Rozmawiał z nimi i słyszał, a jeszcze bardziej wyczuwał niewypowiadane myśli. Były one mroczne i beznadziejne. Wszyscy byli przekonani, że rewolucja została na długie lata zdławiona, robotnicze organizacje wytępione, że należy zrewidować programy partyjne i dążyć najwyżej do zatwierdzenia legalnej socjal-demokratycznej frakcji w parlamencie.
Lenin kipiał gniewem. Nienawidził swoich upadających na duchu stronników. Nigdy nie miał przyjaciół, bo nie uznawał przyjaźni, żądając tylko oddania się sprawie.
Każdego z najbardziej wiernych towarzyszy mógłby bez wahania odtrącić, rozdeptać, posłać na śmierć, gdyby się okazał niepotrzebnym lub szkodliwym. Czuli to wszyscy i unikali bliższych z nim stosunków. Żył zapatrzony w sprawę. Przestawał być człowiekiem. Zmieniał się w maszynę, to burzącą przeżyte ideje, to przekształcającą ruch swoich kół i trybów, odpowiadając wiernie na wszystkie, najbardziej zawiłe, nieprzewidziane odruchy zewnętrzne.
Przypomniał sobie nagle wypadek, który miał miejsce w Kuokkale. Obudził on dawne wspomnienia z nad Wołgi i z Syberji i zmusił Lenina do zaciśnięcia zębów i milczenia, chociaż gotów był przeklinać i rozwalać głowy własnemi rękami.
Kalinin, jeden z najbliższych uczniów jego, przyprowadził ze sobą kilku chłopów, delegatów partji pracy w Dumie Państwowej. Goście patrzyli nieufnie, zpodełba i milczeli.
– Witam was, towarzysze, – zaczął Lenin, dobrotliwie uśmiechając się do wieśniaków. -Spodziewam się, że razem pójdziemy do celu – do zupełnej zmiany ustroju Rosji?
Stary chłop, siedzący naprzeciw Lenina, podejrzliwie zerknął w jego stronę i pomyślał:
– E-e, nie oszukasz nas! Znamy się na takich buntownikach w miejskich tużurkach i sztywnych kołnierzykach! Różnemi drogami chadzamy!
Nie powiedział tego na głos i tylko mruknął:
– To się pokaże… Musimy wpierw dobrze się przyjrzeć wam – bolszewikom…
Lenin odrazu wyczuł nieufność, niemal wrogość. Ostrożnie, krok po kroku jął wyjaśniać cel rewolucji – wytępienie burżuazji.
– Robotnicy zagarną w swoje ręce fabryki i banki i dadzą wam ziemię, pługi, traktory, kosiarki… – mówił.
Wieśniak znowu zerknął na niego i przerwał.
– Chłopi sami potrafią przywłaszczyć ziemię. Nas – mrowie! Gdy się podniesiemy, – kto nas wstrzyma? Żołnierze – synowie nasi strzelać do nas nie będą, oj, nie będą! My z ziemią i panami poradzimy sobie w jeden mig!
– Doskonale! – zawołał Lenin. – Proletarjat poprowadzi was wtedy do nowych zdobyczy rewolucji, towarzysze!
– Poczekajcie-no trochę! – upomniał go chłop, ponuro spoglądając na czysty kołnierzyk i białe, nie znające ciężkiej pracy ręce Lenina. – Proletarjat – to niby pracujący lud?
– Tak! – odpowiedział Włodzimierz, jeszcze nie rozumiejąc, do czego zmierza wieśniak, spokojny, twardy, jak głaz, albo pion starego dębu.
– Jakaż wasza praca, twoja, naprzykład? – spytał i sztywnym, zgiętym, niby żelazny hak, palcem, czarnym, o popękanej skórze, dotknął ostrożnie bladej, miękkiej dłoni Lenina.
Był to niespodziewany obrót sprawy.
Prorok i wódz robotników zmrużył oczy i po chwili odparł łagodnym głosem:
– Pracuję głową, aby Rosja mogła żyć szczęśliwie…
– T-a-a-k! – mruknął chłop, patrząc na swoich towarzyszy, którzy szyderczo uśmiechali się pod wąsem i głaskali kłaczaste brody. – To i car tak samo powiedziałby, i policjant, i nauczyciel!
Nagle się ożywiając, mówić zaczął, wymachując czarnemi, zgrzybiałemi rękami:
– Nie, bratku! To już my nieraz słyszeliśmy! Oj, nieraz! Ty, miły człowieku, przy pługu pochodź, boso, w twardych portkach płóciennych, poznaj krwawicę naszej pracy, chłód i mróz, troskę o rodzinę, lęk przed nieurodzajem, głodem, chorobami… Ech!
Lenin odpowiedział wymijająco:
– My was poprowadzimy ku lepszej doli, towarzysze! Staniemy przed waszemi szeregami i poprowadzimy.
Chłopi zamienili pomiędzy sobą bystre spojrzenia. Starzec, gładząc brodę, mruknął:
– Teraz to już wiemy… Wy nas poprowadzicie? Nie pytacie tylko, co nam potrzeba?
– No, to mówcie, chociaż i sami wiemy – odezwał się Lenin, łagodnie patrząc na chłopów.
