Nie wiedział o tem i walczył z pochłaniającą go pierwszą miłością, walczył… Poddawał się jej słodkiemu czarowi i strząsał z siebie jej urok, aby w chwili słabości znowu po nią wyciągnąć ręce. Odczuwał to, co przeżywali święci pańscy podczas kuszenia, sprowadzającego ich z dróg bożych. Poddawali się pokusie, już dotykali spragnionemi ustami czarownej czary zatrutej i odtrącali ją, aby w męce trwać, aż znów upadali i marzyli o nowej, pięknej zjawie, ponętnej, kuszącej. Pogarszali sobą, buntowali się przeciwko słabości ducha, dręczyli siebie i – zwyciężali w imię boże, krocząc drogą, ostremi kamieniami i cierniami okrytą.
– W imię jakiego boga mam walczyć? – pytał sam siebie Włodzimierz. – Kto żąda ode mnie tej ofiary?
Niema odpowiedzi – tylko gdzieś w labiryncie mózgu ślizga się, jak chyży wąż, myśl dziwna, niepokojąca, niby nakaz władny:
– Musisz być samotny, wyzwolony z trosk życiowych, niczem nieskrępowany! Oddaj wszystkie siły, całą potęgę rozumu, cały żar nikogo nie kochającego serca!…
– Czemu lub komu mam oddać? – szeptał, czując dreszcz, wstrząsający nim.
– Znowu – milczenie. Nowa walka, zwątpienie, wyrzuty sumienia, słabość, niebieskie oczy Leny, włosy złote i – męka, męka ponad siły!…
Aleksander Uljanow, skończywszy z robakami i mikroskopem, zaczął zapraszać do siebie kolegów i znajomych. W oficynie gwarno było, niemal codzień, a pokój napełniały obłoki dymu i głosy spierającej się młodzieży.
Na widok starego Uljanowa, pyszniącego się z otrzymanego niedawno krzyża świętego Włodzimierza, nadającego mu dziedziczne szlachectwo, młodzież milkła odrazu i nawiązywała zdawkowe, banalne rozmowy. Jednak do uszu ojca doszły oddzielne wyrazy. Były to straszne słowa: rewolucja, wola ludu, bohaterski czyn Żelabowa…
Robił później gorzkie wyrzuty synowi, mówiąc, że ta „banda bezbożników" doprowadzi do zguby całą rodzinę.
Jednak słuchy o zebraniach w domu radcy stanu i kawalera orderu św. Włodzimierza doszły wkońcu do policmajstra.
Zaprosił do siebie Uljanowa i po przyjacielsku uprzedził o tem, że już ma na oku i pod obserwacją jego dom i szczególnie Aleksandra Iljicza, jak się wyraził „młodzieńca o niepospolitym genjuszu uczonego, lecz, niestety, zarażonego zbrodniczemi marzeniami masonów i rewolucjonistów z partji morderców świętego cara, Aleksandra „Oswobodziciela".
Stary zrobił taką awanturę synowi i tak się uniósł, że aż zemdlał. Chorował ciężko całe dwa tygodnie, doglądany przez doktora Ostapowa.
Aleksander przeniósł swoje zebrania do jakiegoś konspiracyjnego lokalu. W domu zapanowały spokój i zgoda.
Wiedząc, że ojciec lubi szachy, Aleksander często grywał z nim, a stary nigdy już nie wszczynał rozmowy o niestosownem i niebezpiecznem postępowaniu jego, jako syna kawalera tak wysokiego orderu.
Nie miał już żadnych podejrzeń.
Włodzimierz myślał tak samo.
Gwałtownie przejrzał jednak, bo pewnego razu, powróciwszy do domu, spostrzegł wyglądającą z pod poduszki brata książkę. Wziął ją do rąk i zdziwił się ogromnie.
Była bardzo ciężka. Korzystając z nieobecności brata, obejrzał ją starannie. Kawał żelaza, wydrążony pośrodku, miał zewnętrzny wygląd książki.
Straszna myśl błysnęła w głowie chłopca. Zdawało mu się, że zrozumiał wszystko.
– Jesteś nieostrożny, Sasza! – rzekł, gdy brat powrócił do domu. – takie rzeczy należy ukrywać starannie.
Brat zmieszał się i nic nie odpowiedział.
– Ta-ak! – pomyślał Włodzimierz. – Robaki nie przeszkodziły Aleksandrowi zostać rewolucjonistą, a mnie Lena zabiera dużo czasu i myśli moje sprowadza na mieszczańskie, egoistyczne tory. Trzeba z tem skończyć!
Nie mógł jednak…
Różne myśli, związane z odkryciem, uczynionem w pokoju brata, męczyły go. Wahał się i borykał ze sobą. Stał na rozdrożu i długo nie znajdował wyjścia.
Zbladł i wychudł straszliwie. Jednak milczał i z zaciętością rozpaczliwą zaciskał usta. Czuł się jak człowiek, po raz pierwszy podpisujący wyrok śmierci.
Tak trwało przez całe lato.
