Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zerknąłem na nią. Z twarzą skąpaną w miękkim blasku nie wyglądała gorzej od najładniejszych dziewcząt, które znałem.

– Kupiłem ci coś – powiedziałem w końcu. – Mam na myśli prezent.

Mówiłem cicho, żeby nie zbudzić małej dziewczynki śpiącej jej na kolanach. Miałem też nadzieję, że dzięki temu Jamie nie usłyszy brzmiącej w moim głosie nerwowości.

Odwróciła wzrok od choinki i spojrzała mi prosto w twarz.

– Nie musiałeś tego robić – stwierdziła.

Ona również mówiła półgłosem i brzmiało to niemal jak muzyka.

– Wiem – odparłem. – Ale chciałem.

Położyłem wcześniej opakowany elegancko prezent z boku i teraz sięgnąłem po niego.

– Czy mógłbyś go dla mnie otworzyć? – poprosiła. – Mam w tej chwili trochę zajęte ręce – dodała, spoglądając w dół na dziewczynkę, a potem z powrotem na mnie.

– Jeśli nie chcesz, możesz go teraz nie otwierać – mruknąłem, wzruszając ramionami. – To naprawdę nie jest nic wielkiego.

– Nie bądź głupi – odparła. – Otworzyłabym go tylko w twojej obecności.

Żeby zebrać trochę myśli, spuściłem wzrok i zacząłem rozpakowywać prezent. Starając się nie narobić dużego hałasu, odkleiłem taśmę, odwinąłem papier, podniosłem pokrywę pudełka, po czym wyciągnąłem sweter i podniosłem w górę, żeby mogła mu się przyjrzeć. Był brązowy, podobnie jak te, które normalnie nosiła. Uważałem jednak, że przyda się jej nowy.

W porównaniu z radością, jaką widziałem przedtem, nie spodziewałem się zbyt przesadnej reakcji.

– Widzisz, mówiłem ci, że to nic nadzwyczajnego – powiedziałem. Miałem nadzieje, że nie jest rozczarowana.

– Jest piękny, Landon – stwierdziła z przekonaniem. – Założę go, kiedy się następnym razem spotkamy. Dziękuje.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu i ponownie zacząłem gapić się na światełka na choince.

– Ja też coś ci przyniosłam – szepnęła w końcu Jamie.

Spojrzała pod choinkę i moje oczy pobiegły za jej wzrokiem. Prezent od niej wciąż tam leżał, schowany częściowo za krzyżakiem. Wziąłem go do ręki. Był prostokątny i dość ciężki. Położyłem go na kolanach i nie próbowałem go nawet otwierać.

– Rozpakuj go – poprosiła, patrząc mi w oczy.

– Nie możesz mi tego dawać – zaprotestowałem,, czując, jak brakuje mi tchu w piersi.

Wiedziałem co jest w środku, i nie potrafiłem uwierzyć, że to zrobiła. Zaczęły mi się trząść ręce.

– Proszę, rozpakuj to – powiedziała najdelikatniej, jak mogła. – Chcę, żebyś to ode mnie przyjął.

Niechętnie otworzyłem pakunek. Odwinąwszy cały papier, wziąłem jej prezent ostrożnie w ręce, bojąc się, że go zniszczę. Przyglądając mu się jak zahipnotyzowany, przesunąłem palcami po zużytej skórze i łzy stanęły mi w oczach. Jamie wyciągnęła dłoń i położyła ją na mojej. Jej ręka była ciepła i miękka.

Spojrzałem na nią, nie wiedząc, co powiedzieć.

Jamie dała mi swoją Biblię.

– Dziękuję, że zrobiłeś to, co zrobiłeś – szepnęła. – To było najwspanialsze Boże Narodzenie w moim życiu.

Odwróciłem się, nic nie mówiąc, i sięgnąłem po stojącą z boku szklankę z ponczem. Wciąż słychać było chór śpiewający „ Cichą noc” i muzyka wypełniała cały pokój. Pociągnąłem łyk ponczu, chcąc zwilżyć gardło, w którym zrobiło mi się sucho. Kiedy go piłem, przed oczyma stanęły mi wszystkie chwile, które spędziłem razem z Jamie. Pomyślałem o balu na rozpoczęcie roku i o tym, co zrobiła dla mnie tamtego wieczoru. Pomyślałem o przedstawieniu i o tym, jak anielsko wtedy wyglądała. Pomyślałem, jak odprowadzałem ją do domu i pomagałem zbierać puszki i słoiki z datkami na sieroty.

Wszystkie te obrazy przelatywały mi przez głowę i po jakimś czasie zacząłem wolniej oddychać. Spojrzałem na Jamie, a potem na sufit i dookoła siebie, starając się za wszelką cenę zachować spokój. Po chwili znowu spojrzałem na Jamie. Uśmiechnęła się do mnie, a ja do niej, i mogłem tylko zachodzić w głowę, jak to się stało, że zakochałem się w dziewczynie takiej jak Jamie Sullivan.

