Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Na Brendzie nie zrobiło to wrażenia.

– Co poza tym? – spytała.

– Po drugie, Horace wydzwaniał do dwóch adwokatów, którzy zajmowali się twoimi stypendiami.

– I co?

– Dlaczego do nich dzwonił?

– Nie wiem.

– Te stypendia są dziwne, Brendo. Zwłaszcza pierwsze. Stypendium do drogiej prywatnej szkoły wraz z pełnym utrzymaniem? Mimo że nie byłaś jeszcze koszykarką? Coś tu się nie zgadza. Zasady przyznawania stypendiów są inne. Byłaś jedyną stypendystką Edukacji Powszechnej. Sprawdziłem to. Owo stypendium przyznano tylko raz.

– Do czego zmierzasz?

– Ktoś ufundował je z jednego jedynego powodu: żeby przekazać ci pieniądze. – Przy odzieżowym sklepie dyskontowym Daffy Dan Myron zawrócił i drogą 10 skierował się w stronę ronda. – Innymi słowy, ktoś ci pomógł. Dużo wskazuje, że twój ojciec próbował się dowiedzieć kto.

Zerknął na Brendę. Nie patrzyła na niego.

– Myślisz, że moja matka? – spytała wreszcie chrapliwym głosem.

– Nie wiem – odparł ostrożnie. – Po co jednak Horace dzwoniłby tyle razy do Thomasa Kincaida, który przestał zajmować się twoimi stypendiami, gdy skończyłaś szkołę średnią? Dlaczego mu się naprzykrzał i nękał telefonami? Na myśl przychodzi mi tylko jedno: Kincaid miał informacje, które chciał zdobyć twój ojciec.

– Skąd pochodziły pieniądze na moje stypendium?

– Właśnie. Gdybyśmy to wyśledzili – ciągnął wciąż ostrożnie – odkrylibyśmy coś bardzo interesującego.

– A jesteśmy w stanie?

– Trudno powiedzieć. Adwokaci z pewnością powołają się na tajemnicę. Ale zlecę to zadanie Winowi. Gdy w grę wchodzą pieniądze, ma odpowiednie koneksje, żeby wyśledzić ich źródło.

Brenda zagłębiła się w fotelu, trawiąc to, co powiedział.

– Myślisz, że ojcu się to udało?

– Wątpię. W każdym razie narobił hałasu. Dobrał się do prawników, co więcej, posunął się do wypytywania Arthura Bradforda. Prawdopodobnie przesadził. Nawet jeśli nie zrobił nic złego, Bradfordowi nie mogło się spodobać, zwłaszcza w roku wyborów, że ktoś grzebie w jego przeszłości, wskrzesza stare zmory.

– I zabił go?

Myron nie bardzo wiedział, jak jej odpowiedzieć.

– Za wcześnie, by mieć pewność. Ale przyjmijmy na chwilę, że twój ojciec grzebał odrobinę za mocno. I że wystraszył się po pobiciu zleconym przez Bradfordów.

Brenda skinęła głową.

– Krew w szafce – powiedziała.

– Tak. Rozważałem, dlaczego znaleźliśmy ją właśnie tam, dlaczego Horace nie wrócił do domu, żeby się przebrać i ogarnąć. Domyślam się, że pobito go blisko szpitala. A przynajmniej w Livingston.

– Gdzie mieszkają Bradfordowie.

Potwierdził skinieniem głowy.

– Jeśli Horace uciekł prześladowcom lub po prostu się bał, że znów go dopadną, to nie mógł wrócić do domu. W szpitalu najprawdopodobniej zmienił ubranie i uciekł. W kostnicy leżał w kącie mundur ochroniarza. To pewnie w niego się przebrał, gdy dotarł do szafki. A potem dał dyla i…

Urwał.

– Co? – spytała.

– Cholera!

– Co?

– Jaki jest numer telefonu Mabel?

Brenda podała mu go.

– O co chodzi? – spytała.

Myron włączył komórkę, zadzwonił do Lisy z centrali telefonów Bell Atlantic i poprosił ją, żeby sprawdziła podany numer. Zajęło jej to około dwóch minut.

– Oficjalnie nic nie ma – oznajmiła. – Ale sprawdziłam linię. Trzeszczy.

– To znaczy?

– Ktoś chyba założył podsłuch. W telefonie. Żeby się o tym upewnić, musiałbyś tam kogoś posłać.

Myron podziękował i rozłączył się.

– Mabel też założyli podsłuch w telefonie – powiedział. – Pewnie stąd dowiedzieli się o twoim ojcu. Zadzwonił do siostry i go namierzyli.

– Kto za tym stoi?

– Nie wiem.

Zamilkli. Minęli pizzerię Star-Bright. Gdy był chłopcem, krążyła plotka, że na jej zapleczu działa burdel. Był tam kilka razy z rodzicami. Kiedyś poszedł za tatą do toalety. I nic.

– W tej sprawie nie zgadza się jeszcze coś – powiedziała Brenda.

– Co?

