Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Opadł na betonową posadzkę. Oddychał ciężko. Tyle wrażeń. Wyciągnął z torby chleb i jakąś pastę w tubce. Spróbował trochę. Bał się że będzie to pasta do butów. Dopiero po chwili uświadomił sobie że przecież mógł przeczytać dane napisane na etykietce. Zrobił sobie kilka kanapek i zjadł je ze smakiem. Pierwszy prawdziwy posiłek Od trzech tysiącleci. Żołądek rozbolał go ale wiedział że tak musi być. Zamknął oczy i zaczął się zastanawiać co dalej. Po pierwsze trzeba znaleźć tego Susłowa. Żachnął się. Bzdura. Nigdzie nie było powiedziane, że komunikat, który mu się wyświetlił nie był prowokacją. Po drugie trzeba wynieść się z tego miasta, tu było zbyt niebezpiecznie ale z drugiej strony znał dobrze Gdańsk, co mogło mu pomóc w orientacji w mieście. Zresztą nie wiedział jak tego dokonać. Nie widział dotąd nic co wyglądało by jak komunikacja miejska lub jakiś jej odpowiednik. Zresztą tak szybko go nie znajdą. Zamknął oczy i przypomniał sobie rozmowę z generałem.

— Przeglądałem pańskie akta panie Nodar. Gruzińska misja wojskowa pomoże panu.

— Nigdy bym nie przypuścił...

Generał zdjął furażerkę i otarł czoło z potu.

— Powiem teraz dlaczego nasz wybór padł na ciebie. Po pierwsze masz z tym bydlakiem osobiste porachunki. Szanujemy to. Po drugie nie poddałeś się nawet gdy on odleciał.

— Wróci.

— Mam w imieniu tej nieszczęsnej planety nadzieję że nie wróci. A jak wróci to ty będziesz na niego czekał...

— Taki jest mój zamiar.

— Dobrze. Po trzecie masz jeszcze jedną cechę, którą punktujemy bardzo wysoko.

— Hmm?

— Bardzo łatwo dostosowujesz się do nowych warunków. Jeśli ktoś ma sobie poradzić to tylko ty. Poza tym jesteś patriotą. Powiedzmy, że jeśli będziesz miał możliwość zdobycia tam jakichś informacji i powrotu tutaj to będziemy bardzo radzi.

— Chcę skoczyć do przodu pięćset lat. Nie ma powrotu...

— Nie wykluczone, że pojawi się taka możliwość. Matematyczne wzory podróży w czasie już mamy. Może oni będą bardziej zaawansowani choć jeśli konflikt który nabrzmiewa wybuchnie to dobrze będzie jeśli znajdziesz na tej planecie dość nieskażonego powietrza aby głębiej odetchnąć. A jeśli spotkasz Prezydenta Koćkę i będziesz z niego wypruwał flaki to powiedz mu że generał Janderbidze przesyła pozdrowienia.

Nodar zasnął. Wycieńczony organizm domagał się swoich praw.

VII

Gdzieś w Andach.

Może w Peru?

Zdrajca Susłow siedział w jaskini. Lampa wisząca pod sklepieniem oświetlała tylko terminal przy którym pracował. Dalsze partie potężnej sali tonęły w ciemności. Przypadkowo odbite od laminowanego blatu i monitora refleksy światła wydobywały z mroku kontury potężnych maszyn. Susłow nacisnął enter. Na ekranie pojawiła się wirująca powoli kula ziemska. Ponad nią leciało stadko satelitów telekomunikacyjnych oraz stacja orbitalna Starego Prezydenta. Uderzył w kilka kolejnych klawiszy. Stacja wystrzeliła laserową wiązkę w stronę satelity. Ten odbił ją i strzelił w ziemię pod innym kątem.

— Dwadzieścia procent rozproszenia — mruknął sam do siebie. — Pięć odbić.

Wcisnął inną kombinację. Promień odbijał się od kilku satelitów aż wreszcie uderzył w powierzchnię planety po drugiej jej stronie. Susłow liczył na kartce.

— Jeśli laser ma moc jednego gigawata to tam będzie dwieście megawatów — powiedział sam do siebie.

Wstał i ruszył w stronę zamontowanego w kącie jaskini prototypu lasera. Laser celował w sufit. Wokoło ciągnęła się plątanina kabli. Kręcąc kółkiem przekręcił go tak by celował w niedużą wnękę w ścianie. Postawił w niej stalowy cylinder, następnie ustawił moc lasera na dwieście megawatów.

— No to chwila prawdy — powiedział.

Wcisnął przycisk. Błysnęło oślepiające światło. Minęło wiele minut zanim przestały mu latać przed oczyma czerwone kręgi. Wstrząsnął głową i podszedł. W ścianie wypalona była dziura. Stopione stalowe łzy znaczyły miejsce gdzie na podłogę upadły resztki cylindra.

— Nadal za dużo — powiedział sam do siebie.

