Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wyszli. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, wiał wiatr niosący drobiny śniegu i zmielonego lodu. Mitrofanow uśmiechnął się.

— Jestem dysydentem — powiedział. — I zaproponowałbym współpracę.

Profesor zamyślił się na chwilę.

— Mam żonę i córkę. Do trzeciego pokolenia...

— Tak.

— A czym miałbym się zająć?

Mitrofanow wyjął z kieszeni okulary. Podał je profesorowi.

— Odbierają ultrafiolet...

— Artykuł drugi Regulaminu Pobytu Na planecie Ziemia...

Używanie wszelkich urządzeń emitujących fale świetlne w paśmie ultrafioletu, oraz urządzeń pomiarowych służących do ich pomiarów i wykrywania zakazane zostaje pod karą ewakuacji z planety poprzez odparowanie za pomocą gigawatowego lasera — wyrecytował spokojnie Pawło. — Albo trzecia poprawka do regulaminu. Utrzymywanie kontaktów towarzyskich z osobnikami nie należącymi do gatunku Homo Sapiens zostaje zakazane pod karą ewakuacji. A do tego wyjaśnienie Uzupełnienie. Wszystkich członków grup dysydenckich kierujących swoją działalność przeciwko obowiązującym przepisom i osobie Starego Prezydenta uznaje się za wykluczonych ze zbioru osobników gatunku Homo Sapiens zamieszkujących planetę ziemia. I co z tego?

Profesor zmrużył oczy.

— I co miałbym zrobić?

— Och drobiazg. Włóczy się po naszej planecie spora grupa agentów Starego Prezydenta. Mają wypisane na czołach pseudonimy i numery kolejne. Widoczne w ultrfiolecie, a dokładniej aktywne w ultrafiolecie. Jesli dostosuje się wzrok za pomoca filtra to przy oświetleniu slonecznym widać. I co pan na to profesorze? — Pawło Mitrofanow uśmiechnął się szeroko.

— Oto moja ręka — powiedział profesor wyciągając dłoń.

II

Nodar leżał na trawie koło muru. Nikt się nim nie interesował. Przeglądał w zadumie album otrzymany wczoraj przy wejściu.

— Czego by nie mówić, ten darń świetnie robi zdjęcia — powiedział w zadumie sam do siebie. — Naprawdę umie to robić. Ale był taki jeden który lubił malować a potem było dziesięć milionów ofiar.

Ziewnął. Nie umiał nic wymyśleć. Przed oczyma mimowolnie stanął mu obraz spalonego laserem neonazisty.

— Wygląda na to że znowu jest na wozie, a ja znowu pod wozem — westchnął. — Zalegalizować swój pobyt, wziąć udział w konkursie fotograficznym, wygrać go, cholera nie umiem robić takich ładnych fotek, poczekać aż będzie osobiście wręczał nagrody zwycięzcom i wtedy wbić mu statyw od aparatu prosto w serce. Albo zdetonować granat w kieszeni. Nie, z granatem mnie nie wpuszczą. Ostatecznie prezydent będzie miał jakąś ochronę. Statyw nie wzbudza podejrzeń. Albo nabić statyw dynamitem... Albo wbudować granat w aparat fotograficzny. Tylko skąd mam wytrzasnąć aparat fotograficzny jak nie mam grosza przy duszy i gdzie dowiedzieć się o organizowanych konkursach. Może lepiej zaczaić się i jak będzie wręczał nagrody podjechać tym śmiesznym motocyklem, nawiasem mówiąc wygląda zupełnie tak samo idiotycznie jak te z gwiezdnych wojen, co to po takiej lesistej planecie jeździły takie misie ubrane w szmaty... A więc podjechać takim motorem i obciąć mu głowę szablą... Motor i szablę trzeba będzie ukraść. Ciekawe czy trudno czymś takim jeździć... Technika wygląda na nieźle zacofaną. To nawet łatwo wyjaśnić. Paweł Koćko zawsze bał się urządzeń których zasad działania nie był w stanie zrozumieć... A więc szablą. A może uda się zdobyć coś lepszego.

Przewrócił stronę w albumie. Na zdjęciu widać było roślinę o bardzo błyszczących liściach. W kropli wiszącej na jednym z nich coś się obijało. Wyjął z kieszeni malutką lupkę i przypatrzył się uważnie. W kropli odbijał się człowiek z aparatem fotograficznym i dziwna kupa mięsa z kilkoma mackami. Kupa mięsa wyglądała rozumnie. W jednej macce trzymała flaszkę. Nodar nie był w stanie określić jaka to flaszka ale wyglądała na butelkę szampana Sowietskoje Igristoje.

III

Gdańsk PNTK

Artur Kładkowski przeciągnął się leniwie na łóżku. Popatrzył w zadumie na ścianę. Uczył się. Wyłączył komputer i położył się wygodnie. Nie miał nic do roboty. Zupełnie nic. Obiekt którego śledzenie miał rozpocząć jeszcze nie wrócił z kongresu w Argentynie, a tam zajmowali się nim miejscowi agenci. Laptop zapiszczał. Sygnał alarmowy pierwszego stopnia personalny skierowany do niego. Uśmiechnął się lekko i wyciągnąwszy kabel z obudowy wsadził go sobie w gniazdo na skroni. Rozpoznał głos Starego Prezydenta.

— Wielki Murze, mam dla ciebie zadanie.

— Tak jest.

