Te jej podkręcone piłki trafiały czasami człowieka prosto miedzy oczy.
– Źle mnie zrozumiałaś – odparłem szybko. – Obiło mi się po prostu o uszy, że zaczniesz tam w przyszłym roku studia i bardzo się z tego cieszysz.
Wzruszyła ramionami, nic na to nie odpowiadając, i szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałem, co mam o tym sądzić. Tymczasem doszliśmy do jej domu i zatrzymaliśmy się na chodniku. Z miejsca, w którym stałem, widziałem przez zasłony w salonie cień Hegberta. Lampa była zapalona, pastor siedział na sofie przy oknie. Miał pochyloną głową, jakby coś czytał. Przypuszczam, że to Biblia.
– Dziękuje, że mnie odprowadziłeś, Landon – powiedziała Jamie, ale zanim odeszła alejką, przez chwile mierzyła mnie wzrokiem.
Patrząc jak odchodzi, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to najbardziej niezwykła rozmowa, jaka dotychczas odbyliśmy. Mimo dziwnych odpowiedzi na niektóre moje pytania, Jamie wydawała się całkiem normalna.
Kiedy odprowadzałem ją nazajutrz wieczorem, spytała o mojego ojca.
– Chyba wszystko u niego w porządku – odparłem. – Ale nie bywa w Beaufort zbyt często.
– Nie żałujesz tego? Że dorastasz praktycznie bez ojca?
– Czasami.
– Mnie też brakuje mojej mamy – powiedziała. – Mimo że jej w ogóle nie znałam.
Po raz pierwszy dopuściłem do świadomości myśl, że mnie i Jamie może coś łączyć. Przez chwilę się nad tym zastanawiałem.
– To musi być dla ciebie trudne – stwierdziłem szczerze. – Mój ojciec jest dla mnie kimś obcym, ale przynajmniej żyje.
Zerknęła na mnie, kiedy szliśmy, a potem ponownie spojrzała prosto przed siebie i pociągnęła delikatnie za włosy. Zauważyłem już, że robi to, kiedy jest zdenerwowana albo nie wie co powiedzieć.
– Tak, czasami jest to trudne – przyznała. – Nie zrozum mnie źle… kocham mojego ojca z całego serca, ale zdarzają się chwile, gdy zastanawiam się, jak by to było, gdybym miała przy sobie matkę. Myślę, że mogłybyśmy rozmawiać o różnych rzeczach w sposób, w jaki nie mogę tego robić z ojcem.
Doszedłem do wniosku, że ma na myśli rozmowy o chłopcach. Dopiero później przekonałem się w jakim jestem błędzie.
– Jak wygląda twoje życie z ojcem? Czy jest taki sam jak w kościele? – zapytałem.
– Nie. Właściwie ma bardzo duże poczucie humoru.
– Hegbert? – parsknąłem.
Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Jamie była chyba trochę wstrząśnięta, słysząc, że mówię o nim po imieniu, ale nie robiła mi wyrzutów i nie zareagowała na mój komentarz.
– Nie bądź taki zdziwiony – powiedziała. – Kiedy go bliżej poznasz, na pewno go polubisz.
– Wątpię czy kiedykolwiek go bliżej poznam.
– Nigdy nie wiadomo, Landon – oświadczyła z uśmiechem – jakie są Boże zamysły.
Nie znosiłem, kiedy opowiadała takie rzeczy. Przestając z nią, miało się wrażenie, że codziennie rozmawia się z Panem Bogiem. I nigdy nie wiedziało się, co usłyszała od swojego „ pryncypała”. Niewykluczone, że miała nawet bezpośredni bilet do nieba, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi, zważywszy, że była taką dobrą osobą.
– Niby jak miałbym go poznać? – zapytałem.
Nie odpowiedziała, ale uśmiechnęła się do siebie, tak jakby znała jakiś sekret i nie chciała mi go wyjawić. Jak już mówiłem, nie znosiłem, kiedy to robiła.
Następnego wieczoru rozmawialiśmy o Biblii.
– Dlaczego zawsze ją ze sobą nosisz? – zapytałem.
Prawdę mówiąc, przypuszczałem, że robi to po prostu dlatego, że jest córką pastora. Nie był to zbyt odkrywczy wniosek, biorąc pod uwagę stosunek Hegberta do Pisma Świętego i w ogóle. Ale Biblia, którą Jamie ze sobą nosiła, była stara, a jej okładka zdarta. Spodziewałem się, że ktoś taki jak ona powinien sobie kupować co roku nową, żeby popierać wydawców publikujących Biblie, odnawiać żarliwość swojej wiary czy coś w tym rodzaju.
Jamie przeszła kilka kroków, zanim odpowiedziała.
– Należała do mojej matki – odparła w końcu.
– Och… – westchnąłem, czując, jakbym rozdeptał przypadkiem czyjegoś oswojonego żółwia.