W jego kieszeni zapiszczał alarm. Przekręcił kółkiem laser tak by celować w wylot z jaskini. Na szczęście to był tylko Dziadek Weteran. Wszedł jak do siebie. Uśmiechnął się. Zupełnie jakby znali się od lat, a nie od dwu dni.

— Serżo — uśmiechnął się. — Zaoszczędzisz sobie elektryki.

Z torby przewieszonej przez ramię wyjął flaszkę wódki.

— Prawdziwa śliwowica — powiedział z dumą. — Węgierska.

— Przecież nie ma już Węgrów. Ani jednego. Z ugroifinów zachowało się trochę arabosaamów. A skąd pan się tak właściwie tu wziął?

Staruszek uśmiechnął się lekko.

—Śliwowica to śliwowica. A śliwki zbierałem w ruinach Budapesztu. Cztery dni temu. Miałem niezły interwał.

— Budapesztu? — zainteresował się Susłow.

Z szafki wygrzebał licznik Geigera i przyłożył go do butelki. Wskazówka wychyliła się ale bardzo nieznacznie.

— No widzisz?

Susłow wstrząsnął głową.

— Skąd pan się tu wziął?

— Raczej ja jako gospodarz zapytałbym skąd pan się tu wziął.

— Gospodarz?

— Aha. Oddział alfa znalazł tę pieczarę.

— Jeszcze raz od początku.

Twarz starca ściągnęła się bólem.

— Od początku nie da rady — powiedział z żalem. — ten skurwiel z wąsikami badał zasoby mojego mózgu i wykasował to co mu było potrzebne. Dlatego jestem Dziadek Weteran. Nawet nie wiem jak się nazywałem zanim.

— Wykasował zasoby mózgu po odczytaniu...

Susłow poczuł się jakby oblewał go zimny pot. Wiedział, że możliwości Starego Prezydenta są duże, ale nie przypuszczał, że aż tak.

— Co pan pamięta?

— Oddział Alfa. Byłem jego dowódcą.

Susłow wyjął z szafki dwa blaszane kubki. Nalali i wypili.

— I jak?

— Skoro ty to zrobiłeś to sam się wypowiedz. Ogniste jak diabli ale czy podobne w smaku do tego co było?

— Nie wiem. — starzec poskrobał się w głowę. — Ta cholerna pamięć. Czasami sobie coś przypomnę. Jak bimbru napędzić i inne takie, ale czasami nic. Zupełnie nic. Wiem, że coś kiełkuje ale nie daję rady.

— Może któregoś dnia przypomnisz sobie kim byłeś. Co jeszcze pamiętasz?

— Byli strasznie wielcy i cholernie inteligentni. Główki nie od parady. I tacy sprytni. Ale zabijali się nawet nawzajem, a jak któryś się urodził mniej rasowy to zabijali jego i jego matkę.

— Kto?

— Hitlerszczaki.

— Kim byli hitlerszczaki? Neofaszyszci?

— Nie, zwyczajni faszyści. Dlaczego mieli by być nowi?

— Kiedy to było? I gdzie?

— Kiedy to nie powiem, ale musi dwa lata nazad zanim przyleciał ten porąbaniec i ci zieloni, ale oni wiedzieli dzięki łączności że ich kolonie w drugich światach już kaput, więc nam mocno poluźnili.

Susłow usiłował uporządkować wrażenia.

— Dobrze. Kim pan był zanim został pan dowódcą oddziału Alfa?

— Byłem śmieciarzem. Brygadzistą oddziału oczyszczania kanałów z szambem.

Susłow oparł się głową o ścianę. Chłód kamienia trochę go orzeźwił.

— Zrobimy inaczej. Dam panu kartkę papieru i ołówek i proszę to wszystko zapisać.

— Jasne.

— Jeszcze jedno. Pan jest Rosjaninem?

— Aha. A nie wyglądam?

Biały Rosjanin. Ostatni biały Rosjanin na planecie ziemia. Można by brać od niego materiał genetyczny...

— Wszystko gra — zapewnił go Susłow. — Dobrze działa pański teleporter?

— Były trochę kłopoty po drodze. Jakichś dwu łebków usiłowało mnie załatwić jak wyszedłem z nadprzestrzeni zwartej po skoku teleportacyjnym. Ale byłem trochę szybciej niż oni. I chyba gdzie indziej bo stali na jakichś kamieniach, a ja byłem koło garażu.

— Ciekawe jak nas namierzają

Starzec zmarszczył brwi i przymknął oczy. Usiłował coś sobie przypomnieć.

— Oni to umieli — powiedział wreszcie. — Pieprzone małpoludy. My robili to tak prosto w puszkach — potrząsnął swoim teleporterem. — Ale czasem oni zaraz przylatywali.

Uśmiechnął się smutno.

— Jakie małpoludy? — zapytał Susłow.

Strzec wysilił pamięć.

33
{"b":"103193","o":1}