– Ja bym jeszcze poczekał. Na razie ojciec Martinez prosił dziewczynę, aby nie wspominała narzeczonemu o ich rozmowie. Dostała również telefon Surete.
– Gra jest ryzykowna!
– Ale nie możemy jej przerwać, zanim nie dowiemy się, co naprawdę knują! Co przekazał Boruta przed swą dematerializacją, dlaczego pan Diavolo dokonał objazdu wszystkich diabelskich niedobitków, po czym wszyscy ci piekielni aktywiści opuścili swe pielesze i jak jeden mąż zakonspirowali się w całkiem nowych kryjówkach? Co się za tym kryje?…
– Intuicjoniści przestrzegają. Za cztery dni Ziemia wejdzie w niebezpieczny układ planet. Tylko spokój może nas uratować.
CIĄG DALSZY NOTATEK MARION
Ksiądz okazał się bomba facetem. Dał mi medalik, który ma uchronić Meffa od wszelkiego złego.
– Jeśli pani narzeczony będzie trzymał go cały czas na szyi, żadna moc nie będzie miała do niego dostępu, chyba… Chyba że sam dokona śmiertelnego grzechu. Teraz! Ale bądź dobrej myśli, córko…
Oczywiście po całej rozmowie nie wybebeszatam się przed Meffem. O medaliku powiedziałam, że kupiłam go przed Notre – Dame. Założył go na szyję i, trzeba przyznać, od razu wpadł w świetny humor. Może nie na tyle świetny, żeby puścić farbę o swych kłopotach, ale wystarczająco, by zaproponować wspólną kolację w mieście. Śmieszna gapa z tego mojego chłopa. Pod dobrym wpływem można by ulepić z niego anioła, ale pod złym… Strasznie jest miękki wewnętrznie. Chociaż ja mam słabość do takich żyjątek.
Bijąc się z myślami Anita przeszła jeszcze trzysta metrów, zanim wewnętrzny głos sumienia kazał jej mimo wszystko zawrócić. Nie bez powodu siostra Imelda uznała lokatorkę bursy za najporządniejszą panienkę żyjącą pod dachami nowego Babilonu. Anita kochała zwierzęta, przyjaźniła się z gołębiami, rozmawiała z bezdomnymi kotami, ba, nawet do rzeczy martwych miała stosunek głęboko przyjacielski. Gdy otwierała drzwi, mogło się wydawać, że wchodzi słońce i dobro. Skarb nie dziewczyna, i na dodatek absolutnie, jak dotąd, nie interesowała się mężczyznami. Czasem odprowadzał ją jakiś kolega ze studiów, ale trzymała go absolutnie na dystans – zresztą mieszkalną część bursy otaczała ścisła klauzura. Siostra Imelda miała poważne powody, by żywić nadzieję, iż po skończeniu studiów zakon zyska pełnowartościową nowicjuszkę. Chociaż, jak dotąd, Havrankova zastrzegała się, że nie odczuwa powołania.
Wracając w stronę kafeterii, stale przyspieszała kroku, tak że na taras dotarła w pełnym biegu. Stolik był pusty. Nad popielniczką kłębił się jeszcze dymek z papierosa. Mimowolnie spojrzała w stronę wnęki w murze. Po antypatycznym południowcu też ani śladu.
– Czy ci państwo dawno wyszli? – zapytała kelnera.
– Przed sekundą – odpowiedział opróżniając popielniczkę – Francois wzywał dla nich taksówkę.
Wystarczyło zamienić parę słów z portierem. – Miałem mały kłopot, bo chodziło o daleki kurs po nocy. Hotel “Paradise"…
– A może pan i dla mnie zamówić taksówkę? Skinął głową. A gdy odchodziła, pomyślał z goryczą, że świat jest chwilami niesprawiedliwy, jeśli tak piękna i świeża dziewczyna może tracić głowę dla takiego mydłka, i to w dodatku najprawdopodobniej żonatego.
Notatki Marion urywają się na opisie wczesnego popołudnia. Później już nie miała okazji, aby prowadzić je dalej. Czas upłynął całkiem przyjemnie. Lesort po raz pierwszy od dłuższego czasu odprężył się i grał Meffa Fawsona z takim przekonaniem, że lepiej nie zrobiłby tego sam neo – szatan. Zresztą czarni jakby rozluźnili kuratelę. Od wczesnego popołudnia pijani – zły nawyk wynikły z dłuższej służby u Boruty, który przesiąknął wszystkimi wadami mieszkańca Europy Środkowej – absolutnie nie interesowali się aktorem ani Marion. Z pokoju dobiegały tylko śmiechy i odgłosy świadczące o intensywnym rozmnażaniu. Dwójka ludzi mogła wymknąć się z pensjonatu niepostrzeżona. Opla również, rzecz ciekawa, nie było na normalnym posterunku.
Lesort wybrał niewielką kawiarenkę w Dzielnicy Łacińskiej, w której bywał systematycznie, w czasach kiedy miał jeszcze opinię młodego, dobrze zapowiadającego się amanta.
