Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jesteś zajęty? – zapytała.

– Tak jakby.

– Och… rozumiem… – zaczęła i umilkła.

– Dlaczego do mnie zadzwoniłaś? – zapytałem.

Kilka sekund trwało, zanim ponownie się odezwała.

– Chciałabym po prostu zapytać, czy nie wpadłbyś do mnie dziś po południu.

– Nie wpadłbym…?

– Tak. Do mojego domu.

– Do twojego domu? – powtórzyłem, nie starając się nawet ukryć brzmiącego w moim głosie zdumienia.

Zignorowała to.

– Jest pewna sprawa, o której chciałabym z tobą pomówić – oświadczyła. – nie prosiłabym cię o to, gdyby to nie było ważne.

– Nie możesz mi tego powiedzieć po prostu przez telefon?

– Raczej nie.

– Pisze właśnie podanie o przyjęcie na studia. To zajmie mi całe popołudnie – oświadczyłem, próbując się jakoś wymigać.

– No cóż… jak już powiedziałam, to ważne, ale przypuszczam, że możemy to omówić w poniedziałek w szkole.

Słysząc to, zdałem sobie nagle sprawę, że Jamie tak łatwo mi nie daruje i że tak czy owak będę musiał z nią porozmawiać. Przez głowę przelatywały mi różne scenariusze. Starałem się zdecydować, co wybrać: rozmowę z nią w miejscu, gdzie zobaczą nas moi koledzy, czy też rozmowę w jej domu. Chociaż żadna opcja nie była specjalnie nęcąca, jakiś głos podpowiadał mi, że Jamie pomogła mi, kiedy tego naprawdę potrzebowałem, i mógłbym przynajmniej wysłuchać, jaką ma do mnie sprawę. Może i jestem nieodpowiedzialny, ale moja nieodpowiedzialność ma w sobie coś sympatycznego, jeśli wolno mi tak rzec.

To oczywiście nie oznaczało, że wszyscy muszą o tym wiedzieć.

– No dobrze – mruknąłem. – Możemy spotkać się dzisiaj.

Umówiliśmy się na piątą i reszta popołudnia kapała powoli niczym krople chińskiej tortury. Wyszedłem dwadzieścia minut wcześniej, żeby mieć czas na dojście. Mój dom stał nad morzem w historycznej części miasta, niedaleko miejsca, gdzie mieszkał kiedyś Czarnobrody i rozciągał się z niego widok na Nadbrzeżny Tor Wodny. Jamie mieszkała w innej dzielnicy, za torami kolejowymi, i wiedziałem, że dotarcie tam powinno mi zając trochę czasu.

Zaczął się listopad i zrobiło się nieco chłodniej. Tym, co naprawdę podobało mi się w Beaufort, był fakt, że wiosna i jesień nigdy się tu praktycznie nie kończyły. Latem mogło być czasami upalnie, a w styczniu raz na sześć lat padał śnieg, na ogół jednak można było przechodzić całą zimą w lekkiej kurtce. Był właśnie jeden z takich idealnych dni: dwadzieścia stopni i ani jednej chmurki na niebie.

Dotarłem na miejsce akurat na czas i zapukałem do drzwi. Jamie otworzyła mi i zerkając szybko do środka, przekonałem się, że Hegberta nie ma w domu. Było trochę za chłodno na lemoniadę albo słodka herbatę, w związku z czym, nie pijąc niczego, ponownie usiedliśmy na werandzie. Słońce zaczęło powoli zachodzić, na ulicy nie było nikogo. Tym razem nie musiałem zmieniać pozycji krzesła. Nie zostało przesunięte od czas, kiedy tam ostatnio byłem.

– Dziękuję, że przyszedłeś, Landon -powiedziała. – Wiem, że jesteś zajęty, i doceniam, że znalazłeś dla mnie chwile czasu.

– Więc co jest takiego ważnego? – zapytałem, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą.

Jamie pierwszy raz, odkąd ją znałem, sprawiała wrażenie zdenerwowanej. Bez przerwy splatała i rozplatała palce.

– Chciałam cię prosić o przysługę – oznajmiła poważny tonem.

– Przysługę…?

Pokiwała głową.

Z początku myślałem, że ma zamiar poprosić mnie o pomoc w udekorowaniu kościoła, o czym wspominała na balu, albo może chce, żebym pożyczył samochód od mamy i zawiózł jakieś rzeczy sierotom. Jamie nie miała prawa jazdy, a Hegbert i tak potrzebował stale ich samochodu: zawsze musiał jechać na jakiś pogrzeb albo coś innego.

Jamie westchnęła i ponownie splotła ręce. Kilka sekund trwało, zanim znalazła odpowiednie słowa.

– Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałam cię poprosić, żebyś zagrał Toma Thorntona w szkolnym przedstawieniu. – powiedziała w końcu.

Tom Thorton, jak wcześniej mówiłem, był człowiekiem, który szukał pozytywki dla swojej córki, facetem, który spotkał na swojej drodze anioła. Z wyjątkiem anioła, jego rola była w zasadzie najważniejsza w całej sztuce.

