Литмир - Электронная Библиотека
A
A

I Internetu też nie będzie.

Ale tak się na szczęście nie stało. Meteoryt uderzył i dinozaury wygi­nęły, ustępując miejsca szczurom. Te superinteligentne stworzenia żyją­ce w norach i przyzwyczajone do ciemności, która tak skutecznie wy­niszczyła dinozaury, wyszły na zewnątrz i zaczęły szybko ewoluować.

Czy on też był takim szczurem? Nie. On na pewno nie!

Zresztą teoria z meteorytem jest tylko jedną z wielu. Bywało, że się z nią nie zgadzał. Wszystko zależało od tego, ile wina wypił.

Poza tym chciał mieć przywilej znacznie ważniejszej wyłączności.

Wyłączności na jej myśli.

Chciał, aby tylko o nim myślała, gdy przeżywa radość, podejmuje decyzje, jest wzruszona lub rozmarzona. Żeby tylko o nim myślała, gdy słucha muzyki, która ją fascynuje, gdy śmieje się do łez z dowcipu lub płacze rozczulona w kinie. Chciał, aby o nim myślała, gdy wybiera bie­liznę, szminkę, perfumy lub odcień farby do włosów. Żeby tylko o nim myślała na ulicy, gdy odwraca onieśmielona głowę na widok całującej się pary. Chciał być jej jedyną myślą rano, gdy się budzi, i wieczorem, gdy zasypia.

Chociaż nie odważył się jej o to zapytać, był pewien, że się masturbuje.

Była zbyt inteligentna, aby tego nie robić.

Tylko kobiety, które się masturbują, dobrze wiedzą, co je podnieca i umieją o to poprosić. Ponadto akt masturbacji jest jedynie dodatkiem do prawdziwego aktu, który ma miejsce w mózgu. Podbrzusze jest tyl­ko sceną, na której się to rozgrywa. Był pewien, że ona masturbuje się, myśląc o nim. Tak, to była właśnie ta wyłączność: być w jej mózgu – i w jej palcach – w takim momencie.

Czy można być w ogóle bliżej kobiety niż wtedy, gdy ona rozłado­wuje napięcie swoich fantazji, wiedząc, że nic, absolutnie nic i przed nikim nie musi udawać?

Nawet jeśli to nie on całuje to podbrzusze, to i tak jest to jego scena.

Mimo to coraz częściej czuł, że to mu nie wystarcza. Zauważył ostat­nio w rozmowach z nią na ICQ, a także w jej e-mailach, że znalazła swój modus vivendi i nauczyła się żyć, według niego przytulnie i wygodnie, między dwoma mężczyznami: swoim mężem i nim. Każdy z nich dostar­czał jej innego rodzaju doznań, ale w efekcie, rozzuchwalona tym faktem, że on pokonał zazdrość lub jej nie okazuje, przestawała kryć, że ta sytu­acja jej nie przeszkadza, nie niepokoi, nie denerwuje lub nie frustruje.

Mógł ją zapytać, czy tak jest w istocie. Nie robił jednak tego, bojąc się, że to potwierdzi wprost. Wpadł we własną pułapkę: męska duma w połączeniu z wrażliwością zaczynała być jak rana na stopie, która się zaognia na skutek chodzenia. A chodzić musiał.

Jednak, gdy w piątek przysłała mu fotografię z ostatniego przyjęcia zorganizowanego przez firmę męża i zobaczył ją w jego objęciach, ca­ły ten model wyłączności rozsypał się jak domek z kart. Nagle zdał so­bie sprawę, że to mężczyzna z fotografii bywa w niej palcami, językiem i penisem, że to przy facecie z fotografii ona szepcze, jest wilgotna i może nawet krzyczy z rozkoszy. Uderzył się tą myślą w sam środek rany i w bólu po tym uderzeniu napisał list i wysłał.

Gdy ból minął, kipiał ze wstydu. To, co zrobił, kłóciło się przecież z całą jego filozofią, którą tak gorliwie jej wykładał i z którą ona tak gor­liwie i tak bezskutecznie dyskutowała. Przecież to nikt inny jak on prze­konywał ją cały czas, że śmieszy go na przykład powszechne skojarze­nie miłości z banalnym i w gruncie rzeczy dość komicznym aktem, że ktoś komuś coś gdzieś wkłada, że gdy zastanowić się nad tym głębiej, to trudno nie zauważyć, że banalność tego aktu wręcz obezwładnia. Prze­cież nikt inny jak on przekonywał ją cały czas, że odnajduje znacznie więcej miłości w tym nagłym przepływie energii między źrenicami.

I po tym wszystkim miałaby przeczytać ten łzawy maił o jeszcze jednym samcu, który ma psychosomatyczne bóle serca i prostaty z za­zdrości?!

Nagle poczuł wibrację. To był pager w jego kieszeni. Wyjął go i przeczytał wiadomość z Hamburga.

Udało się!

Ona nie przeczyta tego tekstu.

Przynajmniej dzisiaj go nie przeczyta.

