– Na tyle wydoroślałeś, Myron, by mówić mi Eli – odparł.
– Jak się masz, Eli? – spróbował Myron.
– Nie najgorzej. Emerytura mi służy. Dużo wędkuję. A co u ciebie? Wiem, że próbowałeś wrócić do koszykówki. Szkoda, że ci nie wyszło.
– Dziękuję.
– Wciąż mieszkasz z rodzicami?
– Nie, w Nowym Jorku.
– To co cię sprowadza w te strony? Odwiedzasz rodzinę?
Myron potrząsnął głową.
– Chciałem z tobą porozmawiać.
Odeszli wolno kilka kroków od grupy. Nikt do nich nie dołączył, język ich ciał działał jak pole siłowe.
– O czym? – spytał Wickner.
– O starej sprawie.
– Policyjnej?
– Tak – odparł Myron, patrząc mu w oczy.
– Co to za sprawa?
– Śmierć Elizabeth Bradford.
Wickner, trzeba mu przyznać, nie odegrał zaskoczenia. Zdjął bejsbolówkę, przygładził siwe rozwichrzone kosmyki i włożył czapkę z powrotem.
– Co chcesz wiedzieć? – spytał.
– Bradfordowie cię przekupili? Zapłacili ci jednorazowo czy na raty i z odsetkami?
Wickner nie zgiął się po tym ciosie, ale prawy kącik ust drgał mu tak, jakby starał się powstrzymać łzy.
– Nie podoba mi się to, co mówisz, synu – odparł.
– Trudno. – Myron wiedział, że tańczenie wokół tematu i subtelne wypytywanie nic nie dadzą. Jego jedyną szansą był bezpośredni frontalny atak. – Masz do wyboru, Eli. Albo mi powiesz, co naprawdę stało się z Elizabeth Bradford, a ja w zamian zataję twój udział w sprawie. Albo roztrąbię prasie, że policja ukryła wyniki śledztwa, i stracisz dobre imię. – Wskazał na boisko. – A kiedy z tobą skończę, będziesz miał duże szczęście, jeśli twoje nazwisko ozdobi klubowy pisuar.
Wickner odwrócił się. Jego ramiona wznosiły się i opadały, jakby z trudem oddychał.
– Nie wiem, o czym mówisz – powiedział.
Myron zawahał się tylko chwilę.
– Co się z tobą stało, Eli? – spytał cicho.
– Słucham?
– Kiedyś cię podziwiałem. Szanowałem twoje zdanie.
Trafił w sedno.
Ramiona Wicknera lekko podskoczyły. Nie podniósł głowy. Myron czekał. Wickner w końcu obrócił się twarzą ku niemu. Jego ogorzała skóra wydawała się jeszcze suchsza i bardziej szorstka. Szykował się, żeby coś powiedzieć. Myron nie ponaglał go, czekał. Wtem na jego ramieniu zacisnęła się wielka dłoń.
– Mamy problem?
Myron obrócił się. Dłoń należała do szefa detektywów, Roya Pomeranza, kulturysty, byłego partnera Eliego Wicknera. Był w białej koszulce i białych spodenkach, tak wysoko podciągniętych, jakby ktoś go za nie podnosił. Zachował posturę He-mana, ale kompletnie wyłysiał i głowę miał gładką jak wywoskowane kolano.
– Zabierz tę rękę – powiedział Myron.
Pomeranz zignorował żądanie.
– Wszystko w porządku? – spytał.
– My tylko rozmawiamy, Roy – odparł Wickner.
– O czym?
– O tobie – wtrącił Myron.
– Tak?
Pomeranz uśmiechnął się szeroko.
– Właśnie mówiliśmy, że gdybyś miał w uchu kolczyk, wyglądałbyś kropla w kroplę jak Mister Muscle.
Uśmiech Pomeranza zniknął.
– Powtórzę jeszcze raz. – Myron ściszył głos. – Zabierz rękę, bo złamię ci ją w trzech miejscach.
W trzech! Konkretne groźby skutkowały najlepiej. Nauczył się tego od Wina. Żeby zachować twarz, Pomeranz zdjął rękę z jego ramienia po paru sekundach.
– Nadal służysz w policji, Roy – rzekł Myron. – A więc masz najwięcej do stracenia. Ale złożę ci tę samą propozycję co Eliemu. Powiedz, co wiesz o śmierci Bradfordowej, a postaram się zataić twój udział w sprawie.
– To dziwne, Bolitar.
Pomeranz uśmiechnął się bezczelnie.
– Co?
– Że ryjesz w niej w roku wyborów.
– Do czego pijesz?
– Że pracujesz dla Davisona. Dla tego spermojada próbujesz pogrążyć porządnego człowieka, jakim jest Arthur Bradford.
Davison był rywalem Bradforda do fotela gubernatora.
– Niestety, Roy, mylisz się.
– Naprawdę? Tak czy owak, Elizabeth Bradford umarła wskutek upadku.
– Kto ją popchnął?
– To był wypadek.
– Ktoś ją popchnął przypadkiem?
