Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Skrzywiła się.

– Wykształcony plutokrata, który korzysta z bezpiecznych kryjówek?

– Nie sądź go po pozorach.

Skrzyżowała ręce pod biustem.

– Nie zachowam się jak kretynka. Nie wygłoszę obłudnej tyrady, że nie pozwolę, żeby ta heca komplikowała mi życie. Pomagasz mi, chcę współdziałać.

– To dobrze.

– Ale ta liga wiele dla mnie znaczy. Tak samo jak moja drużyna. Nie zrezygnuję z nich.

– Rozumiem.

– Cokolwiek więc zrobimy, będę mogła trenować? Będę mogła zagrać w inauguracyjnym meczu w niedzielę?

– Tak.

Skinęła głową.

– W takim razie, zgoda. Dziękuję.

Zajechali pod akademik. Myron zaczekał na dole, aż Brenda się spakuje. Wprawdzie miała oddzielny pokój, ale zostawiła koleżance liścik, że na kilka dni zamieszka u znajomej. Wszystko to zajęło jej niespełna dziesięć minut.

Zeszła na dół z dwiema torbami na ramionach. Myron uwolnił ją od jednej. Kiedy wychodzili z akademika, zobaczył, że przy jego samochodzie stoi FJ.

– Zostań tu – powiedział.

Brenda, nic sobie z tego nie robiąc, dotrzymała mu kroku. Spojrzał w lewo. Stojący tam Bubba i Rocco pomachali mu. Nie zareagował. Miał ich gdzieś.

FJ, zrelaksowany tak, że aż za bardzo, oparł się o jego samochód jak pijak ze starego filmu o latarnię.

– Cześć, Brenda – powiedział.

– Cześć, FJ.

– Cześć, Myron – dodał i skinął głową.

Nie dość, że w jego uśmiechu brakło ciepła, to był to najbardziej mechaniczny uśmiech, jaki Myron widział w życiu. Wyłączny produkt uboczny mózgu, wysyłającego konkretne rozkazy grupie mięśni twarzy. Ograniczony do warg.

Myron okrążył forda, udając, że uważnie go ogląda.

– Nieźle go pan wyczyścił, FJ – pochwalił. – Ale następnym razem radzę bardziej przyłożyć się do dekli. Są brudne.

FJ spojrzał na Brendę.

– I to jest słynny ostry dowcip Bolitara, o którym tyle słyszałem? – spytał.

Wyrozumiale wzruszyła ramionami.

– To wy się znacie? – spytał Myron, wskazując ich rękami.

– Oczywiście – odparł FJ. – Chodziliśmy razem do liceum. W Lawrenceville.

Bubba i Rocco postąpili kilka ciężkich kroków. Wyglądali na młodych aktywistów Związku Drwali.

Myron wsunął się między Brendę a FJaya. Ten manewr w jej obronie pewnie ją wkurzył, ale trudno.

– Czym możemy służyć, FJ? – spytał.

– Chcę się upewnić, czy pani Slaughter honoruje swój kontrakt ze mną.

– Nie podpisałam z tobą żadnego kontraktu – odparła.

– Twoim agentem jest ojciec, niejaki Horace Slaughter, zgadza się?

– Nie. Moim agentem jest Myron.

– Tak?

FJ przesunął wzrok na Myrona. Myron patrzył mu prosto w oczy, ale nadal nie było w nich nic, niczym w oknach opuszczonego budynku.

– A ja słyszałem co innego.

Myron wzruszył ramionami.

– Życie to ciągła zmiana, FJ. Człowiek musi się dostosować.

– Dostosować lub zginąć.

– U-u-u.

FJ mierzył go wzrokiem jeszcze kilka sekund. Jego skóra przypominała mokrą glinę, którą może rozpuścić silna ulewa.

– Przed Myronem twoim agentem był ojciec – zwrócił się do Brendy.

– I co z tego? – wtrącił Myron.

– Podpisał z nami umowę. Zobowiązał się, że Brenda wycofa się z ligi ZKZ i zagra w ZLKK. To wszystko jest czarno na białym w kontrakcie.

Myron spojrzał na Brendę. Potrząsnęła głową.

– Czy na tym kontrakcie jest podpis pani Slaughter? – spytał.

– Jak powiedziałem, jej ojciec podpisał…

– Nie miał prawa. Macie jej podpis czy nie?

FJayowi bardzo nie spodobało się to pytanie. Bubba i Rocco podeszli jeszcze bliżej.

– Nie mamy.

– Więc nie macie nic. – Myron odblokował drzwiczki forda. – Było miło, choć za krótko. Zaopiekuję się moją klientką lepiej od was.

Bubba i Rocco ruszyli ku niemu. Otworzył drzwiczki. Pistolet miał pod fotelem. Rozważał, czy po niego sięgnąć. Ale byłaby to oczywiście głupota. Jedno z nich – on albo ona – pewnie by ucierpiało.

FJ uniósł rękę i dwaj goryle zamarli, jakby opsiukał ich zamrażaczem dla skopanych futbolistów.

– Nie jesteśmy gangsterami – powiedział. – Jesteśmy biznesmenami.

