Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wiały tu dość paskudne wiatry, ale jeśli chciał mógł je wyłączyć. Zapikał pager. Ktoś chciał się z nim skontaktować ale nie wiedział gdzie jest. Wcisnął guzik podając mu dokładny namiar. W ułamek sekundy później zmaterializował się koło niego ten sam X'htla z którym rozmawiał w cytadeli. Tym razem przemodelował nieco swoją twarz i tylko w ogólnych zarysach przypominał cara. Jego oczy stały się jak u wszystkich przedstawicieli jego rasy jednolicie czarne. Zmaterializował się na podłodze i odruchowo spojrzał pod nogi. Należał do rasy nieulękłych wojowników i zdobywców przestrzeni kosmicznej, toteż prezydent Koćko omal się nie posikał ze śmiechu, słysząc obłędny skowyt, jaki wydał jego gość. Pstryknął jednak przełącznikiem niwecząc obraz miasta pędzącego do góry. Zmaterializował z powietrza krzesło i podsunął je przybyszowi. Gość usiadł ciężko i chyba usiłował się uspokoić. Koćko zmaterializował miedzianą czarę wypełnioną czymś co wyglądało jak ropa naftowa zmieszana z towotem. Gość wypił zawartość czary kilkoma dużymi łykami.

— Nie za dużo fluorosilikonów? — zapytał z udaną troską gospodarz.

— W porządku — powiedział gość. — Już mi przeszło.

— Zapewne przybył pan tu z oficjalnym wypowiedzeniem wojny? — zagadnął Koćko nie wychodząc z roli uprzejmego gospodarza.

— Dokładnie tak ale chcę zaproponować coś innego. Rozwiązanie pośrednie.

— Wobec tego zamieniam się w słuch.

— Ta planeta przeżyła już wystarczająco dużo wojen. Zniszczenia będące skutkiem tych ostatnich były najpotwornieszą jatką w całej poznanej części kosmosu.

— Tym razem zapewne będzie podobnie. Ludzie z Ziemi potrafią walczyć za swoją wolność.

Gość zamachał rękami.

— Przecież nie o to chodzi. Edonici przeprowadzili analizę pańskich prądów mózgowych podczas przekazywania ultimatum rady. Utrzymanie dotychczasowego statusu jest dla pana jedynie sprawą honoru.

— W zasadzie tak.

— Nasza propozycja jest następująca. Zamiast toczyć walkę rasa przeciw rasie proponujemy pojedynkę dwu wybranych osobników obu ras. Były precedensy w waszej historii.

— Hmm?

— Pojedynek polegałby na starciu w przestrzeni wokół planety za pomocą dwu lekkich kutrów pościgowych. Uzbrojenie — konwencjonalne rakiety bojowe. Obaj piloci zabezpieczeni zostaną za pomocą przenośnych pól siłowych. Ten kto zostanie zestrzelony lub w inny sposób wyłączony z walki przegrywa. Wówczas musi podporządkować się zwycięzcom. Czy te warunki są do zaakceptowania?

— Tak.

Gość wyjął z sakwy przy pasie niedużą latającą kamerę i wyrzucił ją w powietrze. Zawisła ponad nimi. Wydobył też dwa dokumenty. Dwie kartki papieru pokryte wyraźnymi drukowanymi literami w języku Esepranto oraz X'thla'txyht.

— Chwileczkę — powiedział Koćko.

Wydobył z torby laptopa i wczepił sobie końcówkę kabla w gniazdo na skroni. Wystukał kombinację klawiszy. Jedno jego oko zeskanowało tekst dokumentu. Mózg rozszerzony o słownik porównał oba teksty. Były identyczne. Rozłączył sprzęg.

— Kiedy?

— Damy panu dwa dni czasu na przygotowanie maszyny.

Podpisał się na obydwu. W dwu językach.

VI

Nieco przed godziną dziewiątą Nodar Tuszuraszwili zasiadł przed lusterkiem w stacji. Delikatnie wykonał nacięcie na czole i spokojnie zdarł spory płat martwej skóry. Ta pod spodem była całkiem dobra. Najwięcej problemów sprawiły mu powieki. Zdzierał z nich kawałkami ale wreszcie i je udało mu się oczyścić.

— Nu ładno — powiedział sam do siebie.

