Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Mogło być gorzej — powiedział sam do siebie.

W szafce znalazł starą brzytwę. Miała ostrze pokryte platyną i nawet nadawała się do użytku. Z kranu nad umywalką w kącie puścił wodę. Z początku leciała trochę ruda ale szybko się oczyściła. Wypił jej prawie dwa litry zanim zabrał się za golenie. Nie miał kremu, ale efekt jaki osiągnął był całkiem niezły i nawet miły dla oka. Znalazł kilka puszek z żywnością ale podobnie jak piętro niżej żywność od dawna była zepsuta. Tylko słoik z miodem ostał się działaniu czasu. Miód był zbrylony, skrystalizowany ale dawał się zjeść.

— Podobno człowiek żywiący się tylko wodą z cukrem może przeżyć miesiąc — powiedział na głos.

Struny głosowe trochę mu chrypiały, ale to przechodziło. Zmęczenie wywołane wspinaczką gdzieś zniknęło. Stanął przed lustrem i podziwiał się przez chwilę. W pożółkłym kombinezonie wyglądał prawie szykownie.

— Oto ja Nodar Tuszuraszwili, były pierwszy nadzorca siedemnastego zespołu pływających ogniw fotoelektrycznych — powiedział z namaszczeniem. — A przy okazji porucznik wywiadu wojskowego republiki Gruzji. Właściwie to były porucznik byłego wywiadu zakładając że Gruzja nadal istnieje — dodał po chwili.

Zgarbił się. Westchnął. A potem pomyślał, że trzeba sprawdzić co słychać tam na górze. Podszedł o drzwi prowadzących do korytarza na powierzchnię. Przy drzwiach leżał dozymetr. Popatrzył na niego. Licznik był sprawny, ale wskazówka nie wychyliła się ani o włos. Sięgnął po list. Rozpoznał pismo przyjaciela pochylone lekko na jedną stronę. W prawym górnym rogu była data. Cztery lata późniejsza niż dzień w którym uścisnął jego dłoń i położył się w hibernatorium.

Drogi Nodarze

Dziś po raz ostatni odwiedzam to miejsce i postanowiłem zostawić dla Ciebie tych kilka słów. O Łamarze nadal nie ma żadnych wiadomości i wydaje mi się więcej niż pewne, że zabrał ją ze sobą. Niedawno przyszedł od niego przekaz radiowy z ciekawymi zdjęciami obłoku Orota. Ksero załączam. Nasza palcówka w Gdańsku znajduje się w stanie likwidacji. Germańcy zdobędą miasto w ciągu kilkunastu godzin. Armia Czerwona uderzyła podstępnie na Gruzję. Cały personel wraz ze mną wraca by walczyć o wolność, choć to właściwie nie ma sensu. Nie spotkamy się już nigdy. Może znajdziesz moje nazwisko w podręcznikach do historii, pomyśl wówczas o mnie czasem.

Pozdrawiam.

Zuriko.

Złożył staranie list i umieścił go w kieszeni. Z szafki wyjął kaburę z tkwiącym w niej rewolwerem. Sprawdził czy broń nadal jest sprawna. Rewolwer natłuszczono ogromną ilością wosku i był czyściutki. Usiadł przed komputerem i uruchomił go. Wyświetliło się menu. Spróbował wejść do sieci, ale okazało się że sieci już nie ma. Westchnął i wstał. Wyłączył urządzenie, żeby nie zużywać resztki prądu, choć nie zamierzał nigdy tu wracać. Zresztą nie miał nawet po co. Wszystko co przedstawiało jakąkolwiek wartość zabierał ze sobą. Hibernatorium tam w dole było zbyt uszkodzone żeby ktokolwiek mógł z niego korzystać. A on nie zamierzał nigdy więcej dać się zamrozić. Zresztą nie przeżyłby ponownie tego procesu. Już po jednym razie wyglądał i czuł się jak zombie. Uśmiechnął się do siebie. Może wszystko wróciło do normy i tam w górze znajdzie gruzińską misję wojskową. Chyba pomogą rodakowi, przybyszowi z odległej przeszłości. A może zwyciężyli Germańcy i teraz każdego ciemnowłosego i ciemnookiego posyłają do piachu?

— Donerweter — tym razem zaklął po niemiecku.

Jeśli Niemcy opanowali tą część świata należało przypominać sobie język.

VI

Grenlandia stacja Leninino

Samolot przechylił się łagodnie na bok i zatoczył niewielki łuk. Na lodzie wyraźnie jaskrawo czerwonym kolorem odcinała się linia wyznaczająca środek pasa startowego niewielkiego lotniska. Samolot opadł na ziemię i szybko wytracił szybkość. Profesor poprawił kołnierz kurtki i zeskoczył na powierzchnię lodowca. Pilot wyrzucił za nim dwie walizki i zatrzasnął drzwi. Było zimno. Wiał wiatr. Obok lotniska czekał nieduży poduszkowiec. Nadbiegł z niego jakiś człowiek i pomógł dźwigać bagaże. Po chwili znaleźli się w zacisznej kabinie pojazdu. Nieznajomy zdjął kaptur i gogle. Profesor zobaczył poczciwą twarz starego murzyna.

