Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zdecydowałam, że będzie lepiej, jeśli nikomu nie powiem – wyjaśniła mi – i poprosiłam ojca o to samo. Widziałeś, jak ludzie zachowywali się dziś po nabożeństwie. Nikt nie spojrzał mi w oczy. Czy tego właśnie chciałbyś, mając przed sobą zaledwie kilka miesięcy życia?

Wiedziałem, że ma racje, ale nie zrobiło mi się przez to lżej na sercu. Po raz pierwszy w życiu byłem kompletnie zagubiony.

Do tej pory nie umarł mi nikt bliski, w każdym razie nikt, kogo bym pamiętał. Moja babcia zmarła, kiedy miałem trzy lata, i w ogóle nie pamiętam ani jej, ani pogrzebu, ani kilku następnych lat po jej śmierci. Słyszałem o niej oczywiście różne opowieści od ojca i dziadka, ale tym właśnie dal mnie były: opowieściami, które mógłbym przeczytać w gazecie, relacją o kimś, kogo tak naprawdę nie znałem. Chociaż ojciec zabierał mnie ze sobą, gdy składał kwiaty na jej grobie, nigdy niczego w stosunku do niej nie odczuwałem. Byłem związany uczuciowo tylko z ludźmi, których zostawiła.

Nikt w mojej rodzinie i w kręgu przyjaciół nigdy nie musiał stanąć twarzą w twarz z czymś takim. Jamie, siedemnastoletnia dziewczyna, stojąca u progu kobiecości, umierała, ale była zarazem bardzo żywa., Bałem się, bałem się bardziej niż kiedykolwiek, nie tylko o nią, ale i o samego siebie. Żyłem w strachu, że popełnię jakiś błąd, zrobię coś, co ją urazi. Czy wolno mi było tracić panowanie w jej obecności? Czy mogłem mówić o przyszłości? Ten strach sprawiał, że trudno było mi z nią rozmawiać, choć okazywała mi wiele cierpliwości.

Ten strach uświadomił mi również coś innego, coś, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie znałem jej kiedy była zdrowa. Zacząłem z nią chodzić dopiero przed kilkoma miesiącami i zakochałem się przed osiemnastoma dniami. Te osiemnaście dni wydawały mi się całym moim życiem, ale spoglądając na nią, nie mogłem nie zastanawiać się, ile jeszcze dnia nam zostało.

W poniedziałek nie przyszłą do szkoły i wiedziałem, że nigdy już nie pojawi się na szkolnym korytarzu. Nigdy nie zobaczę, jak czyta na uboczu Biblię podczas długiej przerwy. Nigdy nie zobaczę jej brązowego swetra sunącego przez tłum, kiedy przechodziła z klasy do klasy. Na zawsze skończyła ze szkołą; nigdy nie dostanie matury.

Siedząc tego pierwszego dnia po feriach w klasie i słuchając, jak nauczyciele mówią nam to, co usłyszeliśmy już wcześniej, nie mogłem się w ogóle skoncentrować. Reakcja była podobna do tej w niedzielę, w kościele. Dziewczęta płakały, chłopcy zwieszali głowy, ludzie opowiadali o niej tak, jakby już odeszła. Co możemy zrobić? – zastanawiali się na głos, spoglądając w moją stronę.

– Nie wiem – brzmiała jedna odpowiedź, jakiej mogłem im udzielić.

Wyszedłem ze szkoły, urywając się z popołudniowych lekcji, i poszedłem do Jamie. Kiedy zapukałem do drzwi, otworzyła je pogodna tak samo jak zawsze i wydawałoby się, wolna od jakiejkolwiek troski.

– Cześć, Landon – powitała mnie. – Co za niespodzianka.

Cmoknęła mnie w policzek, a ja odwzajemniłem jej pocałunek, choć właściwie chciało mi się płakać.

– Ojca nie ma w domu, ale jeśli chcesz, możemy usiąść na werandzie – oświadczyła.

– Jak możesz to robić? – zapytałem nagle. – Jak możesz udawać, że wszystko jest w porządku?

– Wcale nie udaję, że wszystko jest w porządku, Landon. Wezmę tylko płaszcz i usiądziemy na dworze, dobrze?

Uśmiechnęła się do mnie, czekając na odpowiedź, więc w końcu zacisnąłem wargi i skinąłem głową. Jamie poklepała mnie po ramieniu.

– Zaraz wracam – powiedziała.

Usiadłem na krześle i chwilę później Jamie pojawiła się z powrotem, w grubym płaszczu, rękawiczkach i czapce, żeby nie zmarznąć. Północno – wschodni wiatr ustał już i zrobiło się o wiele cieplej niż podczas weekendu, dla niej było jednak z pewnością za zimno.

– Nie przyszłaś dziś do szkoły – stwierdziłem.

– Tak – przyznała, spuszczając wzrok.

– Zamierzasz tam jeszcze chodzić?

Właściwie znałem odpowiedź na to pytanie, ale chciałem ją usłyszeć z jej ust.