Marion paplała nieprzerwanie o najrozmaitszych sprawach, głównie komentowała najnowsze ploteczki z kręgów konsorcjum. Na szczęście do uszu Andre, który umiał doskonale się wyłączać, dolatywał tylko melodyjny szmerek. Wypili dwie butelki wina, ale umysł dublera pracował jasno, precyzyjnie. Tego wieczora powie Marion wszystko – całą prawdę o swej roli sobowtóra. Nie zatai epizodu z Christine. A potem niech się dzieje co chce! Samo powzięcie decyzji sprawiło, że poczuł się lżej, swobodniej…
– Co to za facet? – zapytała, raptownie ściszając głos, dziewczyna. Uniósł wzrok i zdrętwiał. Po drugiej stronie zaułka z wnęki wychylała się postać Matteo Diavolo. Jego charakteryzacja dokonywana była wprawdzie w ciemnawym meblowozie, ale Lesort widywał go od tej pory kilkakrotnie w snach i rozpoznałby nawet pod ziemią. Fałszywy Sycylijczyk uśmiechał się bezczelnie.
– Kto to? – powtórzyła Marion.
– Nie znam człowieka – Andre skłamał naprędce i dodał – chyba musimy już iść…
– Tak wcześnie? Obiecywałeś, że wpadniemy jeszcze do kabaretu…
– Jutro – rzucił krótko i korzystając, że Marion skręciła do toalety, dopadł barku i strzelił dwie szybkie podwójne whisky. W połowie drogi był już tęgo nietrzeźwy.
– Nie wiedziałam, że masz słabą głowę – westchnęła dziewczyna. – Powiedz, dlaczego się tak zdenerwowałeś? Czy ci coś grozi ze strony tego faceta?
Nie odpowiedział. Popatrzyła na medalik. Dyndał spokojnie na łańcuszku po zewnętrznej stronie swetra.
Fasada hotelu “Paradise" tonęła w mroku. Jak zwykle. Poza ekipą Fawsona nikt nie mieszkał w tym przestarzałym obiekcie. Marion zapłaciła taksówkarzowi i z przyzwyczajenia spojrzała na stałe miejsce postoju opla. Pusto.
Nie wiedzieć czemu pomyślała, że lepiej by się stało, gdyby był. Drzwi zastali nie zamknięte, hali oświetlała jedna żarówka. Właścicielka gdzieś zniknęła. Marion sama wzięte klucz i popychając wstawionego przyjaciela, skierowała się do apartamentu. Dubler nucił pod nosem frywolne francuskie melodyjki i, nie wiedzieć czemu, nazywał ją Lucille W korytarzu panował mrok, ktoś, chyba przez oszczędność wykręcił żarówki.
Zawsze nieprzyjemne jest wejście do ciemnawego pomieszczenia. Nic dziwnego, że Marion błyskawicznie odszukała kontakt i zapaliła światło. Potem zaświeciła jeszcze pozostałe kinkiety i lampki nocne. Od razu zrobiło się bezpieczniej i przytulniej. Przez uchylone drzwi zajrzała do pokoju “asystentów". Panował tam zadziwiający ład, jakby cała podejrzana ferajna ulotniła się raz na zawsze. Czyżby sprawił to medalik? Serce dziewczyny wypełniła radość. Meff wysłuchał jej opinii z dość otępiałym wyrazem twarzy i stwierdziwszy: – Chce mi się spać – zagrzebał się w poduszkach.
Marion pomyślała jeszcze o dziwacznym facecie widzianym w zaułku i pokonując lęk wyjrzała przez okno – nikt jednak nie czaił się na wyludnionej ulicy. Tylko przy rogu, tam gdzie znajdowało się wejście do części gospodarczej pensjonatu, czerniała bryła jakiejś furgonetki, stojącej ze zgaszonymi światłami.
Dziewczyna postanowiła się wykąpać. Odkręciła oba kurki nad ogromną wanną, wlała trochę płynu do kąpieli. W tym momencie dostrzegła brak ręczników. Najwidoczniej wzięto je do prania. W ciągu dnia widziała garbatą pokojówkę, która brała czystą bieliznę z szafy na korytarzu. Marion postanowiła kontynuować samoobsługę. Wyszła, na korytarz, podłoga za każdym krokiem skrzypiała przeraźliwie, szczęściem szafa znajdowała się w miejscu, w którym docierało co nieco światła z hallu. Nie była zamknięta. Energicznym ruchem otworzyła drzwi…
Nogi ugięły się pod nią. Na stercie kolorowych ręczników siedział ogromny szczur. Na jej widok, kiedy, zbaraniała, nie była zdolna do kroku lub krzyku, szczur usłużnie zeskoczył z bielizny. Cofnęła się gwałtownie i chciała pobiec do pokoju, ale gryzoń szybkim smyrgnięciem minął ją i zajął miejsce w centralnym punkcie korytarza, przybierając pozę bramkarza oczekującego na rzut karny. Rozejrzała się bezradnie za jakimś ciężkim przedmiotem, ale korytarz był goły jak plaża naturystów.