— W Gdańsku pojawił się człowiek. Ma na czole numer taki jak agenci, ale brakuje inicjałów. Skórę ma pokrytą dziwnym liszajem. Ubrany był ostatnio w biały płócienny jednoczęściowy kombinezon. Zna dobrze polski i esperanto. Uwaga przesyłam portret pamięciowy.

Zacisnął oczy i zęby. Po chwili był pewien, że gdyby kiedykolwiek zobaczył tego człowieka rozpoznał by go natychmiast.

— Szukał Gruzińskiej misji wojskowej. Trudno nam określić w której części miasta aktualnie przebywa ale wczoraj penetrował okolice między żurawiem a uniwersytetem. Masz go złapać. Pozostawiam sobie prawo oceny przebiegu twoich działań.

— Tak jest — powtórzył, ale było to mówienie w próżnię bowiem kontakt został już przerwany.

Artur stoczył się z łóżka i wykonał trzy pompki. Tak dla rozruszania krwi w żyłach. Podłączył się do sieci i wywołał firmę zajmującą się wynajmem lokali. Wynajął dom w pobliżu uniwersytetu, ale bliżej portu. Zapłacił za jeden miesiąc. Wyszedł z akademika. Wsiadł na ślizgacz. Przedstawiciel firmy był już na miejscu. Artur obejrzał sobie wnętrza i zadowolony dokonał przelewu. Pracownik firmy zostawił mu klucze kodowe do wszystkich zamków w domu i wyszedł. Agent działał błyskawicznie. Za pomocą laptopa połączył się z magazynem stacji orbitalnej oraz agentem Człowiek z Góry Bólu, który nadzorował tajne operacje w tej części świata. Po chwili na dachu powiewała Gruzińska flaga wciągnięta na wysoki maszt. Człowiek z Góry bólu skontaktował się z pracującym dla Prezydenta uczonym. Po dalszych dwudziestu minutach bramkę posesji ozdobiła tablica pokryta robaczkami gruzińskiego alfabetu.

MISJA WOJSKOWA KRÓLESTWA GRUZJI.

Kładkowski zainstalował automat powiadamiający przy drzwiach i pojechał ślizgaczem w drugi koniec miasta. W ciągu trzech godzin w centrum Gdańska pojawiło się siedem misji wojskowych królestwa Gruzji, cztery ambasady i dwa konsulaty. Budynki pułapki otoczyły starówkę pierścieniem. Artur usiadł na ławeczce koło szaletu niedaleko żurawia i wyciągnął z kieszeni gazetę. Nie miał nic więcej do roboty. Na razie.

IV

Nodar przeciągnął się leniwie. Z kieszeni wyciągnął nóż. Wpatrywał się przez chwilę w pokryte platyną ostrze. Było zdecydowanie za krótkie. Przymknął oczy. Najlepiej planowało mu się z zamkniętymi oczyma. Człowiek jedzie na takim latającym motocyklu. Jedzie wolno. On Nodar wskakuje na siodełko za nim i przykłada mu nóż do gardła. Facet wciska stopą alarm i po chwili są otoczeni przez setkę gliniarzy. Gliniarze strzelają laserem i zostaje z niego wypalony zezwłok. Albo polewają go ciekłym helem i zostaje z niego zamrożony zezwłok. Ta myśl była mu szczególnie przykrą.

— Ni, to na nic — powiedział cicho otwierając oczy. — Trzeba wymyśleć coś innego...

V

To było sympatyczne miejsce. Iglica Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Na niedużej metalowej kuli z której sterczał grot stało krzesełko. Krzesełko było drewniane, pobrudzone odchodami gołębi i obłaziło z lakieru. Odchody były sztuczne, bo prezydent nie lubił gołębi i przyjął z dużą ulgą wiadomość że wyginęły. Czasami z innych segmentów przedostawały się tu wiewiórki, ale nie spędzały tu z reguły dużo czasu. Nie było tu absolutnie nic co nadawałoby się dla nich do zjedzenia. Czasami któraś po wejściu na płaszczyznę przedstawiającą widok miasta z wysokości stu pięćdziesięciu metrów, dostawała zawału serca i zdychała. Trochę go to martwiło, bo zawsze lubił wiewiórki a w każdym razie lubił je bardziej niż ludzi. Wokoło rozciągała się oszałamiająca panorama Warszawy, tej z drugiej połowy dwudziestego pierwszego wieku. Ulicami tam na dole sunęły grawitobusy, a tłumy ludzi uwijały się jak mrówki wokół mrowiska. Krzesło znajdowało się zaledwie metr nad podłogą. Dawno dawno temu, gdy prezydent powrócił, okazało się ze Pałac Kultury został rozwalony. Trafiła go bomba termitowa podczas dziewiątej światowej. Ale on lubił tą budowlę więc postarał się odtworzyć na podstawie archiwaliów, może nie doskonałą kopię, ale doskonałą namiastkę. Kiedyś bardzo bawiło go skakanie w dół. Kładł się na podłodze a komputery uruchamiały obraz i mógł podziwiać jak ziemia zbliża się z przerażającą szybkością a potem spod jego ciała wycieka bardzo dużo krwi, prosto na chodnik. Komputer wyświetlał wówczas hologramy jego byłych wpółpracowników. Otaczali jego ciało, a ich twarze wyrażały smutek. Parskał wówczas śmiechem. Chciało by się.

30
{"b":"103193","o":1}