Roger i parę innych dzieci zaczęło się tłoczyć wokół nas. Pozostałe sieroty zignorowały nas i widząc, że w pierwszym rzędzie zwolniły się miejsca, usiadły bliżej telewizora. Jamie przedstawiła mnie starszemu dzieciakowi, który zapytał czy jestem jej chłopakiem, Sądząc z jego tonu, miał chyba na temat Jamie tę samą opinię, co większość ludzi w naszej szkole.
– To tylko znajomy – powiedziała. – Ale jest bardzo miły.
W ciągu następnej godziny gawędziliśmy z dziećmi. Zasypywały mnie pytaniami, gdzie mieszkam, czy mój dom jest duży oraz jakiej marki mam samochód. Kiedy musieliśmy w końcu iść, Jamie obiecała, że niedługo wróci. Zauważyłem, że nie obiecała im, iż przyjdzie razem ze mną.
– Miłe dzieciaki – stwierdziłem, gdy wracaliśmy do samochodu. – Cieszę się, że chcesz im pomagać – dodałem nieporadnie, wzruszając ramionami.
Jamie odwróciła się do mnie i uśmiechnęła. Nie odezwała się ani jednym słowem, ale wiedziałem, że wciąż zastanawia się, co może zrobić dla nich na Boże Narodzenie.
Rozdział 7
Pewnego dnia na początku grudnia, jakieś dwa tygodnie po rozpoczęciu prób, panna Garber puściła nas do domu dopiero po zmierzchu i Jamie zapytała, czy mógłbym ją odprowadzić. Nie wiedziałem, dlaczego mnie o to prosi. W tamtych czasach Beaufort nie słynął raczej z wysokiej przestępczości. Jedyne morderstwo, o którym słyszałem, popełnione zostało sześć lat wcześniej, kiedy zasztyletowano faceta w tawernie Maurice’a, gdzie, swoją drogą, przesiadywali głównie ludzie tacy jak Lew. Na jakąś godzinę zrobił się szum i w całym miasteczku rozdzwoniły się telefony: podenerwowane kobiety zastanawiały się, czy po ulicach nie grasuje przypadkiem zbrodniczy maniak, polujący na niewinne ofiary. Zamykano drzwi na klucz, ładowano strzelby, a mężczyźni siadali przy oknach, wypatrując, czy na ich ulicy nie pojawił się nikt odbiegający od normy. Cała afera zakończyła się jednak przed zapadnięciem zmroku: sprawca zgłosił się sam na policję, wyjaśniając, że wydarzyło się to podczas bójki, która wymknęła się spod kontroli. Zabity najwyraźniej oszukiwał podczas gry w karty. Zabójca został oskarżony o morderstwo drugiego stopnia i musiał odsiedzieć sześć lat w stanowym więzieniu. Policjanci w naszym miasteczku mieli najnudniejszą robotę pod słońcem, lecz mimo to lubili strugać chojraków i opowiadać o „ walce z przestępczością”, tak jakby rozwiązali zagadkę porwania dziecka Lindbergha.
Dom Jamie stał jednak po drodze do mojego i nie mogłem jej odmówić, nie urażając przy tym jej uczuć. Nie chodziło o to, że ja lubię czy coś w tym rodzaju, nie zrozumcie mnie źle, lecz kiedy spędza się z kimś kilka godzin dziennie i ma to trwać jeszcze jakiś czas, lepiej nie robić czegoś, co mogłoby wam obojgu zepsuć następne popołudnie.
Sztuka miała być wystawiona w ten piątek oraz w sobotę i zrobiło się o tym głośno. Panna Garber była zachwycona grą Jamie i moją i powtarzała wszystkim, że to będzie najlepsza inscenizacja, jaką kiedykolwiek przygotowano w naszej szkole. Odkryliśmy też, że posiada prawdziwy talent do promocji. Mieliśmy w miasteczku jedną stacje radiową i przeprowadzono tam z nią wywiad na żywo, nie raz, lecz dwa razy. „ To będzie coś cudownego – oznajmiła. – coś absolutnie cudownego”. Zadzwoniła również do gazety i zgodzili się napisać artykuł, głównie z powodu rodzinnych koneksji Jamie – Hegbert, chociaż wszyscy w miasteczku i tak o nich wiedzieli. Panna Garber nie spoczęła jednak na laurach i właśnie tego dnia oznajmiła nam, że w teatrze zamierzają ustawić dodatkowe krzesła, aby pomieścić tłum, jakiego się spodziewali. W klasie rozległy się ochy i achy, jakby to było coś wielkiego, choć właściwie dla niektórych może rzeczywiście tak było. Pamiętajcie, mieliśmy wśród nas ludzi takich jak Eddie, który uważał pewnie, że tego dnia po raz jedyny w życiu wzbudzi czyjeś zainteresowanie. Co najsmutniejsze, prawdopodobnie się nie mylił.