– Nie – odparła cicho. – Nie zamierzam.

– Dlaczego? Jesteś aż taka chora?

Mimowolnie podniosłem głos i Jamie wzięła mnie za rękę.

– Nie. Dziś czuje się właściwie dość dobrze. Chodzi o to, że chcę być w domu rano, zanim ojciec wyjdzie do kościoła. Chcę spędzać z nim możliwie jak najwięcej czasu.

Zmian umrę, miała na myśli, ale nie powiedziała tego na głos. Milczałem, czując, że robi mi się niedobrze.

– Kiedy lekarze postawili diagnozę – mówiła dalej – powiedzieli, żeby starała się tak długo, jak to możliwe, prowadzić normalne życie. Mówili, że zachowam dzięki temu dłużej siły.

– Nie ma w tym nic normalnego – stwierdziłem gorzko.

– Wiem.

– Boisz się?

Nie wiem dlaczego, lecz oczekiwałem, że zaprzeczy, że powie coś mądrego, jak ktos dorosły, albo wyjaśni, że nie możemy wnikać w Boże zamysły.

Zamiast tego uciekła w bok wzrokiem.

– Tak – oznajmiła w k9oncu. – Boję się cały czas.

– Więc dlaczego nie zachowujesz się tak, jakbyś się bała?

– Zachowuje się. Ale tylko wtedy kiedy jestem sama.

– Bo mi nie ufasz?

– Nie – odparła. – Bo wiem, że ty też się boisz.

Zacząłem się modlić o cud.

Podobno zdarzają się bez przerwy i czytamy o tym w gazetach. Ludzie odzyskują władze w nogach, chociaż mówiono im, że nie będą nigdy chodzić, albo uchodzą z życiem ze strasznego wypadku. Co jakiś czas w okolicach Beaufort wyrastał namiot wędrownego kaznodziei – uzdrowiciela i ludzie chodzili tam patrzeć, jak uzdrawia różne osoby. Byłem na kilku takich seansach i chociaż uważałem, że na ogół nie różniły się od jarczmarnych pokazów magii, zdarzały się czasem rzeczy, których nie potrafiłem wyjaśnić. Stary Sweeney, który był u nas piekarzem, walczył podczas Wielkiej Wojny w jednostce artylerii i po miesiącach kanonady ogłuchł na jedno ucho. Wcale nie udawał: naprawdę nic nie słyszał i kiedy byliśmy dziećmi, udawało nam się czasem dzięki temu zwędzić z piekarni bułkę z cynamonem. Ale kaznodzieja zaczął się żarliwie modlić i na koniec przyłożył rękę do boku głowy Sweeneya. Ten wrzasnął głośno, tak że ludzie o mało nie pospadali z ławek, i zrobił przerażoną minę, jakby facet dotknął go rozżarzonym do białości pogrzebaczem, a potem potrząsnął głową i rozejrzał się dookoła ze zdumieniem.

– Znowu słyszę – wymamrotał.

Nawet on nie mógł w to uwierzyć.

– Pan potrafi uczynić wszystko – stwierdził kaznodzieja, kiedy Sweeney wrócił na swoje miejsce. – Pan słyszy nasze modlitwy.

Tej nocy otworzyłem zatem Biblię, którą Jamie podarowała mi na Gwiazdkę, i zacząłem ją czytać. Znałem oczywiście Pismo Święte ze szkółki niedzielnej i nabożeństw, ale jeśli mam być szczery, pamiętałem tylko najważniejsze rzeczy: jak Pan Bóg zesłał siedem plag, żeby Izraelici mogli opuścić Egipt, jak wieloryb połknął Łazarza. Były i inne historie. Wiedziałem, że niemal w każdym rozdziale Pan Bóg robi coś spektakularnego, ale większość tych rzeczy wyleciała mi z głowy. My, chrześcijanie, opieramy się głównie na nauce Nowego Testamentu i nie miałem pojęcia o Księgach Jozuego, Rut czy Joela. Pierwszej nocy przeczytałem Księgę Rodzaju, drugiej Księgę Wyjścia. Potem zabrałem się za Księgę Kapłańską, Liczb i Powtórzonego Prawa. W pewnych miejscach czytanie szło mi dość opornie, ale nie dawałem za wygraną. Kierował mną wewnętrzny przymus, który nie do końca rozumiałem.

Kiedy dotarłem którejś nocy do Psalmów, było bardzo późno i zamykały mi się oczy, ale coś mi mówiło, że to jest to, czego szukam. Wszyscy słyszeli psalm dwudziesty trzeci, zaczynający się od słów „ Pan jest pasterzem moim, na niczym mi nie zbywa”, ale chciałem przeczytać pozostałe, ponieważ podobno żaden z nie jest mniej ważny od innych. Po godzinie trafiłem na podkreślony fragment. Jak sądziłem, zaznaczyła go Jamie, ponieważ coś dla niej znaczył. Oto jego treść

28
{"b":"101274","o":1}