— To nasze największe święto — zaczęła wyjaśniać szeptem. — Jest bardzo stare. Być może pochodzi jeszcze z czasów pierwszej udanej rewolucji.
Telewizor zajaśniał na chwilę mocnym blaskiem. Pokazano śmiałe zbliżenie na gigantyczną tarczę z polerowanego brązu. Była tak jasna, że prawie złota. Na jej tle stanęło trzynastu nagich mężczyzn uzbrojonych w wielkie drewniane młoty. Młotami zaczęli bić w tarczę. Odgłos który powstawał był ogłuszający. Kamera przesunęła się na ołtarz. Na jego szczyt wszedł kapłan. Kapłan był albinosem. Ubrany był w marynarkę i kamizelkę, a na ogolonej głowie mocno tkwiła czapka z daszkiem.
— On symbolizuje teraz naszego nauczyciela — szepnęła dziewczyna.
Kapłan uniósł dłonie w geście błogosławieństwa a potem zmrużył porozumiewawczo oczy. Powiał wiatr. Kapłan zaintonował krótką modlitwę w starorosyjskim.
— Zbliża się dzień w którym powstanie nowoczesne komunistyczne społeczeństwo. Zanikną różnice klasowe. Granice państw przestaną istnieć. Nikt nie będzie się musiał wstydzić swojego pochodzenia.
Czterej murzyni wnieśli na ołtarz coś dziwnego. Wyglądało jak skrzynia zbita z drewnianych desek, ale wykonano ją ze złotej blachy. Profesorowi kojarzyła się mętnie z czymś. Chyba widział coś podobnego w Górach Jabłonowych a może w Argentynie. Były chyba też jakieś takie na Starych zdjęciach ze zbiorów Starego Prezydenta. Nie mógł sobie jednak przypomnieć co to jest.
— To wychodek z czystego złota — szepnęła dziewczyna. — Dziesięciu kapłanów wewnętrznego kręgu będzie teraz rytualnie wydalać produkty przemiany materii aby zapewnić naszej ziemi dobre plony.
Uroczystość przechodziła w fazę kulminacyjną. Przed ołtarzem zarzynano konie. Ich krwią kapłani kropili modlący się tłum.
— Konie były naszymi towarzyszami w pracy. Ich krew symbolizuje krew przelaną dla wprowadzenia komunizmu — szepnęła. — to pot pracy.
Profesor poczuł się chory z obrzydzenia. Ale najważniejsze dopiero ich czekało. Na podium wjechała na podnośniku wielka stalowa skrzynia. Wieko drgnęło i odpłynęło na bok powolnym ruchem. Wewnętrzna trumna wykonana ze szkła uniosła się do góry. W trumnie leżało ciało mężczyzny ubranego identycznie jak kapłan. Lud milczał. Rozległo się uderzenie gongu. Sto tysięcy wyznawców padło na twarz. Ci tutaj też. Profesor skrzyżował dłonie na piersi w geście szacunku, ale na tym poprzestał. Kapłan wcisnął guzik i szklana trumna otworzyła się. Uniósł do góry złoty budzik. Budzik zadzwonił trzy razy. Nic się nie wydarzyło. Rozległ się jęk zawodu. Kapłan też wyraźnie posmutniał. Szklana trumna zamknęła się i schowała w stalowej. Wierni wydobyli spod waciaków i koszul sierpy i młoty i zaczęli uderzać nimi o sierpy i młoty sąsiadów. Uderzenia w gong zakończyły uroczystość. Dziewczyna podniosła się z ziemi. W oczach miała łzy.
— Nie wstał dzisiaj — powiedziała ze smutkiem. — ale może za rok przebudzi się i nastanie czas wiecznej szczęśliwości.
Akademik Karcew wyłączył telewizor. Odwrócili się do gościa.
— Pan pozwoli że przedstawię — powiedział Karcew. — Profesor Iwan Bezrodnyj, członek akademii Sergiej Sokołow, akademik Josif Antonow, członek kandydat Tatiana Gagarina. Wszyscy jesteśmy glacjologami.
Profesor wymienił uściski dłoni wszystkimi. Profesor Iwan zarządził natychmiastowy bankiet dla uczczenia przyjazdu znamienitego gościa. Przebrali się w normalne jednoczęściowe białe kombinezony robocze. Był łosoś, kawior i pięćdziesięcio procentowy roztwór etanolu. Profesor Selźnicki pijał już ten barbarzyński trunek podczas badań w górach Jabłonowych. Na szczęście nie było go dużo.
— Drogi gościu — odezwał się kierownik stukając widelcem o kieliszek. — Czy chce pan najpierw odpocząć, a dopiero potem zająć się naszym znaleziskiem, czy może od razu?
— Drzemałem w samolocie. Jeśli jest to naprawdę takie ciekawe...
— Wobec tego proszę za mną — głos starego profesora był uroczysty.
