Литмир - Электронная Библиотека

Z Teresą nie osiągnęli jeszcze takiego stopnia zażyłości.

Zaszło słońce, a on zdał sobie sprawę, że jest niesprawiedliwy. Znali się tak krótko. Na początek nie powinien żądać zbyt wiele. Po jakimś czasie i w określonych warunkach na pewno staną się zespołem.

Na pewno?

Pokręcił głową, gdy zrozumiał, że wcale nie jest co do tego przekonany.

Wielu rzeczy nie był pewien.

Wiedział jedno. Nigdy nie analizował swojego związku z Catherine tak jak znajomości z Teresą. To też było niesprawiedliwe. Poza tym analiza niewiele mogła mu pomóc. Wszelkie kalkulacje nie zmieniały faktu, że nie będą widywali się tak często, jak by pragnęli.

Teraz należało coś postanowić. Coś zrobić.

Garrett zadzwonił do Teresy od razu po powrocie do domu.

– Halo – usłyszał jej zaspany głos.

– To ja – powiedział cicho do słuchawki.

– Garrett?

– Przepraszam, że cię obudziłem, ale zostawiłaś mi kilka wiadomości na sekretarce.

– Cieszę się, że zadzwoniłeś. Nie byłam pewna, czy to zrobisz.

– Jakoś nie miałem ochoty dzwonić.

– Jeszcze jesteś na mnie zły?

– Nie. Może trochę mi smutno, ale nie jestem zły.

– Czy dlatego, że nie przyjechałam na weekend?

– Nie, że cię tu nie ma.

Tej nocy znowu śnił.

We śnie byli razem z Teresą w Bostonie. Szli jakąś ulicą, wśród przechodniów – kobiet, mężczyzn, ludzi starych, młodych, w garniturach i w powyciąganych, zbyt dużych swetrach. Przez pewien czas oglądali wystawy. Dzień był pogodny i Garrett cieszył się, że są razem.

Teresa zatrzymała się przy małym sklepiku i zaproponowała, żeby do niego zajrzeli. Garrett potrząsnął przecząco głową.

– Idź sama, ja tu poczekam.

Teresa jeszcze raz spytała go, czy nie chce jej towarzyszyć, i weszła do środka. Garrett stał na zewnątrz w cieniu wysokiego budynku, gdy nagle zauważył znajomą postać.

Chodnikiem szła kobieta, jasne włosy opadały jej na ramiona.

Zmrużył oczy, rozejrzał się i szybko odwrócił. Sposób poruszania się kobiety wydał mu się znajomy. Odprowadził ją spojrzeniem. W pewnym momencie kobieta zatrzymała się i odwróciła głowę. Garrettowi zabrakło tchu.

Catherine.

To niemożliwe.

Potrząsnął głową. Z tej odległości nie był pewien, czy się nie pomylił.

Ruszyła przed siebie w tej chwili, gdy Garrett ją zawołał:

– Catherine?! Czy to ty?

Chyba nie usłyszała jego głosu, który ginął w ulicznym hałasie. Garrett zajrzał przez szybę wystawową do sklepu i zobaczył, że Teresa ogląda półki. Kiedy znowu popatrzył w głąb ulicy, Catherine właśnie skręcała za róg.

Ruszył za nią szybkim krokiem, potem puścił się biegiem. Chodniki zapełniał coraz większy tłum, przez który musiał się przepychać. Wreszcie dotarł na róg i skręcił w tym samym kierunku co Catherine.

Ulica była pogrążona w mroku – niebezpiecznym, groźnym. Przyśpieszył kroku. Nie padało, ale czuł idąc, że rozpryskuje kałuże. Zatrzymał się na chwilę, żeby złapać oddech. Serce waliło mu w piersi. Gdy przystanął, nagle zagarnęła go mgła i po chwili nic już nie widział.

– Catherine?! Gdzie jesteś? – wołał.

Gdzieś daleko usłyszał śmiech, chociaż nie wiedział, skąd dochodzi.

Ruszył powoli. Raz jeszcze usłyszał śmiech – dziecięcy, szczęśliwy. Stanął.

– Gdzie jesteś?

Cisza.

Rozejrzał się na boki.

Nic.

Mgła gęstniała, zaczął padać deszcz. Garrett postąpił kilka kroków, nie wiedząc, dokąd ma iść.

Coś poruszyło się we mgle. Pobiegł w tamtą stronę.

Szła tuż przed nim.

Deszcz przeszedł w ulewę i nagle wydawało mu się, że wszystko porusza się w zwolnionym tempie… Biegł… powoli… powoli… już widział jej głowę… mgła znowu zgęstniała… deszcz lał się strumieniami… jej włosy…

Zniknęła. Znowu przystanął. Już nic nie widział w deszczu i mgle.

– Gdzie jesteś?! – zawołał.

Cisza.

– Gdzie jesteś?! – krzyknął głośniej.

– Tutaj – rozległ się głos.

Otarł krople deszczu z twarzy.

– Catherine? Czy to naprawdę ty?

