Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Jamie sprawiała wrażenie przygnębionej i przez dłuższą chwile szliśmy w milczeniu.

– Ty też uważasz, że jestem dziwna? – zapytała.

Sposób, w jakie to powiedziała, zabolał mnie bardziej, niże się spodziewałem. Dotarliśmy już prawie do jej domu. Zatrzymałem ją, przyciągnąłem do siebie i pocałowałem. Kiedy odsunęliśmy się od siebie, Jamie wbiła wzrok w ziemię.

Wsunąłem palec pod jej podbródek i podniosłem w górę, chcąc, żeby znowu na mnie spojrzała.

– Jesteś wspaniałą osobą, Jamie – oświadczyłem. – Jesteś piękna, jesteś miła, jesteś delikatna… Jesteś taka, jakim sam chciałbym być. Jeśli ludzie nie lubią cię albo uważają za dziwną to ich problem.

W szarym blasku chłodnego zimowego dnia zobaczyłem, że zaczyna jej drżeć dolna warga. Moja również zadrżała i nagle zdałem sobie sprawę, że serce wali mi coraz szybciej. Spojrzałem jej w oczy, uśmiechając się najczulej, jak umiałem, i wiedząc, że nie potrafię już tego dłużej ukrywać.

– Kocham cię, Jamie – powiedziałem. – Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi się w życiu przydarzyła.

Po raz pierwszy powiedziałem te słowa komuś spoza mojej rodziny. Wyobrażając sobie wcześniej, że mówienie to komuś innemu, sądziłem, że przyjdzie mi to z trudem, lecz myliłem się. Niczego nie jestem bardziej pewien jak tego.

Kiedy to wyznałem, Jamie przywarła do mnie całym ciałem i zaczęła płakać. Wziąłem ją w ramiona, zastanawiając się, co takiego się stało. Była chuda i po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że mogłem ją z łatwością objąć. W ciągu ostatniego półtora tygodnia straciła wyraźnie na wadze i przypomniałem sobie, że już wcześniej prawie nie tykała jedzenia. Jamie płakała dalej z głową przytuloną do mojej piersi i trwało to dość długo. Nie wiedziałem, co o tym sądzić i czy w ogóle czuje do mnie to samo, co ja do niej. Mimo to nie żałowałem wcale swojego wyznania. Było prawdziwe, a ja obiecałem właśnie, że nigdy jej nie okłamię.

– Proszę, nie mów tego – wyszeptała. – proszę…

– Ale ja naprawdę cię kocham – odparłem, sądząc, że mi nie wierzy.

Jamie zaczęła szlochać jeszcze głośnej.

– Przykro mi – wyjąkała, zanosząc się płaczem. – Tak mi przykro…

Zrobiło mi się nagle sucho w gardle.

– Dlaczego jest ci przykro? – zapytałem, pragnąc za wszelką cenę dowiedzieć się, co ją gnębi. – Czy to z powodu moich przyjaciół albo tego, co mogą powiedzieć? Nic mnie to nie obchodzi… naprawdę.

Byłem zdezorientowany i autentycznie przestraszony.

Minęła kolejna długa chwila, zanim Jamie w końcu się uspokoiła i podniosła wzrok. Pocałowała mnie – łagodnie, jakby owionął mnie oddech idącego ulicą przechodnia – a potem pogładziła palcem po policzku.

– Nie możesz mnie kochać, Landon – powiedziała. Oczy miała czerwone i spuchnięte od łez. – Możemy być przyjaciółmi, możemy się widywać… ale nie możesz mnie kochać.

– Dlaczego nie? – zapytałem ochryple, nic z tego nie rozumiejąc.

– Ponieważ jestem bardzo chora – oświadczyła.

Ta myśl była mi tak kompletnie obca, że nie potrafiłem pojąć, o co jej chodzi.

– No i co z tego? Poleżysz kilka dni…

Na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech i w tym momencie zrozumiałem wreszcie, co ma na myśli. Nie odrywając ode mnie ani na chwilę oczu, wypowiedziała w końcu słowa, które wprawiły moja dusze w odrętwienie.

– Ja umieram, Landon.

Rozdział 12

Miała białaczkę; wiedziała o tym od ostatnich wakacji.

Kiedy mi o tym powiedziała, krew odpłynęła mi z twarzy i przed oczyma przesunął się szereg przyprawiających o zawrót głowy obrazów. Miałem wrażenie, jakby na krótki moment czas stanął w miejscu: nagle zrozumiałem wszystko, co się między nami wydarzyło. Dlaczego chciała, żebym wystąpił w sztuce; dlaczego po pierwszym przedstawieniu Hegbert powiedział ze łzami w oczach, że jest jego aniołem; dlaczego przez cały czas sprawiał wrażenie zmęczonego i dlaczego denerwował się, że wciąż do nich przychodzę., Wszystko stało się absolutnie jasne.

