Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zabrzmiało to beznamiętnie, choć było stwierdzeniem faktu.

– Więc ostatni raz widziałaś ją, kiedy miałaś pięć lat?

– Tak.

– Czy wiesz, gdzie mieszka? W jakim mieście, stanie?

– Nie mam pojęcia – odparła, starając się zachować obojętny ton.

– Nie miałaś z nią żadnego kontaktu?

– Przysłała kilka listów.

– Był na nich jakiś adres?

Potrząsnęła głową.

– Wiem tylko tyle, że wysłano je z Nowego Jorku.

– Czy Horace wie, gdzie ona mieszka?

– Nie. Przez dwadzieścia lat nie wymienił jej imienia.

– W każdym razie przy tobie.

Brenda skinęła głową.

– Może ten dzwoniący mówił nie o twojej matce, tylko kimś innym. Masz macochę? Czy twój ojciec powtórnie się ożenił albo żyje z kimś…

– Nie. Od jej odejścia nie miał nikogo.

Zamilkli.

– Po co więc ktoś zainteresował się twoją matką po dwudziestu latach?

– Nie wiem.

– Nie masz żadnych domysłów?

– Żadnych. Przez dwadzieścia lat była dla mnie duchem. – Wskazała przed siebie. – W lewo.

– Mogę zamontować przy twoim aparacie identyfikator? Na wypadek, gdyby znowu zadzwonili?

Skinęła głową.

Jechał, kierując się jej wskazówkami.

– Opowiesz mi o swoich stosunkach z ojcem? – zagadnął.

– Nie.

– Nie pytam o to ze wścibstwa…

– To bez znaczenia. Czy go kochałam, czy nienawidziłam i tak będziesz musiał go znaleźć.

– Ale postarałaś się, żeby dostał zakaz zbliżania się do ciebie, tak?

Chwilę milczała.

– Pamiętasz, jak zachowywał się na boisku? – spytała.

Myron skinął głową.

– Jak wariat. I najlepszy trener, jakiego miałem.

– Najbardziej wymagający.

– Tak. Oduczył mnie grać zbyt finezyjnie. Nie zawsze były to łatwe lekcje.

– Właśnie, a byłeś tylko chłopakiem, którego polubił. Wyobraź więc sobie, co znaczyło być jego dzieckiem. Wyobraź sobie, czego wymagał ode mnie na boisku i jak bardzo się bał, że mnie straci. Że ucieknę i zostawię go.

– Jak twoja matka.

– Właśnie.

– Przytłaczał cię.

– Dusił – sprostowała. – Trzy tygodnie temu zagrałyśmy sparing w liceum w East Orange. Znasz je?

– Pewnie.

– Dwóch chłopaków na widowni zaczęło rozrabiać. Może się upili, może naćpali, a może były to zwykłe łobuzy. Nie wiem. W każdym razie zaczęli do mnie wykrzykiwać różne rzeczy.

– Jakie rzeczy?

– Grube słowa, świństwa. Co by ze mną chętnie zrobili. Ojciec wstał i rzucił się na nich.

– Wcale mu się nie dziwię.

– W takim razie też jesteś neandertalczykiem – odparła, kręcąc głową.

– Słucham?

– Po co ich atakować? W obronie mojej czci? Mam dwadzieścia pięć lat. Nie potrzebuję rycerzy.

– Ale…

– Daj spokój. Ta cała afera, to, że tutaj jesteś… Nie jestem wojującą feministką, ale to jedna wielka seksistowska heca.

– Co?

– Gdybym między nogami miała penisa, to by cię tu nie było. Gdybym nazywała się Leroy i dostała kilka dziwnych telefonów, to też byś się tak bardzo palił, by mnie chronić, biedną małą?

Zawahał się chwilę za długo.

– Ile razy widziałeś mnie na boisku?

– Słucham? – spytał, zaskoczony nagłą zmianą tematu.

– Przez trzy lata z rzędu byłam najlepszą koszykarką akademicką. Moja drużyna była dwa razy mistrzem kraju. Wszystkie nasze mecze transmitowała ES PN, a mecze o akademickie mistrzostwo kraju CBS. Studiowałam na uniwerku Restona, który jest pół godziny jazdy od twojego miasta. Ile moich meczów obejrzałeś?

Myron otworzył usta, zamknął je i powiedział:

– Żadnego.

– Właśnie. Babska koszykówka. Strata czasu.

– Nie w tym rzecz. Rzadko teraz chodzę na zawody.

Nie zabrzmiało to przekonująco.

Pokręciła głową i zamilkła.

– Brenda…

– Zapomnij, że cokolwiek powiedziałam. Byłam głupia, że poruszyłam ten temat.

Ton jej głosu nie zachęcał do dalszej rozmowy. Myron miał ochotę się bronić, lecz nie wiedział jak. Uznał więc, że najlepiej zamilknąć. Powinien to robić częściej.

– Przy następnej przecznicy skręć w prawo – powiedziała.

– Co się stało potem? – spytał.

Spojrzała na niego.

– Z łobuzami, którzy cię wyzwali. Co się stało, gdy twój ojciec się na nich rzucił?