Sądzicie pewnie, że mnie też udzieliło się ogólne podniecenie, ale to nieprawda. Przyjaciele nadal dokuczali mi w szkole i nie pamiętałem już, kiedy ostatnio miałem wolne popołudnie. Jedyna rzeczą, który podtrzymywała mnie na duchu, była świadomość, że „ postępuję słusznie”. Wiem, że to nie wiele, ale szczerze mówiąc, nie miałem na podorędziu nic innego. Czasem odczuwałem nawet coś w rodzaju satysfakcji, ale nikomu o tym nie mówiłem. Wyobrażałem sobie niemal stojące w niebiańskim kręgu anioły, które spoglądały na mnie ze łzami w oczach i powtarzały, jaki to jestem wspaniały i jak bardzo poświęcam się dla ogółu.
Myślałem o tym wszystkim, odprowadzając Jamie tamtego wieczoru po raz pierwszy do domu.
– Czy to prawda, że twoi przyjaciele chodzą czasami w nocy na cmentarz? – zapytała mnie nagle.
Byłem zdumiony, że się tym interesuje. Chociaż w gruncie rzeczy nie było to tajemnicą, nie sądziłem, że może to ją w ogóle obchodzić.
– Tak – odparłem, wzruszając ramionami. – Czasami.
– Co tam robicie poza jedzeniem orzeszków?
O tym też najwyraźniej wiedziała.
– Nie wiem…Rozmawiamy, opowiadamy kawały. Lubimy po prostu chodzić w to miejsce.
– Nigdy się nie boicie?
– Nie – odparłem. – Dlaczego? Ty byś się bała?
– Nie wiem – powiedziała. – Mogłabym się bać.
– Dlaczego?
– Obawiam się, że mogę zrobić tam coś złego.
– Nie robimy nic złego. To znaczy, nie przewracamy niczyich grobów i nie zostawiamy naszych śmieci – oświadczyłem.
Nie chciałem opowiadać jej o naszych rozmowach na temat Henry’ego Prestona, ponieważ wiedziałem, że Jamie na pewno nie będzie chciała o tym słuchać. W zeszłym tygodniu Eric zastanawiał się, jak szybko taki facet mógłby wskoczyć do łóżka i… no, wiecie sami.
– Czy nasłuchujecie czasami różnych dźwięków? – zapytała. – cykania koników polnych albo szmeru liści, kiedy zawieje wiatr? A może leżycie po prostu na plecach i patrzycie na gwiazdy?
Mimo że sama od czterech lat była nastolatką, nie miała o nastolatkach najmniejszego pojęcia, a próba zrozumienia przez nią nastolatków płci męskiej przypominała próbę rozszyfrowania teorii względności.
– Niezupełnie – odparłem.
Kiwnęła lekko głową.
– Chciałam powiedzieć, że gdybym tam w ogóle poszła, to robiłabym właśnie coś takiego. Rozglądałabym się dookoła, żeby naprawdę dobrze poznać to miejsce. Siedziałabym cicho jak myszka i nasłuchiwała.
Cała rozmowa wydała mi się dziwna, ale nic nie powiedziałem i przez kilka chwil szliśmy w milczeniu. Ponieważ zapytała mnie o moje sprawy, czułem się zobligowany zrobić to samo. Nie zaczęła jeszcze swojej gadki o Bożych zamysłach ani o czymś podobnym, nic więc nie przeszkadzało, żebym to zrobiła.
– A ty czym się zajmujesz? – zapytałem. – To znaczy poza pracą z sierotami, pomaganiem zwierzakom i czytaniem Biblii?
Zabrzmiało to trochę śmiesznie, nawet dla mnie, przyznaję, ale tym właśnie przecież się zajmowała.
– Robię mnóstwo rzeczy. Odrabiam lekcje, spędzam dużo czasu z tatą. Czasami gramy w karty. Tym się zajmuję.
– Nie wychodzisz nigdzie z przyjaciółmi, żeby się poszwendać?
– Nie – odparła i ze sposobu, w jaki to powiedziała, poznałem, że zdaje sobie świetnie sprawę, że nikt nie chciałby się z nią szwendać.
– Założę się, że jesteś podniecona tym, że w przyszłym roku pójdziesz na studia – powiedziałem, zmieniając temat.
Chwilę trwało, nim odpowiedziała.
– Nie sądzę, żebym poszła na studia – stwierdziła rzeczowym tonem.
Kompletnie zbiło mnie to z tropu. Jamie była jedną z najlepszych uczennic w klasie i mogła skończyć szkołę z pierwszą lokatą. Robiliśmy nawet zakłady, ile razy w swojej mowie wspomni o Bożych zamysłach. Ja twierdziłem, że czternaście, ze względu na to, że mowa miała trwać tylko pięć minut.
– A Mount Vernon? Myślałem, że chcesz tam studiować. Na pewno by ci się spodobała ta uczelnia – powiedziałem.
Spojrzała na mnie z ukosa.
– Chcesz powiedzieć, że świetnie tam pasuję, prawda?