Wiadomość, że Jacek wie o niej, nie zmartwiła go specjalnie. Po pierwsze, był pewien jego absolutnej dyskrecji, a po drugie, dobrze wiedział, że Jacek dotrze do tego tekstu w Poznaniu. I przeczyta przed zniszczeniem.

Jacek miał zawsze specyficzne i przewrotne poczucie uczciwości i lojalności. Mógł mu przecież nie mówić, że zna treść tego listu. Dla Jacka przeczytać cudzy list było okay, ale nie powiedzieć o tym było perfidne i zdradzieckie.

Więc powiedział.

Jacek...

Ich życia splótł na zawsze i nierozerwalnie niezwykły dramat. Ostatnio myślał często o tamtych zdarzeniach. Niektóre wzruszenia, które ona ostatnio w nim wywoływała, były jak deja vu tego, co przeżył wiele lat temu w Nowym Orleanie. Pamięta ten nocny telefon, jakby to było wczoraj, a minęło przecież kilkanaście lat.

Dobiegał końca ósmy miesiąc jego stażu naukowego w Tulane University w Nowym Orleanie. Od kilku tygodni znajdował się w stanie nieustannego umysłowego i emocjonalnego rauszu. Projekt, nad któ­rym pracował i który stanowił materiał jego doktoratu, wszedł w decy­dującą fazę. Dwudziestu ludzi na kilku uniwersytetach w całych Sta­nach pisało oddzielne moduły jednego unikatowego programu do sekwencjonowania DNA, co w efekcie miało umożliwić skonstruowa­nie swoistej genetycznej mapy bakterii wywołującej tyfus. Projekt był brawurowy i skupił egzotycznych ludzi. Stanowili zespół maniaków napędzanych ciekawością, ambicją i chęcią przeżycia naukowej przy­gody, jakie zdarzają się bardzo rzadko. Projekt, gdyby się powiódł, otworzyłby drogę do rozpoczęcia prac nad opracowaniem mapy genomu człowieka. Tego swoistego wzoru człowieka zapisanego na znanej wszystkim skręconej w podwójną spiralę drabinie DNA.

On był jednym z tych, którzy ten wzór próbowali stworzyć.

Drobny doktorant z Polski, z wyrobionym przez socjalistyczną rze­czywistość i skrywanym troskliwie i głęboko przed światem komplek­sem naukowca z drugiej ligi, nagle znalazł się w zespole, który zabierał go na absolutnie finałowy mecz superligi światowej. Trener był noblistą z Harvardu, pieniędzy mieli jak Eskimosi śniegu i wszyscy chcieli zagrać mecz swojego życia.

Dopiero co przyjechał z kraju, który ludzie z zespołu znali głównie z dobrej wódki i trudnego do wymówienia nazwiska niezwykle wyga­danego elektryka.

Dali mu, nie mówiąc o tym ani słowa, trzy miesiące, aby pokazał, co umie. Obserwowali go.

Po tych trzech miesiącach pewnego dnia zadzwonił w jego biurze telefon i Janet, sekretarka, tym swoim seksownym głosem, którego me­lodię pamięta do dzisiaj, zapowiedziała rozmowę z kierującym projek­tem profesorem z Harvardu. Bezwiednie wstał z krzesła, gdy rozpoczę­li rozmowę. Profesor przewrotnie zapytał go, czy «znalazłby czas» i czy «tematyka pokrywa się z jego zainteresowaniami», bo jeśli tak, to «im zależy». Pamięta tylko, że tulił, roztrzęsiony w swej radości, słuchawkę telefonu do ust, gdy skończyli rozmawiać, i wiedział już, że «za kwa­drans w Internecie prześlą mu hasło otwierające dostęp do programów sekwencjonowania DNA» i że «pojutrze ma być w Nowym Jorku na posiedzeniu całej naszej grupy».

Dzisiaj wie, że tamta kilkuminutowa rozmowa zmieniła jego życie.

Po tej rozmowie także po raz pierwszy zarejestrował u siebie pewną niezwykłą prawidłowość. Radość i zadowolenie z siebie o pewnym, przekraczającym wartość progową nasileniu – a tak było wtedy po tej rozmowie – wywoływały u niego ogromne podniecenie seksualne. Gdy skończył rozmowę z tym profesorem, był nie tylko ekstremalnie szczę­śliwy i ekstremalnie dumny z siebie, ale miał także ekstremalną erekcję. Nie miało to nic wspólnego z tym, że od kilku miesięcy nie dotykał żadnej kobiety. Wprawdzie pamięta, że po tych kilku miesiącach total­nego celibatu odwracał na ulicy głowę za wszystkim, co chodziło i mia­ło piersi, ale w tym wypadku wykluczył taką przyczynę. Wie to na pewno, później bowiem zdarzało mu się to nawet wtedy, gdy radość i duma z siebie powyżej wartości progowej przytrafiały mu się w kilka godzin po satysfakcjonującym i wyczerpującym seksie.

37
{"b":"101711","o":1}