Na jesieni 1886 roku nagle zmarł ojciec.
Był to ciężki czas. Wtedy jeszcze bardziej pokochał Lenę. Ona jedna umiała pocieszyć stroskaną matkę i ukoić jej ból i tęsknotę. Pani Uljanowa nigdy nie przeceniała męża, tęskniła jednak za nim, przeżywszy tyle lat razem, w doli i niedoli. Marja Aleksandrówna kochała męża miłością matki, zdając sobie sprawę że ten nierozumny, służalczy pół-Kałmuk astrachański przeszedł swoją drogę życiową, zawdzięczając jej, która budziła w nim godność ludzką i wskazywała na znaczenie i prawdziwą treść jego pracy.
Córki Marji Aleksandrówny, śmiałe i inteligentne, przepadały za Leną i otwarcie nazywały ją szwagierką.
Włodzimierz tylko nie robił już żadnych planów i wyrzekł się marzeń. Z dnia na dzień oczekiwał nowego ciosu, który musiał spaść na rodzinę i zmienię, a może nawet zburzyć wszystko. On jeden wiedział o tem lepiej, niż nawet ten, po myśli którego cios ten miał być zadany. Nie miał złudzeń i nadziei.
W marcu następnego roku, gdy Włodzimierz uczęszczał już do 8-mej klasy, po mieście gruchnęła wieść, że w rocznicę śmierci Aleksandra II-go z ręki Żelabowa, w Petersburgu został wykryty zamach na życie panującego cara.
Wśród aresztowanych spiskowców okazał się Aleksander Iljicz Uljanow, a wśród podejrzewanych – siostra Anna.
Zrozpaczona i przybita do samej ziemi ogromem nieszczęścia Marja Aleksandrówna, postanowiła jechać do Petersburga. Dzieci nie mogły puścić jej samej. Zwróciły się więc do starych, dobrych znajomych, lecz nikt nie chciał narażać się władzom, okazując zażyłość z rodziną zbrodniarza, podnoszącego rękę na cara. Niektórzy z nich nie przyjmowali nawet młodych Uljanowych. Stary przyjaciel ojca, Szyłow, unikał spotkania z nimi i już nigdy nie wpadał na partję szachów.
– Intelingentne społeczeństwo zostało spodlone do reszty! – rzucił Włodzimierz i pogardliwie splunął, gdy wraz z siostrą powracał od dawnych przyjaciół, którzy nie chcieli nawet wpuścić ich do swego mieszkania.
Z Marją Aleksandrówną wyruszyła w daleką podróż Lena Ostapowa pod pozorem zebrania informacyj o wstąpieniu na medycynę.
Nieszczęśliwa matka nie zdołała jednak pomóc synowi. Car Aleksander, „miłujący pokój", umiał mścić się na wrogach pomazańca Bożego.
Prośba matki o zamianę kary śmierci na dożywotnie więzienie została odrzucona.
Na ponurym podwórku fortecy Schlusselburskiej, która widziała od czasów Piotra nieprzerwany łańcuch okrucieństw, dokonanych nad wrogami despotyzmu, – Aleksander Uljanow został powieszony.
Marja Aleksandrówna powróciła do domu.
Napozór, wydawała się zupełnie spokojną, posiwiała tylko nagle, oczy jej przygasły, a głowa się trzęsła, jakgdyby nigdy nieustający dreszcz wstrząsnął wychudłem, wyczerpanem ciałem. Helena Ostapowa nazajutrz po powrocie zaprosiła do siebie Włodzimierza. Uljanow spostrzegł wielką zmianę w ukochanej dziewczynie. Nie była to już promienna, pogodna Lena.
Jakiś cień padł na nią. Nabrały zimnego spokoju niebieskie oczy, zacisnęły się mocno świeże, gorące wargi, zniknął rumieniec, głos nabrał twardego dźwięku metalu. Powitała go bez dawnych wybuchów radości i szczęśliwego śmiechu.
Długo milczała, wpatrując się w mizerną, surową twarz Włodzimierza.
– Zrozumiałam… – rzekła. Podniósł na nią zdziwiony wzrok.
– Przecierpiałeś i już znalazłeś ujście dla smutku i gniewu! – szepnęła. Milczał.
– Wiem, że teraz nie czas myśleć o sobie, o mnie, o miłości, o życiu szczęśliwem… wiem!… Nastał czas zemsty za śmierć Aleksandra.
– O, tak! – wyrwało się Włodzimierzowi.
– Opowiadano mi o procesie zamachowców… Było ich kilku… Ci, którzy obmyślili całą rzecz, zwalili wszystko na Aleksandra i jego towarzyszy… Partja, przerażona i zdemoralizowana, ukryła się, rozpadła… Tchórze! Nikczemnicy!…
Uljanow nachmurzył brwi i milczał.
– Koniecznem jest pokazać rządowi, że protest nie wygasł! Nowe bomby powinny być rzucone! Gniew narodu należy podtrzymać! Nie wątpię, że ty o tem myślałeś i postanowiłeś pójść w ślady brata. Wola, odpowiedz!