— Akademik Anatolij Iwanowicz Karcew — przedstawił się. — Mam przyjemność z profesorem Januszem Seleźnieckim? — jego esperanto było bez zarzutu, choć wymawiał trochę zbyt miękko.

— Aha.

— Wspaniale. Miło nam gościć w naszej stacji. Z pewnością znajdziemy mnóstwo tematów wspólnej rozmowy — zmrużył oczy.

Było to słynne leninowskie zmrużenie, gest przyjaźni i jednocześnie czujności. Przyjacielskie ostrzeżenie. Coś takiego. Dodał gazu.

— Zaraz będzie transmisja — usprawiedliwił się. — Chciałbym zdążyć.

— Ach, rzeczywiście. Odbierzecie tutaj?

— Tak za pomocą satelity Delta cztery. Wolna strefa ekonomiczna ZRA udostępnia nam pasmo. Zresztą odbiorą to także nasi bracia z Gór Jabłonowych.

— A mają telewizory w swoich ziemiankach?

— Dostarczyliśmy im. W ogóle działa tam nasza misja gospodarcza. Mamy wakacyjną wymianę młodzieży... Powoli dokonamy ich recywilizacji.

Profesor uniósł dłoń w geście uznania. Osobiście nie sądził, aby ruskich z Gór Jabłonowych można było ucywilizować w jakikolwiek sposób, ale rozumiał, poczcie wspólnoty pomiędzy dwoma tak różnymi ludami wywodzącymi się ze wspólnego pnia.Pojazd zakołysał się i niebawem znaleźli się obok ogrodzenia wykonanego z drutu kolczastego. Nad ogrodzeniem wznosiła się wieża strażnicza z pociemniałego drewna. Drut nawinięto na atrapy izolatorów, wyglądał jakby znajdował się pod napięciem.

— Szykowne no nie? — zapytał Anatolij. — Odtworzyliśmy ściśle wedle danych otrzymanych przez Starego Prezydenta. Tak wyglądały ogrodzenia naszych wsi w dawnych czasach.

— Wspaniałe — powiedział profesor. — Ale trochę dziwi mnie, że nie zachowały się takie na Syberii. Ostatecznie tam powinni nadal...

— Nasza misja etnograficzna znalazła wyjaśnienie. Drut zardzewiał i zniszczał. Nie umieli wytapiać żelaza, sprowadzali je z metropolii i gdy skończyły się zapasy przestawili się na płotki z chrustu. Nie mieli dobrych materiałów izolacyjnych i po wyczerpaniu się Starych zapasów przenieśli się do ziemianek, żeby nie marznąć aż tak zimą. W każdym razie nie mamy podstaw kwestionować słów Starego Prezydenta, choć zdajemy sobie sprawę jak bardzo nas nie lubi.

Pojazd zatrzymał się przed sporym betonowym budynkiem. Na solidnych stalowych wrotach widniało starożytne godło. Dwugłowy orzeł trzymający w łapach sierp i młot. Wrota uchyliły się. Wysiedli z pojazdu. Wewnątrz hangaru nie było specjalnie dużo sprzętu, ale i tak panował niezły bałagan. Rosjanie zawsze mieli problemy z utrzymaniem porządku i eliminacją ze swojego otoczenia odpadków. Nikt nie wiedział dlaczego tak się dzieje. Kierowca zdjął z siebie polarny kombinezon i wówczas okazało się że ma na sobie watowane spodnie ocieplane celulozową watą, na nogach walonki a zamiast marynarki wciągniętą na gołe ciało czerwoną koszulę. Koszula była haftowana przy rozcięciu.

— Przepraszam, za mój wygląd — powiedział. — To strój obrzędowy.

Z kieszeni wydobył czapkę ze sterczącą do góry szmacianą wypustką i naciągał ją w biegu. Zawiązał na szyi czerwoną chustę. Zdjął okulary i schował je do kieszeni. Biegli krętymi korytarzami. Wreszcie weszli do sali odpraw. Mieszkańcy stacji byli już na miejscu. Wszyscy byli identycznie ubrani. Kierownik dodatkowo miał na sobie szmacianą kurtkę z filcowym kołnierzem, także ocieplana watą. Kurtka zaopatrzona była w naszyty krzywo na plecach pasek szarego płótna ozdobiony rzędem cyfr. W dodatku uzbrojeni byli w starożytne karabiny maszynowe wiszące im przez plecy na konopnych sznurkach. Profesor zdjął kożuch. Jakaś dziewczyna ubrana w równie nieprawdopodobny strój odwiesiła go na wieszaku podała mu czapkę i czerwoną chustę. Założył bez słowa, choć jego katolicka dusza burzyła się przeciw uczestnictwu w pogańskim obrzędzie. Telewizor już grał. Pokazywał placem w Wielkim Kongo zatłoczony setkami tysięcy wiernych. Dziewczyna stanęła za nim.

19
{"b":"103193","o":1}