ją o połowę. Zyski pchał w rozbudowę sieci i po upływie pięciu lat miał jeden procent morza śródziemnego pod kontrolą i pływały tam te jego elektryczne dywany.
— Błagam, wolniej.
— Potem wrócił z kapitałem do kraju i zainwestował w politykę. Wtedy też mnie kupił. Zaczął sobie budować prywatny statek kosmiczny. Potem w ogóle się tam przeniósł. Zabił jednego takiego studenta z politechniki w Toruniu któremu udało się zatrzymać czas. Miał jeszcze dwie dziewczyny i eksperymentował na nich, ale było przebicie i pole się rozfazowało. Umarły. Ale potem mu się udało. Sprawdzał na mnie. Potem szkopy ruszyli do ataku i zakotłowała się czwarta światowa. Rozwalił półtora miliarda ludzi, bo wypróbował gigawatowy laser stacji orbitalnej a coś się zacięło i wypalił ścieżkę o szerokości trzystu kilometrów i długości czterech tysięcy. Potem było trochę spokoju, choć skażenie było niezłe, bo jeszcze kogoś tam zasypał jądrowymi. Potem rozpętał piątą światową. Wypróbował broń bakteriologiczną nowej generacji. Wirus HIV-Delta, albo jakoś tak się to nazywało. Zabijało każdy organizm wyżej zorganizowany niż żaba. No i tak skończyło się ludzkie osadnictwo w Australii. Potem była chyba szósta światowa, bo chcieli go postawić przed trybunałem ONZ-tu za zbrodnie wojenne. Wtedy powiedział, że to świetna okazja żeby zużyć resztę atomówek które zalegają magazyny. A potem powiedział, że ma dość tego burdelu, przyładował laserem po wszystkich ważniejszych ośrodkach dowodzenia i powiedział że wrócimy za dwadzieścia tysięcy lat zobaczymy co z tego wyniknie. A potem polecieliśmy do Proximy.
— Tam była cywilizacja?
— Tak. Takie małe żabowate stwory. Gadali i gadali a on się cieszył jak dziecko. Powiedział, że lecieliśmy kapkę wolniej niż ekspansja ziemi. Zawarł z nimi jakiś układ obiecali mu masę rzeczy, mówił , że jak wróci to nikt mu się nie oprze przy takiej technice. A potem wsadził mnie do lodówki i obudził dopiero na miejscu. Powiedział coś że praca została wykonana i teraz zrobi z tą planetą co zechce. A potem znowu siedziałam w lodówce, aż pan mnie wyciągnął.