Dlaczego chciała, żeby ta Wigilia w sierocińcu była wyjątkowa…

Dlaczego nie wierzyła, że zacznie jakieś studia…

Dlaczego dała mi swoją Biblię…

Wszystko ułożyło się w sensowną całość, a równocześnie nic nie miało sensu.

Jamie Sullivan miała białaczkę…

Jamie, słodka Jamie, umierała…

Moja Jamie…

– Nie, nie – szepnąłem. – To musi być jakaś pomyłka.

Ale nie było mowy o żadnej pomyłce i kiedy mi to oznajmiła, cały mój świat legł w gruzach. Zakręciło mi się w głowie i złapałem ją mocno, żeby nie stracić równowagi. Na ulicy zauważyłem idących ku nam ze schylonymi głowami mężczyznę i kobietę. Przytrzymywali rękoma kapelusze, żeby nie porwał ich wiatr. Przez jezdnię przebiegł pies i zatrzymał się przy jakiś krzakach, żeby je obwąchać. Sąsiad po drugiej stronie ulicy stał na drabinie, zdejmując świąteczne lampki. Normalne, codzienne sceny, których nigdy przedtem nie zauważałem, nagle wprawiły mnie w gniew. Zamknąłem oczy, pragnąc, żeby to wszystko okazało się snem.

– Tak mi przykro, Landon – powtarzała bez przerwy Jamie.

To ja powinienem to mówić. Teraz to wiem, ale wtedy byłem zbyt odrętwiały, żeby się odezwać.

W głębi duszy wiedziałem, że to nie sen. Trzymałem ją w ramionach, nie bardzo wiedząc, co jeszcze mogę zrobić, próbując i nie potrafiąc stać się dla niej opoką, które, jak sądziłem, potrzebowała.

Bardzo długo płakaliśmy razem na ulicy, zaledwie kilka kroków od jej domu. Płakaliśmy, gdy Hegbert otworzył nam drzwi, i widząc nasze twarze, domyślił się od razu, że Jamie zdradziła mi swój sekret. Płakaliśmy, kiedy opowiedziałem o tym po południu mojej mamie, a ona przytuliła nas oboje do siebie i szlochała tak głośno, że pokojówka i kucharka chciały wezwać lekarza, bo myślały, że coś złego stało się mojemu ojcu. W niedzielę Hegbert opowiedział o wszystkim w kościele. Twarz zastygła mu w maskę bólu i lęku i ludzie musieli pomóc mu usiąść, zanim dobrnął do końca.

Wierni stali w milczeniu, nie wierząc własnym uszom, jakby czekali na puentę jakiegoś ponurego żartu, którego żaden z nich nie chciał słuchać. A potem zaczął się wielki lament.

W dniu, kiedy mi o tym zakomunikowała, siedzieliśmy razem z Hegbertem, a Jamie odpowiadała cierpliwie na moje pytania. Nie wie, ile czasu jej zostało. Nie, lekarze nie są w stanie jej pomóc. Mówią, że to rzadka forma tej choroby, taka, której nie można zwalczyć dostępnymi środkami. Tak, na początku roku szkolnego czuła się dobrze. Symptomy choroby dały o sobie znać dopiero przed kilku tygodniami.

– W ten sposób właśnie się rozwija – wyjaśniła. – Czujesz się dobrze, a potem, kiedy twoje ciało przegrywa walkę, następuje nagłe pogorszenie.

Łykając łzy, nie mogłem nie pomyśleć o przedstawieniu.

– Ale wszystkie te próby… praca do późnej nocy… może nie powinnaś była…

– Może właśnie występ w przedstawieniu sprawił – przerwała mi, biorąc mnie za rękę – że tak długo czułem się zdrowa.

Później powiedziała mi, że minęło siedem miesięcy od dnia, kiedy postawiono diagnozę. Lekarze dawali jej rok życia, może mniej.

W dzisiejszych czasach mogli ją wyleczyć. Jamie prawdopodobnie by przeżyła. Ale to zdarzyło się przed czterdziestu laty i wiedziałem, co to oznacza.

Tylko cud mógł ją uratować.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?

To było jedyne pytanie, którego wcześnie nie zadałem i które nie dawało mi spokoju. Tej nocy w ogóle nie spałem i rano wciąż miałem spuchnięte oczy. Przez całą noc przechodziłem od fazy szoku do fazy zaprzeczenia, od smutku do gniewu i z powrotem, pragnąc, żeby to nie była prawda, i modląc się, by cała historia okazała się tylko sennym koszmarem.

Nazajutrz, w dniu, kiedy Hegbert złożył oświadczenie w kościele, siedzieliśmy w jej salonie. Było to 10 stycznia 1959 roku.

Jamie nie wydawała się tak bardzo przygnębiona, jak się spodziewałem. Ale żyła przecież z tą świadomością już od siedmiu miesięcy. Tylko ona i Hegbert wiedzieli o chorobie i żadne z nich nie zaufało nawet mnie. Byłem tym jednocześnie urażony i przerażony.

27
{"b":"101274","o":1}