– Nic się nie stało, Landon – powiedziała, zerkając na mnie. – Skąd mogłeś wiedzieć.
– Przykro mi, że cię zapytałem…
– Nie musi ci być przykro. Nie miałeś nic złego na myśli. Moja matka i ojciec – dodała po chwili – dostali tę Biblię w dniu ślubu, ale to mama głównie jej używała. Stale ją czytała, zwłaszcza w trudnych momentach.
Przypomniałem sobie te wszystkie poronienia.
– Uwielbiała czytać ją wieczorem, przed pójściem na spoczynek – kontynuowała Jamie – i miała ja ze sobą w szpitalu, kiedy ja się urodziłam. Gdy mój ojciec dowiedział się, że umarła, razem ze mną zabrał ze szpitala Biblię.
– Przykro mi – powtórzyłem.
Kiedy ktoś mówi coś smutnego, są to jedyne słowa, które przychodzą ci do głowy, mimo że powtarzałeś je już dziesięć razy przedtem.
– Dzięki niej mogę jakby… stać się jej cząstką – dodała Jamie. – Potrafisz to zrozumieć?
Nie mówiła tego ze smutkiem, ale bardziej, żeby udzielić odpowiedzi na moje pytanie. Nie wiem dlaczego, lecz to jeszcze bardziej pogorszyło sytuację.
Ponownie pomyślałem o tym, jak dorastała razem z Hegbertem, i naprawdę nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Namyślając się nad odpowiedzią, usłyszałem z tyłu klakson. Oboje z Jamie odwróciliśmy się i zobaczyliśmy podjeżdżający do krawężnika samochód.
W samochodzie siedzieli Eric i Margaret, Eric za kierownicą, Margaret na siedzeniu pasażera, bliżej nas.
– Patrzcie, patrzcie, kogo tutaj widzimy – powiedział Eric i pochylił się nad kierownicą, żebym mógł zobaczyć jego twarz.
Nie mówiłem mu, że odprowadzam Jamie do domu, i w dziwny sposób – być może tak właśnie funkcjonował umysł nastolatka – ta nowa okoliczność przyćmiła wszystko, co odczuwałem wcześniej w związku z opowieścią Jamie.
– Witaj, Eric. Witaj, Margaret – pozdrowiła ich wesoło Jamie.
– Odprowadzasz ją do domu, Landon?
Za uśmieszkiem Erica czaił się mały diabełek.
– Cześć, Eric – odparłem, żałując, że nas zobaczyli.
– Piękny wieczór na spacer – stwierdził.
Od Jamie oddzielała go Margaret i chyba dlatego czuł się trochę śmielej niż zwykle w jej obecności. I na pewno nie zamierzał zrezygnować z okazji, żeby wbić mi kolejną szpilę.
Jamie rozejrzała się dookoła i uśmiechnęła.
– Owszem, bardzo piękny – powiedziała.
Eric także się rozejrzał, przybierając melancholijny wyraz twarzy, a potem głęboko westchnął. Wiedziałem, że udaje.
– Chłopie, tu jest naprawdę ślicznie. – Ponownie westchnął i wzruszył ramionami. – Podwiózłbym was, ale przejażdżka nie będzie nawet w połowie tak miła jak spacer pod gwiazdami, a za nic nie chciałbym, żebyście go stracili.
Powiedział to tak, jakby wyświadczał nam obojgu przysługę.
– I tak jesteśmy już prawie przy moim domu – odparła Jamie. – Chciałam zaprosić Landona na filiżankę cydru. Może też macie ochotę? Cydru na pewno nie zabraknie.
Filiżanka cydru? W jej domu? Nic o tym nie wspominała…
Wsadziłem ręce do kieszeni, zastanawiając się, czy może się wydarzyć coś jeszcze gorszego.
– Och, nie… dziękujemy. Jechaliśmy właśnie do baru „ U Cecila”.
– W powszedni dzień? – zapytała niewinnym tonem Jamie.
– Nie będziemy siedzieć do późna – obiecał jej Eric. – Ale czas już na nas. Życzę wam obojgu miłego wieczoru przy cydrze.
– Dziękuję, że przystanęliście, żeby się przywitać – odparła Jamie, machając ręką.
Eric ruszył z miejsca i powoli odjechał. Jamie uznała pewnie, że jest bezpiecznym kierowcą. Tak naprawdę wcale nim nie był, ale potrafił się zawsze wyłgać, kiedy na coś najechał. Pamiętam jak kiedyś opowiadał matce, że krowa wyskoczyła mu prosto pod samochód i dlatego właśnie ma rozbitą chłodnicę i zderzak.
– To zdarzyło się tak szybko, mamo, ta krowa pojawiła się nie wiadomo skąd. Wyleciała prosto na mnie i nie zdążyłem zahamować.
Wszyscy wiedzą, że krowy nie latają, ale jego matka mu uwierzyła. Swoją droga, ona też prowadziła kiedyś drużynę klakierek.