– Co tu długo gadać?! – ciągnął stary wieśniak. – Nie chcemy cara, bo o wojnie od czasu do czasu myśli, ludzi nam porywa, podatkami ciśnie. Nie chcemy monarchji, bo póki ona będzie, póty wy buntów wszczynać nie zaniechacie i – nigdy spokoju nie zaznamy! Z obszarnikami i szlachtą damy sobie radę. Od czegóż siekiery, drągi i pożar? Hę? Tak to! Tego chcemy i do tego zmierzamy, miły człowieku!
Leninowi oczy na chwilę błysnęły, lecz pohamował się i spytał jeszcze bardziej łagodnym głosem:
– Nic nie mówiliście o burżuazji, o kapitalistach, którzy płacą wam tanio za chleb, a drogo żądają za towary swoich fabryk? Dobrze wam z nimi, towarzysze? Czyż potrzebni wam są uczeni, adwokaci i inna inteligentna kanalja, oszukująca was i ciągnąca w objęciach bur-żuazji, aby ona mogła złupić z was skórę?!
Chłopi milczeli, namyślając się i od czasu do czasu ślizgając zagadkowym wzrokiem po przysłuchujących się rozmowie robotnikach.
Jeden z wieśniaków, potężny, barczysty, spojrzał śmiałemi oczami niebieskiemi i rzekł spokojnie, lecz dobitnie:
– Słyszeliśmy już te wasze gadania w Dumie! Puste one, czcze, niemądre. Kukułcze słowa!
– Kukułcze?! – wyrwało się oburzonemu Kalininowi.
– Jak raz – kukułcze! – zaśmiał się chłop. – Nie macie nic: ani domu, ani roli, a do cudzych gniazd ochoczy jesteście i za gospodarzy we wszystkiem się podajecie! burżuje dają nam pługi, wyborowe ziarna na zasiew, piękne bydło, dobre towary. Cóż? płacimy za wszystko, bo są to rzeczy potrzebne. Na całym świecie płacą – płacimy i my. A cóż wy nam dacie? Nie umiecie rządzić fabrykami, prowadzić gospodarstwa. Kowal, ślusarz, cieśla – to, bracie mój, nie mądry człek, który wszystko umie… Jakże też można bez adwokata i uczonych się obejść? Któż wtedy doradzi? Nie wy przecież.
– My wam dopomożemy odebrać ziemię, zagarniętą przez carów i burżujów – wtrącił Lenin.
– Dziękujemy! – odezwali się chłopi chórem. – W tej sprawie pójdziemy razem z wami.
– To już i zgoda! – zawołał Włodzimierz. Wieśniacy uśmiechnęli się chytrze.
– Po prawdzie powiemy, – mruknął stary, – powiemy, aby później sporu nie było pomiędzy nami! Ziemię odbierzemy, ale nikomu do naszych spraw mieszać się nie pozwolimy… Nasz będzie wtedy rząd. Nie dopuścimy ani buntów, ani wojny…
– A robotnicy? – wybuchnął Kalinin. – Cóż wy sobie myślicie? My się z tem nie pogodzimy nigdy? Taki wam strajk urządzimy, że gorąco będzie!
Lenin z groźnym wyrzutem spojrzał na towarzysza.
Chłopi jednak już podnieśli głowy i, ponuro patrząc na wszystkich, milczeli.
– Jakoś załatwimy polubownie nasze sprawy – rzucił pojednawczo Lenin, chociaż oczy miał zmrużone i mocno zaciskał szczęki. – Załatwimy…
Stary wieśniak nie zwrócił na te słowa żadnej uwagi. Wstał i, ociągając na sobie sukmanę, rzekł:
– Odrazu powiem, co „ziemia" myśli o was! Wiemy, że od robotników bunt i niepokój idą. My zmusimy do zniesienia wielkich fabryk, gdzie tysiące się was gromadzą. Rozrzucić każemy małe fabryczki po całej Rosji, zdaleka jedną od drugiej. Gdy na każdej fabryce będzie po stu robotników, my sobie z nimi damy radę! Spokój będzie, bo teraz pracować nie możemy…
Obecni przy rozmowie robotnicy wszczęli hałas. Rozległy się krzyki, pogróżki, wyzwiska:
– Burżuje! Czytać nie umieją, a już o pognębieniu robotników marzą! Nauczyli was dobrze lokaje burżuazji, całe to padło inteligenckie, te szuje liberalne! Zdrajcy!
Wieśniacy spoglądali na siebie, jakgdyby pytając, czy nie czas rękawy zakasać i bić cięż-kiemi, stardniałemi pięściami.
Lenin przyłapał spojrzenia ich i myśli.
Zaśmiał się nagle dźwięcznie, szczerze i wesoło.
– Towarzysze! – krzyknął przez śmiech. – Zabawna historja! O co się kłócicie? Wszyscy mają rację! Towarzysze od ziemi myślą o ziemi, bo to dla nich pierwsze do zdobycia. Robotnicy – o władzy politycznej, ponieważ jest to ich najważniejsze zadanie. Zdobywajmy razem placówki naszych wrogów, a później dojdziemy do porozumienia i w innych sprawach. Cóż mamy dzielić skórę niedźwiedzia, którego tymczasem nie upolowaliśmy?!