Poszli tylko we dwójkę. W sąsiednim budynku urządzone było laboratorium. Tu właśnie w skrzyni z wbudowanym niewielkim generatorem pola spoczywało ciało. Przenieśli je podajnikiem na stół.
— I co pan powie profesorze? — zapytał gospodarz.
Profesor wpatrywał się w milczeniu w zwłoki. Ciało należało do młodego mężczyzny. Wzrost denata wynosił około dwu metrów. Na głowie miał szopę jasnych włosów. Był nienaturalnie umięśniony, jak gdyby przez całe życie ćwiczył kulturystykę. Miał na ciele kilkanaście blizn powstałych od cięć broni siecznej. Były jednak idealnie wygojone. Paznokcie wyglądały na bardzo mocne i były dość grube. Mężczyzna był nagi jeśli nie liczyć majtek w paski. Na szyi na żelaznym łańcuchu zawiesił sobie małą żelazną swastykę i kartę kredytową.
— Neue Berlin Kreditbank — przeczytał gotyckie literki. —3421 Jahre.
— Tak to wygląda — powiedział Rosjanin. — nic więcej nie znaleziono.
— Nie próbowaliście zastosować aparatury witalizującej?
Kierownik bazy przechylił głowę leżącego ujawniając sporą dziurę w potylicy.
— Dostał z lasera. Wyszło ustami.
— Myślę, że można by przeprowadzić badania genetyczne. Pobiorę kawałek skóry — powiedział archeolog.
— Proszę bardzo. Na razie trzymamy to w ścisłej tajemnicy...
— Poczekam na waszą zgodę zanim opublikuję.
— Obawiam się że to nigdy nie będzie się nadawało do publikacji...
Wyjął z kieszeni skalpel i wykonał delikatne nacięcie. Skóra nawet się nie zarysowała. Nacisnął mocniej. Ugięła się leciutko na tyle na ile pozwalało jej rozmrożenie, ale skalpel jej nie przeciął. Rosjanin podał mu ultradźwiękowy. Za pomocą tego poszło lepiej. Profesor położył wycinek pod mikroskopem i przyjrzał mu się.
— On ma w skórze jakieś dziwne włókna — powiedział — Wyglądają na syntetyczne.
— Zapewne to zatrzymywało ostrze. Słyszał pan o agentach starego Prezydenta?
— Tak. Kuloodporni itp. Myślę, że to nie jest agent.
— Faktycznie trochę odbiega wyglądem. Zresztą to ciało leżało w śniegach minimum pięćset lat.
Archeolog popatrzył jeszcze raz na kartę.
— Czasami się takie znajduje — powiedział. — Ale to niczego nie tłumaczy.
— Cholera. Może jest jakaś dziura do sąsiedniego wymiaru i stamtąd wyłażą.
— A może dziura w czasie. Pomnażacz energii daje anomalie. Lodówki zresztą też, ale innego rodzaju.
— Myślę, że to mało możliwe. Chyba, żeby zbudowali odpowiednio duży. I przeniosło tego bidoka z jakiejś plaży tutaj.
— Tylko to jeszcze wszystkiego nie tłumaczy. Ktoś musiał mu przyładować z lasera. Może nawet Stary Prezydent.
— Może został zastrzelony i obrany z ubranka?
— Może. Ale podeszwy jego stóp wskazują, że chodził całe życie boso.
Profesor w zadumie odwrócił swastykę na drugą stronę. Biegł tu niewielki napis gotykiem.
— Ma pan szkło powiększające?
— Tak, oczywiście. Proszę.
Profesor przyjrzał się.
— Zdobywcy Olimpu mieszkańcy drugiego miasta kanałowego — przetłumaczył — Mars 3419.
— Co to może znaczyć?
— Zdobył uznanie w oczach mieszkańców Marsa.
— Czy możemy założyć, że na Marsie istnieje kolonia takich? Posługująca się innym kalendarzem, zamieszkana i pewnie założona przez jakichś neofaszystów?
— Nie, niemożliwe. Stary Prezydent...
— Stary Prezydent zakazał działalności faszystowskiej pod karą śmierci i zdaje się musiał zabić kilkuset Niemców, zanim uzyskał ich posłuszeństwo.
— Może nie zabijał wszystkich. Może było ich tylu, że zesłał ich na Marsa.
Ciało powolutku rozmarzało, na stalowym blacie stołu pojawiła się nieduża kałuża. Zapakowali je z powrotem do skrzyni.
Milczeli a potem wyszli przed barak. Wokoło ciągnęły się białe pagórki wielkiego lądolodu. Zmierzchało się. Nadchodziła pora kolacji. Obecni byli wszyscy za wyjątkiem Karcewa który miał dyżur przy jakiejś aparaturze badawczej. Przy kolacji wszyscy milczeli, a za to później wyciągnęli spirytus i bałałajki. Ostatnią rzeczą jaką profesor zdołał zapamiętać było to ze tańczy z Tatianą w objęciach a cały świat kołysze się jak gdyby lądolód Grenlandii stał się krą na wzburzonym oceanie.