– Nie mogę oddać Jamie, podobnie jak nie mogę oddać swego serca. Mogę jednak podzielić się z kimś innym radością, którą zawsze mi dawała. Niechaj Bóg błogosławi was oboje.
Powiedziawszy to, odłożył na bok Biblię, wyciągnął do mnie rękę, a ja ująłem ją, zamykając krąg.
Dopiero teraz odebrał od nas przyrzeczenie małżeńskie. Ojciec dał mi obrączkę, którą pomogła wybrać matka, a Jamie wręczyła mi swoją. Wsunęliśmy je sobie nawzajem na palce. Hegbert obserwował, jak to robimy, i gdy byliśmy wreszcie gotowi, ogłosił nas mężem i żoną. Pocałowałem delikatnie Jamie – w tym momencie mama zaczęła płakać – a potem wziąłem jej dłoń w swoją. W obliczu Boga oraz wszystkich obecnych przyrzekłem jej miłość i oddanie w chorobie oraz zdrowiu i nigdy jeszcze nic nie sprawiło mi takiej radości.
Był to, pamiętam, najpiękniejszy moment w moim życiu.
Minęło odtąd czterdzieści lat i wciąż pamiętam dokładnie tamten dzien. Jestem może starszy i mądrzejszy, przeżyłem może od tamtej pory zupełnie inne życie, wiem jednak, że kiedy nadejdzie w końcu mój czas, wspomnienie tego dnia będzie ostatnim obrazem, jaki pojawi się pod moimi powiekami. Wciąż ją kocham, widzicie, i nigdy nie zdjąłem z palca obrączki. W ciągu wszystkich tych lat nigdy nie miałem ochoty tego zrobić.
Oddychałem głęboko, nabierając w płuca świeżego wiosennego powietrza. Chociaż zmienił się Beaufort i zmieniłem się ja, powietrze jest wciąż takie samo. To powietrz mojego dzieciństwa, powietrze moich siedemnastych urodzin i gdy wypuszczam je w końcu z płuc, mam znowu pięćdziesiąt siedem lat. Ale to nieważne. Uśmiecham się lekko, spoglądając ku niebu, świadom jeszcze jednej rzeczy, której wam nie wyjawiłem: swoją droga, wierzę teraz, iż cuda się zdarzają.