– A Fawson? – spytał szef.
– Oparzenia okazały się powierzchowne i już rano udał się na policję, aby złożyć zeznania. Trochę ich ten fakt zaskoczył, nie mieli pojęcia, że ktokolwiek uratował się i pożaru – informował Albinos. – Pan Meff zamierza wkrótce opuścić Francję i wrócić do domu. Jest niezwykle przejęty śmiercią Marion, a fakt, że była w ciąży, okropnie nim wstrząsnął.
– Ale chyba panna Havrankova szybko pomoże mu się otrząsnąć – dorzucił Pucołowaty – rano dzwoniła dwa razy do szpitala pytając o jego zdrowie. Po południu on z kolei telefonował do niej z komisariatu. Sympatia od pierwszego wejrzenia.
– No i dobrze – powiedział Szpakowaty i zawiązał pękatą teczkę.
– A zatem – zauważył Łysy – na trzy dni przed niebezpiecznym terminem mamy sprawę zamkniętą. Ojciec Martinez stwierdził już wcześniej, że Fawson nie jest szatanem, diabelski kwartet przepadł, a piątka niedobitków organizowana przez don Diavola znajduje się w rozproszeniu i bez dowódcy. Oczywiście, nasze służby nadal będą uważać, czy ktokolwiek z nich nie wychyli nosa ze swych kryjówek. Reasumując: przez kilkadziesiąt lat, do nowej niebezpiecznej konfiguracji gwiazd, mamy spokój.
– Chyba tak – zgodził się Szpakowaty, a kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim z pracowników, powtórzył w zamyśleniu, przeciągle – chyba…
XVI.
Klinika doktora Chastellaina, położona na uboczu, ukryta wśród gęstych szpalerów drzew, nie cieszyła się najlepszą reputacją w paryskich kołach medycznych. Istniały nawet złośliwe pomówienia o niedozwolone zabiegi czy tajemnicze praktyki. Zresztą sam Chastellain nie pragnął popularności. Miał zaledwie kilkunastu pacjentów i bliżej nie określone źródła dochodów.
Kiedy blond piękność zjawiła się w środku nocy, przywożąc ofiarę pożaru, doktor osobiście wyszedł do samochodu. Nikt ze zwyczajnego wypadku nie trafiał do jego zakładu. Jeden rzut oka wystarczył, żeby stwierdzić, że pacjent jest tylko osmalony, a oparzenia to dzieło kunsztownej charakteryzacji. Mimo to Chastellain nie wyraził zdziwienia.
– Będzie żył? – nieco drżącym głosem odezwała się Havrankova.
– To pani mąż? – spytał lekarz.
– Znajomy – odpowiedziała – ale prosił, żebym przywiozła go do pana.
– W takim razie wracaj do domu, drogie dziecko. Ja się nim zajmę. Nie sądzę, żeby stan był bardzo ciężki.
Ledwo przeniesiono go do wnętrza lecznicy, Meff uniósł głowę i bąknął tak, żeby nie usłyszał żaden z pielęgniarzy: – Sześć razy sześć.
Chastellain znał hasło. Według zaleceń Meffa założył mu opatrunki i wystawił odpowiednie świadectwo. Nie pytał o nic, choć z nocnego programu radiowego musiał słyszeć o wielkim pożarze na przedmieściu stolicy.
– W czym mogę być pomocny? – spytał po prostu, ukończywszy żmudne wypisywanie całkowicie zbytecznych recept. (Nasz szatan był absolutnie ogniotrwały, zwłaszcza na płomienie własnej produkcji).
– Przesyłka – wycedził jedno słowo Fawson.
Chastellain w milczeniu podszedł do sejfu i z samego dna wygrzebał sześć niewielkich, zapieczętowanych czarnymi pieczątkami pudełek.
– Nie wiem, co zawierają – powiedział.
– Zabieram jedno, to ze złotym emblematem – rzekł Agent. – Pozostałe wyśle pan za pośrednictwem pierwszych lepszych stewardes, 'koszty się nie liczą, do tych miast – tu podał kartkę. – Na lotniskach, zawsze przy wejściu na miejscową pocztę, czekać będą odbiorcy…
– Rozumiem. Hasło stare?
– Nie, tym razem czekający wymówi słowo “Babilon", a stewardesa ‹ma odpowiedź “Dziesięć razy byłam już w Bagdadzie". Aha, przesyłki muszą tam dotrzeć jeszcze dzisiaj. Listę miast po nauczeniu się na pamięć należy spalić. Stewardesom może pan bajdurzyć, że są to lekarstwa dla pańskich pacjentów. Leki na jakąś dyskretną chorobę. Zresztą przy odpowiedniej gratyfikacji nie będą o nic pytać.
Meff miał jeszcze ochotę dodać, że owe doraźne listonoszki zostaną po spełnieniu misji zlikwidowane, ale ugryzł się w język. Wiedział przecież, że i sam doktor Chastellain, wracając z lotniska miejskim autobusem, ulegnie nieoczekiwanemu atakowi serca…
– Zatem wszystko jasne? – spytał dla formalności.