Rozdział 10

Tej nocy odwiozłem Jamie z sierocińca do domu. Z początku zastanawiałem się, czy nie zastosować swojego starego numeru i nie położyć jej ręki na ranieniu, lecz szczerze mówiąc, nie byłem pewien, co do mnie czuje. Zgoda, dała mi najwspanialszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem, i chociaż nie miałem go prawdopodobnie nigdy otworzyć i czytać tak jak ona, wiedziałem, że ofiarowuje mi cząstkę samej siebie. Ale Jamie była osobą, która oddałaby własną nerkę spotkanemu na ulicy nieznajomemu, gdyby naprawdę jej potrzebował. Nie wiedziałem więc dobrze, co o tym sądzić.

Powiedziała mi kiedyś, że nie jest taka głupia, i doszedłem do wniosku, że chyba rzeczywiście nie jest. Mogła być… no, powiedzmy, inna, ale domyśliła się, co zrobiłem dla sierot, i patrząc wstecz, sądzę, że wiedziała to już wtedy, gdy siedzieliśmy na podłodze w jej salonie. Kiedy uznała to za cud, odnosiła chyba to określenie do mojej osoby.

Pamiętam, że Hegbert wszedł do pokoju, gdy mówiliśmy o tym z Jamie, ale w gruncie rzeczy nie miał wiele do powiedzenia. Stary Hegbert bardzo się ostatnio zmienił, przynajmniej sądząc z tego, co mogłem zauważyć. Nadal perorował na temat pieniędzy i cudzołóstwa, lecz ostatnio jego kazania zrobiły się krótsze niż zazwyczaj i czasami przerywał je w środku zdania, a na jego twarzy pojawiał się dziwny wyraz, jakby myślał o czymś innym, o czymś smutnym.

Nie wiedziałem, co o tym sądzić, zwłaszcza że tak naprawdę wcale go dobrze nie znałem. A Jamie, opowiadając o nim, wydawała się mówić o kimś zupełnie innym. Wyobrażenie sobie Hegberta, obdarzonego poczuciem humoru, było niczym wyobrażenie sobie dwóch księżyców na niebie.

Kiedy wszedł do pokoju, w którym liczyliśmy pieniądze, Janie wstała ze łzami w oczach, a on zachowywał się tak, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Oznajmił, że jest z niej dumny i że ją kocha, i zaraz potem podreptał z powrotem do kuchni, żeby pracować dalej nad swoim kazaniem. Nie powiedział nawet dzień dobry. Wiedziałem oczywiście, że nie jestem najbardziej religijnym członkiem kongregacji, lecz mimo to jego zachowanie wydawało się dziwne.

Rozmyślając w samochodzie na jego temat, zerknąłem na siedzącą obok mnie Jamie. Patrzyła przez okno z pogodnym wyrazem twarzy, lekko się uśmiechając, ale myślami była gdzieś daleko. Może myślała o mnie. Moja ręka zaczęła sunąć po siedzeniu w stroną jej dłoni, lecz zanim ją dotknąłem, Jamie przerwała milczenie.

– Myślisz czasem o Bogu, Landon? – zapytała, obracając się w moją stronę.

Cofnąłem szybko rękę.

Kiedy myślałem o Bogu, wyobrażałem go sobie na ogół tak, jak przedstawiony jest na starych obrazach w kościele – jako ubranego w białą szatę olbrzyma z długimi, powiewającymi włosami, który unosi się nad ziemią, i wskazuje palcem to lub owo – wiedziałem jednak, że nie o to jej chodzi. Mówiła o Bożych zamysłach.

– Jasne – odpowiedziałem po dłuższej chwili. – Czasami chyba myślę.

– Zastanawiasz się niekiedy, dlaczego coś dzieje się tak a nie inaczej?

Pokiwałem niepewnie głową.

– Wiele na ten temat ostatnio myślałam – dodała.

Miałem ochotę zapytać, czy więcej niż zwykle, lecz ugryzłem się w język. Wyczułem, że Jamie ma do powiedzenia coś więcej, i milczałem.

– Wiem, że Pan ma jakiś plan dla nas wszystkich, ale czasem nie rozumiem, co chce nam przekazać. Czy tobie też się to kiedyś zdarzyło?

Powiedziała to jakbym bez przerwy się nad tym zastanawiał.

– No cóż… – zacząłem, próbując wymyślić coś mądrego. – Nie zawsze chyba możemy to objąć rozumem. Moim zdaniem czasami musimy po prostu pokładać w Nim wiarę.

Musze przyznać, że była to całkiem niezłą odpowiedź. Żywione do Jamie uczucia sprawiły chyba, że mój umysł funkcjonował trochę sprawniej niż zwykle. Wiedziałem, że moje słowa dały jej do myślenia.

– Tak – stwierdziła w końcu. – Masz rację.

Uśmiechnęłam się i postanowiłem, że zmienię temat. Rozmowa o Bogu raczej nie nastrajała romantycznie.

22
{"b":"101274","o":1}