– No cóż… nie wiem – odparłem zmieszany. – Myślałem, że Toma zagra Eddie Jones. Tak nam mówiła panna Garber.

Eddie Jones bardzo przypominał Careya Dennisona. Był tak samo chudy, miał piegi na całej twarzy i kiedy z kimś rozmawiał, często mrużył oczy. Miał nerwowy tik i mrużył je, gdy tylko czymś się przejął, czyli praktycznie zawsze. Postawiony przed liczna widownią, wygłaszałby prawdopodobnie swoje kwestie niczym ślepy psychol. Na domiar złego był jąkałą i bardzo długo trwało, zanim cokolwiek z siebie wykrztusił. Panna Garber dała mu tę rolę, ponieważ sam się zaofiarował, widać było jednak, że nie powierza mu jej zbyt chętnie. Nauczyciele też są ludźmi, ale ona nie miała zbyt wielkiego pola manewru, gdyż nie zgłosił się nikt inny.

– Panna Garber nie określiła tego w ten sposób. Powiedziała, że Eddie może dostać tę rolę, jeśli nie będzie innych kandydatów.

– Czy to nie może być ktoś inny?

Prawdę mówiąc nie było nikogo innego, i dobrze o tym wiedziałem. Hegbert postawił warunek, że w sztuce mogą grać tylko uczniowie najstarszej klasy, i cała inscenizacja była z tego powodu poważnie zagrożona. Z pięćdziesięciu pięciu uczniów dwudziestu wchodziło w skład drużyny futbolowej, a ponieważ nadal braliśmy udział w rozgrywkach o mistrzostwo stanu, żaden z nich nie miał wolnego czasu na próby. Z pozostałych trzydziestu ponad połowa wchodziła w skład orkiestry, która też miała próby po lekcjach. Prosty rachunek wykazywał, że na placu boju pozostawało najwyżej dwanaście osób.

Ja oczywiście nie miałem zamiaru grac w tej sztuce, i to nie tylko dlatego, że uświadomiłem sobie, iż kurs dramatu jest chyba najnudniejszym przedmiotem, jaki kiedykolwiek wymyślono. Rzecz w tym, że byłem już z Jamie na balu, i wiedząc, że na pewno zagra anioła, nie mogłem po prostu znieść myśli, że przez cały następny miesiąc będę musiał spędzać z nią każde wolne popołudnie. Wystarczyło, że pokazałem się z nią raz… a teraz miałbym pokazywać się z nią codziennie? Co powiedzieliby na to moi przyjaciele?

Wiedziałem jednak, że to dla niej naprawdę ważna sprawa. Świadczył o tym już fakt, że mnie poprosiła. Jamie nigdy nikogo o nic nie prosiła. W głębi duszy podejrzewała chyba, że nikt nie wyświadczy jej przysługi, ponieważ była tym, kim była. Na myśli o tym zrobiło mi się przykro.

– A Jeff Banger? On mógłby zagrać – zasugerowałem.

Jamie potrząsnęła głowa.

– Nie może. Jego ojciec jest chory i dopóki nie wyzdrowieje, Jeff musi po szkole pracować w jego sklepie.

– A Darren Woods?

– W zeszłym tygodniu poślizgnął się na łodzi i złamał rękę.

– Naprawdę? Nie wiedziałem – mruknąłem, próbując grac na zwłokę.

Jamie przejrzała mnie jednak na wylot.

– Modliłam się o to, Landon – powiedziała i po raz drugi westchnęła. – Naprawdę zależy mi, żeby w tym roku przedstawienie było wyjątkowe. Nie ze względu na mnie, ale ze względu na mojego ojca. Chcę, żeby to była najlepsza inscenizacja ze wszystkich dotychczasowych. Wie, ile to będzie dla niego znaczyło, gdy obejrzy mnie w roli anioła, ponieważ ta sztuka przypomina mu moją matkę… – stwierdziła i przerwała na chwilę, żeby zebrać myśli. – Byłoby strasznie gdyby sztuka poniosła klapę akurat wtedy, kiedy ja w niej gram.

Ponownie umilkła, a kiedy ponownie się odezwała w jej głosie zabrzmiały emocje.

– Wierzę, że Eddie da z siebie wszystko, naprawdę w to wierze. I wcale nie wstydzę się z nim grac, naprawdę. To bardzo miły chłopak, jednak wyznał mi, że ma pewne wątpliwości co do swojej roli. Ludzi w szkole potrafią być czasami tacy… okrutni. Nie chcę, żeby skrzywdzili Eddiego. Ale… – Jamie głęboko westchnęła – ale prawdę mówiąc, proszę cię o to ze względu na mojego ojca. On jest takim dobry człowiekiem, Landon. Gdyby ludzie śmieli się z jego wspomnienia o mojej matce, podczas gdy ja będę grać tę rolę, złamałoby mi to serce. A z Eddiem i ze mną… wiesz, co powiedzą ludzie.

11
{"b":"101274","o":1}