– Tak jest! – doktor skinął głową zadowolony, że pozbywa się kłopotliwego depozytu. Od czasu kiedy przed trzydziestu laty podpisał w obecności Boruty cyrograf – co zapewniło młodemu lekarzowi, zagrożonemu utratą praktyki lekarskiej, powodzenie i pieniądze – była to zaledwie trzecia okazja rewanżu. Kontrakt okazał się zatem bardzo korzystny. Co się zaś tyczy przykrej konieczności pójścia do piekła, po pierwsze, lekarz był ateistą, a po drugie, wierzył, że dobry fachowiec nawet w piekle załatwi sobie niezłą praktykę.
A poza tym i tak czeka nas wojna atomowa – pocieszał się w chwilach zwątpienia.
Po krótkim odpoczynku na leżance Meff poczuł się jak świeżo wykiełkowany pierwiosnek. We własnym mniemaniu pokonał najtrudniejszą próbę.
Pozostawał ostatni akt.
Piąty list stryja przeczytał jeszcze w samolocie, do którego przesiadł się po porzuceniu pługa śnieżnego. Odczytał i następnie zjadł go, zbulwersowany jego treścią.
Drogi mój – pisał staruszek szatan – w kręgach Wielkich Kotłów, nazywanych w slangu Dołu “Walcownią na Ciepło", krąży od tysiącleci powiedzonko: “Dobry początek ma dobry koniec, chyba że środek jest zgniły". Dlatego też udzielam Ci ostrożnej pochwały, ale nie wbij się w pychę, zwłaszcza przed końcem akcji, ponieważ pycha to grzech dobry dla ludzi, a dla nas zbyteczny luksus, gdyż jak wiadomo, i tak jesteśmy najlepsi. Pod słońcem i pod ziemią.
Ponieważ posiadasz już wykonawców, do wielkiego celu potrzebne są jeszcze dwa elementy: konspiracja i łączność. O finanse się nie kłopocz. Jak mogłeś się przekonać, kwota, którą powierzyłem Ci w mojej skromnej siedzibie, ma tę właściwość, że niezależnie od wszelkich wydatków zawsze jest taka sama, a nawet rewaloryzuje się wraz z galopującą inflacją.
– Ale nie znam ciągle celu – wymamrotał Fawson.
Oczywiście możesz się jeszcze kłopotać, że nie znasz celu przedsięwzięcia. Ale dla Ciebie to nawet lepiej. Śpij spokojnie, wszystkiego zaś dowiesz się już za dwa dni. po złamaniu pieczęci na ostatniej kopercie. Zatem skoncentruj się na dwóch sprawach: konspiracji i łączności. Jak zapewne wiesz, nasza odwieczna konkurencja, Biali, depczą Ci stale po piętach. Wiedzą już, że twój dubler jest zwyczajnym człowiekiem, choć nie mają pojęcia, że jest tylko sobowtórem. Co zrobić, aby Meff Fawson odzyskał pełną swobodę ruchów w swojej tradycyjnej postaci? Jak pozbyć się kostiumu don Diavola, którego zabiegi na czterech kontynentach postawiły w stan gotowości służby przeciwnika? Trzeba będzie wykonać manewr pozornego oddania pola i poświęcenia wszystkich pionów, aby wprowadzić do gry figury.
Tak, oznacza to wyrok na tego biedaczynę Lesorta, być może Twoją Marion, ale teraz chyba Ci na niej nie zależy. Związek z nią dla diabła o Twojej pozycji byłby doprawdy mezaliansem…
To Marion jest w Paryżu?
Twoja, ośmielę się stwierdzić, była narzeczona przebywa w Paryżu i spędza noce w ramionach sobowtóra!
Dziwka!
Dziewczyna może oddać nam jednak nieocenioną usługę, prowokując najście policji na “Paradise", co umożliwi likwidację Lesorta w kostiumie don Diavola i Twój powrót do własnej twarzy…
Dalej następowało kilkanaście linijek szczegółów, które znamy już z przebiegu rozegranej partii, jak wszystko wskazuje – zwycięskiej; przejdźmy więc od razu do następnej części.
Sprawa łączności. Wiesz, złociutki jak fałszywy pieniądz Bratanku, że w zasadzie jestem tradycjonalistą i przekładam zdrowe widły nad promienie gamma i płynną siarkę nad stos atomowy, aliści w naszym przedsięwzięciu tradycja nie wystarczy. Potrzebna jest superbroń! A w tych dziwnych laickich czasach taką bronią jest informacja i łączność. Amerykanie wygrali bitwę o Midway nie dzięki dzielności swych pilotów; batalia została rozstrzygnięta na ziemi, kiedy ich szyfranci złamali kod japoński. Wniosek nasuwa się oczywisty – kto posiądzie środek łączności niedostępny dla przeciwnika, musi wygrać. Dysponujemy takim środkiem. On właśnie pozwala mi pisać na kartce, którą w tej chwili trzymasz w ręku, odległy ode mnie o tysiące mil i parę wymiarów. Jest to jakby najnowsza forma dawnego dalekopisu.