Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie wiem dokładnie – odpowiedział zaskoczony, odwracając gwałtownie głowę.

– Jak to nie wiesz? Nie wiesz, kiedy urodziła się twoja matka?

– Ona sama tego dokładnie nie wie – odpowiedział zniecierpliwio­nym i podniesionym głosem.

Kim otworzyła szeroko oczy. Wzięła lewą dłoń Jima ze swojego podbrzusza, przysunęła ją do ust, pocałowała czule i wyszeptała:

– Opowiedz mu o swojej matce.

Jim wyszarpnął dłoń. Wyciągnął papierosa, zapalił i zaciągnął się głęboko. Nagle wstał i nie mówiąc nic, odszedł.

– Nie chciałem go urazić – powiedział do Kim.

– Nie uraziłeś go. Zapytałeś po prostu o coś, o czym on chce zapo­mnieć. Udaje, że zapomniał. Przede mną też udaje. A ja przed nim uda­ję, że też zapomniałam. Ale ty jesteś nowy i nie znasz reguł tej gry. Nie martw się, on zaraz wróci. Na pewno wsysa w siebie teraz kokainę w toalecie na dziobie.

Kilka minut siedzieli w milczeniu, patrząc na mętną, zieloną wodę Missisipi. W pewnym momencie usłyszeli głos Jima. Stanął nad nimi i oparł się o reling. W prawej dłoni trzymał do połowy opróżnioną bu­telkę czerwonego wina.

– Chciałem kupić whisky, ale barman na tym kajaku ma licencję tylko na piwo i wino – zaczął. – Jakubku, wróciłem, aby opowiedzieć ci krótką intymną historię Stanów Zjednoczonych. Słuchaj tego uważnie, bo tego nie ma w żadnych książkach w tym zakłamanym kraju.

W czerwcu tysiąc dziewięćset trzydziestego czwartego właściciel największej drukarni w ekskluzywnej dzielnicy Georgetown w Wa­szyngtonie zapytał swojego jedynego, wówczas czterdziestopię­cioletniego syna, dlaczego nie ma jeszcze dzieci. Właściciel miał praw­dziwe imperium i martwił się o swoich spadkobierców, szczególnie dlatego, że własnego syna traktował jako największe niepowodzenie swojego życia. Zresztą słusznie. Syn nie ukończył żadnej szkoły, którą zaczął. A zaczął dokładnie czternaście różnych szkół, nie licząc krót­kiego pobytu w internacie w Szwajcarii, z którego został wydalony już po trzech tygodniach.

Od kilkunastu lat nie robił nic, co można by nazwać pożytecznym, i jedyną jego pasją były gra w golfa oraz kobiety. W tej kolejności. Wy­chodził zresztą z założenia, że golf i seks mają bardzo dużo wspólnego. Nie potrzeba być w tym szczególnie dobrym, aby czerpać przyjemność.

W wieku trzydziestu dziewięciu lat ożenił się w akcie absolutnego posłuszeństwa woli ojca z córką wysokiego urzędnika Departamentu Stanu, urzędującego w pobliskim Białym Domu. Urzędnik ten, zaniepokojony staropanieństwem swojej jedynaczki, zagwarantował «hono­rem» i odpowiednią umową, dla pewności, że w przypadku dojścia do skutku tego małżeństwa wszystko, co można drukować w Białym Do­mu, będzie drukowane w drukarni jego przyszłego zięcia.

Oczywiście wiesz, Jakubku, ile papierów trzeba drukować w Bia­łym Domu i jakie pieniądze to mogło oznaczać, prawda? Tym bardziej że w tym czasie prezydentem był niejaki Franklin Delano Roosevelt. Prawdziwy amerykański prezydent: powiązany z politykami spędzają­cymi urlop z rodziną na Sycylii, konsultujący się z astrologami przed każdą ważniejszą decyzją, najważniejszy mężczyzna w życiu co naj­mniej trzech kobiet – dwóch prowadzonych równolegle kochanek i jed­nej prowadzącej się nienagannie żony. Cały czas na rauszu od tych ośmiu do dziesięciu martini, które wypijał przez cały dzień. Mimo że palił jednego papierosa za drugim, Roosevelt słynął z tego, że miał bar­dzo erotyczny głos, który zjednał mu nawet nic nie rozumiejące po an­gielsku meksykańskie służące w południowych stanach. Był to poza tym prezydent, który chciał mieć wszystko pod kontrolą, co doprowa­dziło do niespotykanej dotąd biurokracji.

Oczywiście wiesz, Jakubku, że dla właściciela drukarni nie ma nic piękniejszego niż dobrze funkcjonująca biurokracja.

Córka zapobiegliwego i skorumpowanego urzędnika Departamentu Stanu była wyjątkowo posłuszną ojcu, mądrą, pełną ciepła, wrażliwą i inteligentną kobietą. Umiała recytować z pamięci wiersze Edgara Poe, czytała rozprawy francuskich i niemieckich filozofów i grała na forte­pianie. Była jednakże bardzo przeciętnej urody.