– Jeżeli nie mylisz się co do tych stypendiów, to skąd moja matka wzięła tyle pieniędzy?

Dobre pytanie.

– Ile zabrała twojemu ojcu?

– Czternaście tysięcy.

– Jeżeli dobrze je zainwestowała, mogły wystarczyć. Od jej zniknięcia do twojego pierwszego stypendium minęło siedem lat, więc…

Myron szybko obliczył w myślach. Na początek czternaście tysięcy. Hm! Anita Slaughter musiałaby natrafić na złotą żyłę, żeby pieniędzy starczyło na tak długo. Było to oczywiście możliwe, ale nawet w epoce Reagana mało prawdopodobne.

Wolnego.

– Może znalazła inny sposób na zdobycie pieniędzy – dodał.

– Jaki?

Na chwilę zamilkł. Myślał intensywnie. Zerknął we wsteczne lusterko. Nie zauważył, żeby ktoś ich śledził, to jednak o niczym nie świadczyło. Sporadycznie zerkając w lusterko, trudno wykryć ogon. Musisz obserwować samochody, zapamiętywać je, analizować ich ruchy. Ale nie mógł się na tym skupić. Nie w tej chwili.

– Myron?

– Myślę.

Miała minę, jakby chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła.

– Przypuśćmy – ciągnął – że twoja matka dowiedziała się czegoś o śmierci Elizabeth Bradford.

– Już o tym mówiliśmy.

– Posłuchaj mnie przez chwilę. Dopuściliśmy dwie możliwości. Jedną, że wystraszyła się i uciekła. Drugą, że uciekła, bo chciano jej zrobić krzywdę.

– Wymyśliłeś trzecią?

– Powiedzmy. – Minął nową kawiarnię Starbucks na rogu Mount Pleasant Avenue. Choć miał ochotę stanąć – pociąg do kofeiny działał z magnetyczną siłą – pojechał dalej. – Przypuśćmy, że twoja matka rzeczywiście uciekła. I że gdy poczuła się bezpieczna, zażądała pieniędzy za milczenie.

– Myślisz, że szantażowała Bradfordów?

– Potraktowała to jako rekompensatę – ciągnął, na poczekaniu formułując domysły, co zawsze jest niebezpieczne. – Zobaczyła coś i uświadomiła sobie, że tylko ucieczka i ukrycie się zapewni bezpieczeństwo jej samej i rodzinie. I że jeśli Bradfordowie ją znajdą, to najzwyczajniej w świecie zabiją. Wiedziała, że w razie jakiegoś wybiegu, na przykład, gdyby ukryła obciążający ich dowód w skrytce bankowej, będą ją torturować dopóty, dopóki nie wyjawi im, gdzie on jest. Twoja matka nie miała wyboru. Musiała uciec. Ale chciała też zająć się córką. Zadbała więc, żeby Brenda dostała w życiu to wszystko, czego jej samej zabrakło. Dobre wykształcenie. Możliwość mieszkania w czystym kampusie, a nie w getcie w Newark. I tak dalej.

Znów zamilkli.

Myron czekał. Za szybko formułował teorie, nie dając mózgowi szansy na przetrawienie czy choćby ocenę słów, które wypowiadał. Urwał, żeby ochłonąć.

– Te twoje scenariusze! – powiedziała Brenda. – Wciąż przedstawiasz moją matkę w jak najlepszym świetle. I to światło cię oślepia.

– Jak to?

– Spytam cię jeszcze raz: jeżeli to wszystko jest prawdą, to dlaczego mnie z sobą nie zabrała?

– Uciekała przed mordercami. Jaka matka naraziłaby dziecko na takie niebezpieczeństwo?

– I tak obłąkańczo się wystraszyła, że nie zdobyła się choćby na jeden telefon? Na zobaczenie się ze mną?

– Obłąkańczo? – powtórzył. – Ci ludzie założyli ci podsłuch. Kazali cię śledzić. Twój ojciec nie żyje.

– Nie rozumiesz.

Brenda pokręciła głową.

– Czego?

Oczy jej zwilgotniały, ale głos brzmiał nieco za spokojnie.

– Możesz ją usprawiedliwiać do woli, ale nie zmienisz faktu, że porzuciła własną córkę. Nawet gdyby miała dobry powód po temu, nawet gdyby była cudowną matką, gotową na największe poświęcenia, i zrobiła to wszystko, żeby mnie ochronić, to jak mogła dopuścić, by jej dziecko rosło w przekonaniu, że je zostawiła? Nie zdawała sobie sprawy, jak zdruzgocze to pięcioletnią dziewczynkę? Przez tyle lat nie znalazła sposobu, żeby wyznać jej prawdę?

Własną córkę. Jej dziecko. Wyznać jej prawdę. Nigdy mnie, jej. Ciekawe. Ale Myron nie znał rozwiązania. Milczał.

Minęli Instytut Kesslera i trafili na światła.

– Tak czy owak chcę pojechać na popołudniowy trening – odezwała się jakiś czas potem Brenda.

31
{"b":"101649","o":1}