– Nikt jej nie popchnął, cwaniuro. Była późna noc. Śliski taras. Wypadła. To był wypadek, jakich wiele.
– Co ty powiesz? Ile kobiet w ostatnich dwudziestu latach wypadło w Livingston z własnego balkonu i się zabiło?
Pomeranz skrzyżował ręce na piersiach. Bicepsy sterczały mu jak piłki do bejsbolu. Napinał mięśnie tak subtelnie, jak ktoś, kto chce ukryć, że je napina.
– Mówię o wypadkach w domu. Wiesz, ile osób ginie rocznie wskutek wypadków w domu?
– Nie wiem, Roy, ile?
Pomeranz nie odpowiedział. Niespodzianka. Wymienił spojrzenia z byłym partnerem. Wickner milczał. Wyglądał na zawstydzonego.
– A co z napaścią na Anitę Slaughter? – spytał Myron, decydując się pójść za ciosem. – To też był przypadek?
Policjanci oniemieli. Wickner mimowolnie jęknął. Pomeranzowi opadły ręce grube jak uda.
– Nie wiem, o czym mówisz – odparł.
– Ależ wiesz, Roy. Eli wspomniał o tym w aktach policyjnych.
Pomeranz wykrzywił się w gniewnym uśmiechu.
– Mówisz o aktach, które wykradła z archiwum Francine Neagly?
– Nie wykradła ich, tylko do nich zajrzała.
Pomeranz uśmiechnął się wolno.
– Szkoda, że zniknęły. Policjantka Neagly miała je w ręku ostatnia. Jesteśmy pewni, że je ukradła.
Myron pokręcił głową.
– Tak łatwo wam nie pójdzie, Roy. Możecie ukryć te akta. Możecie nawet ukryć akta o napaści na Anitę Slaughter. Ale ja mam w ręku akta szpitalne. Ze szpitala Świętego Barnaby. Oni je trzymają.
Policjanci znowu osłupieli. Blefował. Ale udanie. Trafił celnie.
Pomeranz nachylił się ku niemu, jego oddech cuchnął nieprzetrawionym jedzeniem.
– Wpychasz nos, gdzie nie trzeba – wycedził cicho.
– A ty nie myjesz po jedzeniu zębów.
– Nie pozwolę ci uwłaczać porządnemu człowiekowi fałszywymi insynuacjami!
– Uwłaczać insynuacjami? – powtórzył Myron. – Puszczasz sobie w radiowozie taśmy z kursami poszerzającymi słownictwo? Podatnicy o tym wiedzą?
– Pakujesz się w niebezpieczną grę, wesołku.
– U-u-u, ale się boję.
– Brakuje ci riposty, sięgaj do klasyki.
– Nie muszę się z tobą chrzanić. – Pomeranz cofnął się i znów uśmiechnął. – Mam Francine Neagly.
– I co jej zrobisz?
– Nie miała powodu zaglądać do tych akt. Ktoś z kręgu Davisona, prawdopodobnie ty, Bolitar, zapłacił jej za ich wykradzenie. Ktoś, kto zbiera informacje, żeby je wypaczyć i zaszkodzić Arthurowi Bradfordowi.
– Wypaczyć? – spytał Myron, marszcząc czoło.
– Myślisz, że tego nie zrobię?
– Nie bardzo wiem, co to znaczy. Wypaczyć? To słowo też podłapałeś z którejś z twoich taśm?
Pomeranz wysunął ostrzegawczo palec.
– Myślisz, że nie zawieszę tej żałosnej cipy i nie zrujnuję jej kariery?
– Nawet ty nie jesteś chyba aż tak głupi, Pomeranz. Słyszałeś o Jessice Culver?
Palec Pomeranza opadł.
– To twoja dziewczyna. Pisarka.
– Bardzo znana. Bardzo szanowana. Wiesz, co zrobi z największą chęcią? Nagłośni i obnaży seksizm w policji. Spróbuj zrobić cokolwiek Francine, zdegradować ją, przydzielić choćby jedno gówniane zadanie, chuchnąć na nią między posiłkami, a bądź pewien, że Jessica załatwi cię tak, że w porównaniu z tobą Bob Packwood okaże się feministą w stylu Berty Friedan.
Pomeranz stropił się. Pewnie nie wiedział, kim jest Berty Friedan. Może zamiast niej należało wymienić Glorię Steinem. Niemniej, trzeba mu przyznać, dobrze wykorzystał czas. Dochodząc do siebie, zdobył się na prawie miły uśmiech.
– Chcesz zimnej wojny, proszę bardzo. Ja ci mogę posłać atomówkę, a ty mnie. Pat.
– Nieprawda, Roy. Ja nie mam nic do stracenia. Ty za to masz robotę, rodzinę, dobre imię, a w perspektywie być może odsiadkę.
– Chyba żartujesz. Zadzierasz z najpotężniejszą rodziną w New Jersey. Naprawdę myślisz, że nie masz nic do stracenia?
Myron wzruszył ramionami.
– A do tego jestem kopnięty – odparł. – Inaczej mówiąc mój mózg wszystko wypacza.