– To ja, Garrett.

Nie był to jej głos.

Z mgły wyszła Teresa.

– Jestem.

Garrett obudził się i usiadł w pościeli, zlany potem. Otarł twarz prześcieradłem. Długo siedział bez ruchu.

Tego samego dnia odwiedził ojca.

– Chyba chcę się z nią ożenić.

Łowili razem ryby. Siedzieli na końcu molo z kilkunastoma innymi wędkarzami. Jeb podniósł zdumiony głowę.

– Dwa dni temu wydawało mi się, że nie chcesz jej więcej widzieć.

– Od tamtej pory dużo myślałem.

– Rzeczywiście – mruknął Jeb. Nawinął żyłkę na kołowrotek, sprawdził przynętę i zarzucił. Wątpił, czy cokolwiek złapie, ale wędkowanie uważał za jedną z największych przyjemności.

– Kochasz ją?

Garrett spojrzał na ojca ze zdziwieniem.

– Oczywiście, że ją kocham. Mówiłem ci tyle razy.

Jeb pokręcił głową.

– Nie… nie mówiłeś. Sporo o niej rozmawialiśmy… mówiłeś, że przy niej czujesz się szczęśliwy i że nie chcesz jej stracić, ale nigdy nie powiedziałeś, że ją kochasz.

– Czy to nie to samo?

– Chyba nie.

Po powrocie do domu Garrett odtworzył w myśli dalszy ciąg rozmowy z ojcem.

„Chyba nie”.

– Oczywiście, że to samo – odparł prędko. – A nawet jeśli to nie to samo, kocham ją.

– Chcesz się z nią ożenić? – spytał Jeb, patrząc uważnie na syna.

– Chcę.

– Dlaczego?

– Bo ją kocham. Czy to nie wystarczy?

Garrett zwijał żyłkę.

– Czy to nie ty właśnie uważałeś, że powinniśmy się pobrać?

– Tak.

– Dlaczego więc ogarnęły cię wątpliwości?

– Ponieważ chcę mieć pewność, że robisz to z właściwych pobudek. Dwa dni temu nie wiedziałeś, czy w ogóle chcesz ją jeszcze zobaczyć. Teraz jesteś zdecydowany na małżeństwo. To zmiana poglądów o sto osiemdziesiąt stopni. Muszę wiedzieć, że tę zmianę spowodowało uczucie, jakie żywisz dla Teresy, a twoja decyzja nie ma nic wspólnego z Catherine.

– Catherine nie ma z tym nic wspólnego – szybko zaprzeczył Garrett. Przywołanie imienia żony wywołało ból. Westchnął głęboko. – Wiesz, tato, że czasami w ogóle cię nie rozumiem. Ciągle mnie naciskałeś, namawiałeś, żebym pogodził się z tym, co stało się w przeszłości, żebym sobie kogoś znalazł. Teraz, gdy znalazłem, próbujesz mnie zniechęcić.

Jeb położył synowi rękę na ramieniu.

– Nie zniechęcam cię do niczego, Garrett. Cieszę się, że spotkałeś Teresę, że ją kochasz, i mam nadzieję, że wszystko skończy się małżeństwem. Dlatego przy podejmowaniu decyzji powinieneś oprzeć się na właściwych przesłankach. Małżeństwo to dwie osoby, a nie trzy. Byłoby to nieuczciwe wobec Teresy.

Minęła chwila, zanim Garrett odpowiedział.

– Chcę się z nią ożenić, ponieważ ją kocham. Chcę spędzić z nią resztę życia.

Ojciec siedział w milczeniu. Nagle powiedział coś, co sprawiło, że Garrett gwałtownie odwrócił głowę.

– Mam rozumieć, że już pogodziłeś się ze śmiercią Catherine?

Garrett nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

– Jesteś zmęczona? – spytał Garrett. Leżał w łóżku i rozmawiał z Teresą. Mała lampka rozjaśniała pokój.

– Tak. Właśnie przyjechałam. To był długi weekend.

– Czy wszystko poszło po twojej myśli?

– Mam nadzieję. Jeszcze za wcześnie o tym mówić, ale spotkałam kilka osób, które mogą mi pomóc.

– Zatem to dobrze, że pojechałaś.

– Dobrze i źle. Żałowałam, że nie jestem z tobą.

– Kiedy jedziesz do rodziców?

– W środę rano. Wracam w niedzielę.

– Pewnie się cieszą na twój przyjazd?

– Tak. Prawie rok nie widzieli Kevina. Chcą się nim nacieszyć chociaż przez kilka dni.

– To dobrze.

Zapadła krótka cisza.

– Chcę, żebyś wiedział, że naprawdę mi przykro z powodu tego weekendu.

– Wiem.

– Mogę to jakoś nadrobić?

– Co masz na myśli?

– Możesz przyjechać w następny weekend po Święcie Dziękczynienia?

– Chyba tak.

– To dobrze, bo wymyśliłam dla nas coś specjalnego.

Dla obojga był to niezapomniany weekend.

48
{"b":"101275","o":1}