Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Car uśmiechnął się lekko kącikami wag. Uśmiechnęły się tylko wargi. Reszta maski pozostała jak wykuta z kamienia. Koćko poczuł jak żołądek podskakuje mu z góry na dół.

— Zapomina pani księżniczko o definicji znajdującej się w punkcie cztery tysiące sto drugim: Za rasę rozumną należy uznać grupę istot dla których średnia inteligencji wynosi czterysta sześćdziesiąt grakh, czyli wedle waszych jednostek sto osiemdziesiąt IQ. Rasy nie spełniające tego wymagania mogą zostać ubezwłasnowolnione jeśli wymaga tego dobro ogółu istot zamieszkujących zbadaną przestrzeń kosmiczną. Tak jak wy nie wpuszczacie koni do ogródków warzywnych. Zostawmy to na razie. Po trzecie wyznaczyliśmy limit ludności Ziemi na dwadzieścia milionów osobników. W tej chwili wedle naszych analiz Ziemię zamieszkuje ponad sześćdziesiąt milionów. Biorąc pod uwagę liczby wyjściowe twierdzę, że przyrost naturalny jest uzupełniany na drodze klonowania.

Koćko zamachał rękami.

— Przeprowadzanie jakichkolwiek kontroli na ziemi bez wiedzy aktualnego namiestnika jest zakazane naszymi traktatami.

— Tak, ale w przypadku jeśli zachodzi uzasadnione podejrzenie, że dzieje się coś niedobrego rada kosmosu może wyznaczyć tajnych obserwatorów.

— Co? Protestuję.

— Słusznie — poparła go Helena. — Układ precyzuje to w punkcie pięć tysięcy dwunastym: Rada w uzasadnionych przypadkach może oddelegować na powierzchnię planety zamieszkałej przez daną rasę tajnych obserwatorów jednak o fakcie tym musi poinformować aktualnych władców planety lub przedstawicieli jej ludności.

«Car» zamyślił się na chwilę. Koćko i jego córka poczuli szum w uszach. Odbywała się też dyskusja pomiędzy siedzącymi. Wreszcie przemówił.

— Rzeczywiście zaszło tu naruszenie przepisów. Rada wyznaczy odszkodowanie w postaci pewnej liczby jednostek akceptowalnej waluty, jednak wyniki kontroli nie tracą przez to ważności.

— On planuje hodowlę nadludzi — powiedział edonita. — Czytam to z mapy jego prądów mózgowych.

«Car» popatrzył na prezydenta błękitnymi oczyma. Oczy płynnie zmieniły kolor i stały się brązowe.

— Czy to prawda?

— Założyłem taką możliwość w razie gdyby suwerenność planety została zagrożona.

— Kłamie — spokojnie powiedział edonita. — Chce się nas pozbyć. Chce sprawić żeby jego planeta odzyskała pozycję dominującą.

— Czego żądacie? — zagadnął Koćko.

— Podpisania tego dokumentu — car podał mu papier.

Deklaracja Wzajemnej Lojalności.

My przedstawiciele Rady Rozumnych Ras Kosmosu po przeprowadzeniu dokładnej analizy stosunków panujących na planecie Ziemia stanowimy co następuje:

1) Strefy lądu znane ziemianom jako Ameryka zostaną przekazane pod kolonizację mieszkańcom planet posiadających najwyższe ciśnienie demograficzne.

2) Limit ludności ziemi utrzymany zostanie na tymczasowym poziomie sześćdziesięciu milionów osobników.

3) Rozmnażanie przez klonowanie zarówno gatunku dominującego Homo Sapiens Sapiens, jak też wymarłego Homo Sapiens Hitlerikus zostaje zakazane.

4) Mieszkańcy Ziemi mają prawo poznać prawdę o swojej historii w całym możliwym jej spektrum.

5) Mieszkańcy Ziemi mają pełne prawo do użytkowania wszystkich zakazanych obecnie technik i technologii.

6) Na powierzchni Ziemi otworzone zostaną konsulaty wszystkich ras rozumnych. Każdy mieszkaniec Ziemi może w dowolnej chwili opuścić planetę.

7) W ciągu pięciu lat od wprowadzenia proponowanych zmian odbędą się wybory w których zostanie wyłoniony nowy Namiestnik Planety.

Dokument powyższy podany zostanie do publicznej wiadomości natychmiast po jego podpisaniu.

Koćko zaczął się śmiać. Śmiał się tak, że omal się nie posikał.

— Odmawiam podpisania — powiedział gdy trochę się uspokoił.

— A to dlaczego? — zdziwił się car.

— Punkt pierwszy układu sprzed siedmiuset elati...

— Tysiąca dwustu garrkh — upomniał go edonita — To my używamy elati.

— Tysiąca dwustu garrkh, zakłada że każda ustawa wydana przez radę musi być w pełni zgodna z naszymi przepisami na prawach wzajemności.

— Regulamin Pobytu Na Planecie Ziemia wydany został już po podpisaniu tego dokumentu. Wystąpiła zamierzona niezgodność.

— Od początku wiedział, że będzie właścicielem planety. — odezwał się Edonita. — Zawierając kontrakt zdawał sobie sprawę, że zawiera go z zamiarem późniejszego złamania. Po co w ogóle rozmawiamy z tym palantem? — słowo «palantem» zasygnalizował po polsku, dla lepszego zrozumienia.

Car uciszył go gestem ręki. Gest był bardzo ludzki i nieludzki zarazem, bowiem ręka zgięła się w niewłaściwych miejscach..

— Było nie było rada mianowała go tu namiestnikiem.