– Do niczego poważnego nie doszło, bo wkroczyli ochroniarze. Wyrzucili tych chłopaków z sali. Tatę również.

– A gdzie puenta tej historii?

– To nie był jej koniec. – Brenda urwała, opuściła oczy, wydobyła z pamięci jakiś szczegół i podniosła głowę. – Trzy dni potem tych dwóch chłopców… Claya Jacksona i Arthura Harrisa… znaleziono na dachu kamienicy. Ktoś ich związał i przeciął sekatorem ścięgna Achillesa.

Myron zbladł. Żołądek mu zanurkował.

– Twój ojciec?

Skinęła głową.

– Robił podobne rzeczy przez całe życie. Nie takie potworne. Ale zawsze mścił się na tych, którzy mnie skrzywdzili. Kiedy byłam małą dziewczynką, półsierotą, chętnie uciekałam pod jego skrzydła. Ale już nie jestem mała.

Myron w roztargnieniu sięgnął ręką w dół i dotknął nogi nad kostką. Ścięgno Achillesa przecięte sekatorem? Starał się nie okazać po sobie osłupienia.

– Policja z pewnością go podejrzewała – powiedział.

– Tak.

– Dlaczego go nie aresztowali?

– Nie mieli dowodów.

– Ofiary go nie wydały?

Znów wpatrzyła się w szybę.

– Za bardzo się bali. – Wskazała ręką na prawo. – Stań tam.

Myron zatrzymał wóz. Ludzie snuli się po ulicy. Patrzyli na niego, jakby pierwszy raz widzieli białego człowieka. W tej dzielnicy było to całkiem możliwe. Starając się zachowywać swobodnie, uprzejmie skinął im głową. Niektórzy odpowiedzieli mu skinieniami. Inni nie.

Z przejeżdżającego żółtego samochodu – a raczej głośnika na kołach – zagrzmiał rap. Basy były ustawione na taki ful, że Myronowi wibrowały płuca. Nie rozumiał słów piosenki, ale brzmiały bardzo gniewnie. Brenda poprowadziła go do ganku. Na schodach leżeli, jak ranni w boju, dwaj Murzyni. Brenda bez wahania przestąpiła przez nich. Myron zrobił to samo. Raptem zdał sobie sprawę, że jest tu pierwszy raz. Jego znajomość z Horace’em Slaughterem nie wykroczyła poza koszykówkę. Spotykali się wyłącznie na boisku, w sali lub po meczu, na pizzy. Nigdy nie był w domu Horace’a ani Horace u niego.

Nie było tu oczywiście portiera, zamka, dzwonków ani nic z tych rzeczy. Słabe oświetlenie w korytarzu nie mogło ukryć, że ze ścian odłazi farba. Wyglądały, jakby cierpiały na łuszczycę. W skrzynkach na listy brakło drzwiczek. Powietrze było ciężkie niczym zasłona z paciorków.

Brenda wspięła się po betonowych schodach. Skądś dobiegał charkot mężczyzny, który kaszlał, jakby chciał wypluć płuca. Płakało dziecko. Po chwili dołączyło do niego drugie. Brenda przystanęła na pierwszym piętrze i skręciła w prawo. W ręce trzymała klucze. Wykonanych ze stali zbrojeniowej drzwi do mieszkania strzegły wziernik i trzy zamki z zasuwami.

Otworzyła wszystkie trzy. Odskoczyły z hałasem, niczym w filmowej scenie z więzienia, w której strażnik woła: „Ryglować!”. Po otwarciu drzwi Myrona naszły dwie myśli naraz. Pierwsza, jak ładnie mieszka Horace. Nic z całego brudu i smrodu na ulicach i w korytarzu nie miało wstępu za te drzwi ze stali. Ściany w środku były bieluśkie jak krem do rąk z telewizyjnej reklamy. Podłogi świeżo wypolerowane. Meble zaś stanowiły mieszankę odnowionych rodzinnych antyków z nabytkami z Ikei. Był to więc naprawdę przyjemny i wygodny dom.

Drugą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy zaraz po otwarciu drzwi, było to, że ktoś przeszukał mieszkanie.

– Tato? – zawołała Brenda, wpadając do środka.

Myron podążył za nią, żałując, że nie ma broni. Ta scena wprost się prosiła o broń. Wyjąłby pistolet i po daniu Brendzie znaku, by milczała, skradając się z nią, trwożnie uczepioną jego wolnego ramienia, zbadałby mieszkanie. Przyczajony, wymachując pistoletem, sprawdziłby wszystkie pokoje, przygotowany na najgorsze. Niestety, nie nosił broni na co dzień. Nie dlatego, że nie lubił – zagrożony, czuł się raźniej, mając ją przy sobie – lecz pistolet był ciężki i tak miły dla ciała, jak wełniana prezerwatywa. A poza tym, co się oszukiwać, u większości potencjalnych klientów agent sportowy, nie rozstający się z gnatem, nie wzbudzał zaufania, a z tymi, u których je wzbudzał, Myron wolał nie mieć do czynienia.

5
{"b":"101649","o":1}