Poza tym była kulawa. Od urodzenia.

Syn właściciela drukarni nigdy jej nie pożądał i spał z nią tylko je­den jedyny raz.

Zdarzyło się to trzy lata po ślubie. Był wtedy całkowicie zamroczony alkoholem po urodzinowym przyjęciu swojego teścia. Dla niej był to zu­pełnie pierwszy raz, z którego zapamiętała przeraźliwy ból w okolicach rozrywanego odbytu, uderzenia głową o metalową nogę łóżka, pod któ­re nie udało jej się skryć, oraz ohydny smród jego moczu, który przedo­stał się także do skórzanej protezy jej nogi i miesiącami przypominał jej o tym nieopisanym bólu i poniżeniu, którego doznała tamtego wieczoru.

Poza tym, oprócz tego, że pozostała dziewicą, przynajmniej biolo­gicznie, wtedy właśnie zaraził ją kiłą.

Od tego dnia nie jeździli już nigdy razem na przyjęcia i od tego cza­su było wiadomo, że nie będą mieć dzieci. A musisz wiedzieć, że Florey i Chain pomogli penicyliną wszystkim wenerykom dopiero od ty­siąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku. Ty to przecież wiesz, Ja­kub, prawda? – zapytał, patrząc mu w oczy, i nie czekając na odpo­wiedź, opowiadał dalej:

– Pragnienie wnuka ze strony dziadka było równie duże, jak wielki był lek wydziedziczenia i pójścia w niełaskę syna. Obiecał więc ojcu, że zrobi wszystko, aby zapewnić sobie potomka. Odwołał wszystkie za­planowane na wakacje turnieje golfowe i eleganckim parowcem wraz ze swoją kulawą małżonką popłynął z Filadelfii na Grenadę. Grenadę wybrał nie dlatego, że różniła się specjalnie od innych wysp karaib­skich, na których grywał w golfa, ale dlatego, że zarządcą regionu wo­kół Grenville – drugiego największego miasta na tej wyspie – był syn angielskiego dostawcy papieru do ich drukarni. Grenada, poza niepo­wtarzalnie pięknymi plażami, tanim rumem i wyjątkową biedą, słynęła także z niezwykle liberalnego prawa adopcyjnego. We wsiach wokół Grenville można było adoptować dziecko bez zbędnych formalności. Wystarczyło mówić po angielsku, być białym i zapłacić od trzystu do ośmiuset dolarów, w zależności od tego, jak bardzo biedni byli miej­scowi oferujący dzieci do adopcji lub jak bardzo białe było dziecko. Im bielsze, tym droższe oczywiście.

Dziewczynki jednakże były zawsze tak samo tanie, niezależnie od karnacji skóry, i kosztowały trzysta dolarów.

Jedyny problem wiązał się z uzyskaniem oficjalnego prawa wywo­zu dziecka poza wyspę. Właśnie ten problem rozwiązał syn dostawcy papieru, uzyskując przy okazji zlecenia na papier dla ojca na co naj­mniej pięć lat.

Kim, kochanie, czy mogłabyś iść do baru na dziób? Ty znasz prze­cież to opowiadanie. Widzisz, że wino się skończyło – zwrócił się do Kim, pokazując pustą butelkę. – Zanim wrócisz, będę już przy epilogu.

Kim podniosła się, spojrzała smutno na niego, poprawiła potargane włosy i bez słowa odeszła. Jirn opowiadał dalej:

– Do adopcji były wystawione bliźniaki, Juan i Juanita Alvarez-Vargas. Siódme i ósme dziecko służącej zarządcy regionu Grenville. Adopcja była niezwykłą okazją, bowiem, chociaż nikt tego nie mówił oficjalnie, wszyscy wiedzieli, że ojcem bliźniaków nie jest wcale ojciec pozostałej szóstki. Nie mógł być ich ojcem, gdyż od dwóch lat siedział w więzieniu w St. George's, stolicy tej wyspy. Ojcem był pewien bar­dzo biały Szkot, który na zaproszenie rodziny zarządcy spędzał krótki urlop w Grenville. Szkot o imperialnych manierach – Grenada do tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku była kolonią brytyj­ską – uważał, że może nie tylko wypijać rum z piwnic gospodarza, ale również swobodnie używać jego personelu. I stąd ta niezwykła okazja. Dzieci były wyjątkowo białe i miały jedynie słuszne, imperialne geny.

Mimo wyjątkowo niskiej ceny oraz błagań matki bliźniaków, jak również próśb kulawej żony, zaadoptowali oczywiście tylko chłopca. W akcie adopcyjnym obok jego prawdziwego nazwiska i imienia znala­zło się ich nazwisko oraz imię zmienione na William. Dokładnie tak miał na imię jego dziadek. W końcu dla niego to robili. Jedynym, cze­go brakowało w akcie, była data urodzenia. Roztargniony urzędnik ma­gistratu w Grenville po prostu zapomniał wypełnić tę rubrykę.

49
{"b":"101711","o":1}