– Oczywiście – zgodził się Myron. – A tamci, Bubba i Rocco, to pańscy dyplomowani księgowi.

Na ustach FJaya pojawił się cienki uśmiech. Gadzi, a więc znacznie cieplejszy od poprzednich.

– Jeżeli jest pan rasowym agentem, to w pańskim interesie jest ze mną porozmawiać.

– Niech pan zadzwoni do mojej agencji, umówi się na spotkanie.

– W takim razie wkrótce porozmawiamy.

– Z chęcią. I niech pan jak najczęściej używa zwrotu „w Pańskim interesie”. Naprawdę robi wrażenie.

Brenda otworzyła drzwiczki i wsiadła. Myron za nią. FJ podszedł do okna od strony kierowcy i zastukał. Myron opuścił szybę.

– Podpiszesz z nami kontrakt albo nie – powiedział. – To tylko interes. Ale jeżeli cię zabiję, to dla przyjemności.

Myron już chciał strzelić kolejnym żartem, ale coś – może przypływ rozsądku – go powstrzymało. FJ odszedł, a za nim Rocco i Bubba. Patrzył, jak znikają. Serce trzepotało mu w piersi jak kondor w klatce.

11

Zaparkowali na Siedemdziesiątej Pierwszej Ulicy i poszli do Dakoty. Dakota to wciąż jeden z czołowych budynków w mieście, choć swoją sławę zawdzięcza przede wszystkim zabójstwu Johna Lennona. Miejsce, w którym zastrzelono piosenkarza, upamiętniał bukiet świeżych róż. Mijając je, Myron zawsze czuł się trochę nieswojo, tak jakby stąpał po cudzym grobie. Chociaż portier w Dakocie widział go niewątpliwie ze sto razy, zawsze udawał, że go nie zna, i dzwonił do apartamentu Wina. Tuż po krótkim przedstawieniu mu Brendy Win znalazł dla niej miejsce w gabinecie. Usadowiła się wygodnie, rozkładając przed sobą podręcznik medycyny wielkości kamiennych tablic. Myron i Win powrócili do salonu urządzonego na poły w stylu któregoś z Ludwików nastych. Był tam wielki kominek z żelaznymi pogrzebaczami i popiersiem na gzymsie. Solidne meble, które wyglądały niezmiennie jak świeżo polakierowane, lecz bardzo stare antyki. Ze ścian spoglądali z olejnych portretów surowi, acz zniewieściali mężczyźni. Jednakże – aby nie było wątpliwości, jaka to epoka – centralne miejsce w salonie zajmowały telewizor z wielkim ekranem i magnetowid. Dwaj przyjaciele usiedli i położyli nogi wyżej.

– I co ty na to? – spytał Myron.

– Na mój gust, za duża – odparł Win. – Ale ma zgrabne nogi.

– Ja mówię o jej ochronie.

– Coś dla niej znajdziemy. – Win splótł dłonie na karku. – Mów.

– Znasz Arthura Bradforda?

– Kandydata na gubernatora?

– Tak.

Win skinął głową.

– Spotkaliśmy się kilka razy. Grałem w Merion w golfa z nim i jego bratem.

– Możesz mnie z nim umówić?

– Żaden problem. Wyprosili od nas znaczne darowizny. – Win skrzyżował kostki nóg. – A co wspólnego z tą sprawą ma Arthur Bradford?

Myron streścił wydarzenia minionego dnia. Powiedział mu o śledzącej ich hondzie accord, o podsłuchu telefonicznym, o zakrwawionej koszuli, telefonach Horace’a Slaughtera do Bradforda, niespodziewanej wizycie FJaya, o śmierci Elizabeth Bradford i roli Anity w znalezieniu zwłok.

Na Winie nie zrobiło to wrażenia.

– Naprawdę widzisz jakiś związek między przeszłością Bradfordów a tym, co teraz spotyka Slaughterów?

– Może.

– W takim razie sprawdźmy, czy dobrze odczytuję twoje rozumowanie. Popraw mnie, jeśli się pomylę.

– Dobra.

Win opuścił nogi na podłogę i złożył dłonie koniuszkami palców, podpierając podbródek.

– Dwadzieścia lat temu Elizabeth Bradford zginęła w niezbyt jasnych okolicznościach. Jej śmierć uznano za wypadek, aczkolwiek dziwny. Ty nie kupujesz tego wyjaśnienia. Bradfordowie są bogaci, co tylko wzmacnia twoje podejrzenia względem oficjalnej wersji…

– Rzecz nie tylko w tym, że są bogaci – przerwał mu Myron. – Wypadnięcie z własnego balkonu? Daj spokój.

– No dobrze, rozumiem. – Win znów złożył dłonie. – Przyjmijmy, że twoja nieufność ma podstawy. Załóżmy, że za upadkiem i śmiercią Elizabeth Bradford rzeczywiście kryje się jakaś niegodziwość. Gotów też jestem przyjąć, za twoim przykładem, że Anita Slaughter, jako pokojówka, służąca i kto tam jeszcze, stała się przypadkowym świadkiem czegoś kompromitującego.

17
{"b":"101649","o":1}