— Dożywotnio. Skąd mogliśmy wiedzieć że pożyje trzy razy dłużej niż inni jego gatunku? Ale jest na to sposób. Wystarczy wsadzić go w pole siłowe i przyspieszyć przepływ entropii. Umrze sobie ze starości zanim się obejrzy.

— Mogliśmy to przewidzieć. Nie wpadliśmy na pomysł zastosowania pola czasu stojącego tak jak on. Przy całym niskim poziomie inteligencji posiada czasem przebłyski niepokojącej intuicji.

Mały czarny kosmita podniósł dwie macki. Koćko poczuł szum w uszach. Coś sygnalizował za pomocą telepatii ale jego umysł pracował na znacznie szybszej fali.

— Czy decyzja odmowy podpisania tego dokumentu jest ostateczna? — zapytał «car».

— Tak.

— Wobec tego proszę uznać wszystkie nasze układy za zerwane a wszystkie traktaty o przyjaźni i wymianie technologicznej za złamane. Ponadto prosimy o zwrot kosztów poniesionych podczas likwidowania skutków dewastacji planety.

Koćko wykrzywił wargi w parodii uśmiechu.

— Z tego na ile znam kodeks dyplomatyczny rasy X'htla zerwanie wszystkich traktatów oznaczało będzie wypowiedzenie totalnej wojny przy użyciu całego arsenału...

— Niezupełnie — twarz cara rozmywała się brzegami i wystąpiła na niej delikatna łuska. — Biorąc pod uwagę że znajdujemy się na orbicie Ziemi powyższe poddamy ograniczeniom. Po pierwsze zastosujemy zasadę kodeksu Bushido stanowiącą że obie strony mają być tak samo uzbrojone. Każdy środek bojowy zastosowany będzie jedynie w przypadku jeśli choć raz podczas walki udowodnicie że takowy znajduje się w waszym posiadaniu. Po drugie poinformujemy Ziemię o wypowiedzeniu wojny.

Zniknęli z cichym sykiem. Stary prezydent oparł się ciężko głową o oparcie krzesła.

— Chyba przegrałem — powiedział.

— Poczekaj, jeszcze nikt nie wypowiedział nam wojny. Myślę że nie chcesz aby mieszkańcy Ziemi dowiedzieli się o tym?

— O wypowiedzeniu dowiedzą się gdy tylko ci ich poinformują. W dodatku od razu dowiedzą się o istnieniu obcych, całej prawdy o ziemskiej historii i szeregu innych pikantnych szczegółów. Chyba że coś szybko wymyślimy.

— A może wykręcić kota ogonem?

— Kota ogonem — powtórzył powoli. — Kota ogonem...

W jego oczach zapaliły się ogniki. Może i należał do rasy która była głupia w porównaniu z resztą kosmosu, ale czasami miewał niezłe pomysły. Szkoda tylko że równie szybko ulatywały z jego wiecznie zamroczonego ruskim szampanem umysłu.

V

Stalowa niegdyś krata wypchnięta silnym uderzeniem upadła na podłogę. Zabrzęczała cicho i rozpadła się na kilka zardzewiałych drutów. Nodar przecisnął się przez wąski otwór i z głębokim westchnieniem legł na podłodze. Z pociętych blachą dłoni kapała mu krew. Leżał na betonie oddychając ciężko.

—Światła — powiedział.

W stacji pomiarowej większość urządzeń uruchomić można było za pomocą fonii. Światła nie zapaliły się, ale pamiętał ze schematu gdzie powinien znajdować się włącznik awaryjny. Przekręcił go i pomieszczenie zalało światło. Zmrużył oczy. Światło okazało się być nieoczekiwanie silnym. Wstał z podłogi i rozejrzał się. Tu także wdarła się wilgoć. Podszedł do stojącego w kącie plastikowego kontenera. Otworzył go. Kontener nie przepuścił wody. Wewnątrz znajdowało się ubranie: płócienny wzmocniony kewlarem kombinezon roboczy. Do ubrania przyczepiony był list. Na razie zignorował go. List mógł poczekać jeszcze chwilę. Ostatecznie czekał tyle setek lat. Założył kombinezon. Popatrzył na swoją pierś. Nad kieszenią miał haftowaną złotą nicią naszywkę POF. Odetchnął głęboko. Powietrze tutaj było tak samo martwe i nieruchome jak tam na dole ale jednocześnie było inne. Od powierzchni dzieliło go dziesięć metrów. Opatrzył stopy bandażem, który był żółty jak bandaże egipskich mumii i miał w przybliżeniu podobnie dużo lat, po czym założył skarpetki. Gumowe nitki w ściągaczach dawno rozłożyły się bez śladu toteż podwiązał je nicią aby nie opadały. Założył buty wykonane z plastikowej pianki na twardej podeszwie, a te w których wdrapywał się przez ostatnie dziesięć godzin wrzucił bez żalu do szybu. Podeszwy miały pocięte na strzępy. W kieszeni znalazł grzebień. Otworzył metalową szafkę. Było w niej zmętniałe stalowe lustro. Wpatrywał się długo w swoją twarz. Zdawał sobie oczywiście sprawę jak bardzo zniszczone jest jego ciało, ale miał nadzieję że twarz lepiej zniosła trudy podróży w przyszłość. Skóra była pomarszczona i sucha. Wargi opuchły mu. Porastała go szczecinowata broda. Oczy miał zaognione. Wyjął z kieszeni grzebień i przyczesał włosy. Wyglądał nieco lepiej. Wyszczerzył zęby. Spodziewał się zobaczyć poczerniałe pieńki, ale mile się rozczarował. Jego zęby były jak dawniej nieskazitelnie białe i równiótkie.

18
{"b":"103193","o":1}