Wyciągnął z szuflady zostawiony tu widocznie przez jakąś techniczkę zestaw kosmetyków i starannie pokrył makijażem czoło. Cofnął się kawałek i popatrzył w zadumie na swoje dzieło. Zamiast chorobliwej siności jego cera nabrała sympatycznego odcienia lekkiego brązu typowego dla białego człowieka, który większość czasu spędza na świeżym powietrzu. Uśmiechnął się i włączył lampę ultrafioletową. Na jego czole nie pojawił się najmniejszy ślad. Nic nie przebijało przez makijaż. Wybielił sobie brwi na kolor jasnosłomkowy. Przy jego ciemnych włosach wyglądały odrobinę dziwnie, ale całkiem naturalnie. Podgolił je nieco aby stały się cieńsze. Założył staromodne okulary przeciwsłoneczne. Jak mógł zaobserwować wczoraj prawie nikt ich nie nosił ale widział kilka przypadków. Nie będzie się wyróżniał z tłumu. Zjadł kilka deko cukru i popił wodą. Na dzień dziesiejszy wyznaczył sobie dwa zadania. Po pierwsze ustalić jak odbywa się tu handel, po drugie zdobyć walutę i za jej pomocą coś do jedzenia. Wreszcie uznał że zamaskował się wystarczająco. Przyoblekł się w gabliję wyprodukowaną z dwu jedwabnych prześcieradeł wygrzebanych w szafie. Nie miał pojęcia skąd one się tam wzięły. Chwilami wydawało mu się, że stacja była wykorzystywana jeszcze długie dziesięciolecia po tym jak jego ciało spoczęło setki metrów niżej w stężałych roztworach, ale z drugiej strony gdyby ktoś tu bywał to przecież odkryłby pudło z kombinezonem. O liście od Zurika nie wspominając. Stanął przed lustrem i podziwiał się przez chwilę. Wyglądał wypisz wymaluj jak facet który poprzedniego dnia prowadził wielbłądy drogą w wyschniętym kanale. Uśmiechnął się lekko, a potem wydostał na powierzchnię. Zlustrował okolicę ale nie zaobserwował niczego podejrzanego. Ruszył starą drogą. Niebawem dotarł do uniwersytetu i poszedł dalej kierując się w stronę portu. I wtedy zobaczył to. Flaga powiewała nad sporym budynkiem wyglądającym na typowy przykład tutejszej architektury. Lakierowane drewniane ramy i naciągnięta na nie laminowa tektura bambusowa. Ale flaga była inna. Była jak wspomnienie z innego świata. Flaga Republiki Gruzji z dwudziestego pierwszego wieku. Wpatrywał się w to zjawisko głęboko zdumiony.

— Sztandar ojczysty — mruknął do siebie po polsku.

Trochę go ogarnęło wzruszenie. Jednoczenie jego umysł pozostał sceptyczny.

— Przypadkowa zbieżność kolorów — wydedukował.

Zauważył, że idzie. Nogi same niosły go na miejsce. Zatrzymał się przed budynkiem i popatrzył jeszcze raz na flagę powiewająca na tle błękitnego nieba. Wszystko się zgadzało. Potem spuścił wzrok niżej i spostrzegł tablicę wiszącą na bramie.

MISJA WOJSKOWA KRÓLESTWA GRUZJI

Poskrobał się po głowie. Wydobył z pamięci strzępy informacji z przeczytanej dnia poprzedniego gazety. Część dotycząca polityki zagranicznej czy też stosunków międzynarodowych, bo z przeczytanych artykułów nie wynikało aby ktokolwiek zajmował się tu polityką. Przeleciał w pamięci ich treść. Nic o wojnach, i o żołnierzach.

— Może o jakiś relikt — pocieszył się.

Wielu mężczyzn, których widział dnia poprzedniego miało na plecach samurajskie miecze. Wsunął dłoń w rozcięcie gabliji i poprawił nóż. Spokojnie przeszedł przez bramę i zadzwonił dzwonkiem. Rozległ się cichy brzęczyk. Od domofonu. Pociągnął za drzwi i wszedł do środka zatrzaskując je za sobą. Artur Kładkowski zmaterializował się chwilę wcześniej w pomieszczeniu obok i teraz stanął w drzwiach. Ubrany był jak przedstawiciel gruzińskich sił zbrojnych. Miał na sobie panterkę, przez plecy przewiesił sobie starożytny automat Kałasznikowa zawieszony na taśmie splecionej z konopnych sznurków. Na głowie miał hełm z demobilu po Armii Czerwonej. Na jego piersi pysznił się znaczek z portretem Zwiada Gamsachurdii.

— Czym mogę służyć? — zapytał w języku esperanto.

Nodar zamyślił się na sekundę. To znaczy myślał od dobrej chwili, od momentu gdy zobaczył tego cudaka.

— Przepraszam chciałem skorzystać z ubikacji — powiedział.

Na twarzy rzekomego przedstawiciela gruzińskiej misji wojskowej odbiło się niedowierzanie.

— To placówka dyplomatyczna — powiedział.

— To znaczy że nie wolno?

— No chyba nie.

— Co tu jest właściwie grane? — zapytał Nodar ostro po gruzińsku. — Jestem obywatelem Republiki Gruzji znajdującym się w misji wywiadowczej zleconej przez generała Jenderbidze. Na mocy praw naszego kraju zobowiązany jesteś udzielić mi wszelkiej możliwej pomocy. I dlaczego jesteś wystrojony jak strach na wróble?

31
{"b":"103193","o":1}