Pierwszy zorientował się Fantomasz. Zamarł w pół kroku. W lot pojęli inni. Uczyniła się cisza, którą odmierzał tylko plusk tysiącznych strumyków i potoczków.
– Rozkazuję wam! Stańcie twarzami nad wodą! Wszyscy!
Potwory, które po pięciu latach intensywnej edukacji miały wywoływać grozę, w tej chwili budziły ledwo politowanie. Przestraszone, niepewne, zerkały na siebie spod oka.
– No, proszę! – powtórzył Plenipotent.
– Słyszeliście, co mówi Jego Inferrnencja – zaskrzeczał Mister Priap – podchodzić do wody, kolejno!
Ruszył Black Tiger. Wolno, wolno, ale zanim dotarł do stawu, wybuchnął płaczem. Idący za nim Hiperman nie płakał, tylko w nagłym akcie odwagi wykrzyknął:
– Nie będę się obcyndalał. Jestem człowiekiem!
– I ja, i ja! – zabrzmiały nagle głosy Mumii i Kobiety – Robala, przy czym obok determinacji dźwięczało w nich zdumienie, tak jakby każdy, demaskując siebie, nie miał pojęcia, że pozostali też nie są autentycznymi upiorami. Ostatni podchodził Fantomasz. Stał w cieniu, ale kiedy wzrok Meffa zwrócił się w jego stronę, opuścił łeb, po czym zdarł twarz bez twarzy, ukazując zmiętoszone lico całkiem przeciętnego człowieka.
– Sugestia i mimika – mruknął, jakby tłumacząc swoje, zdawać się mogło, szatańskie umiejętności.
A więc wszyscy udawali, wszyscy oddawali się, grze pozorów. Dlaczego? Nawet Gnom patrzył na rozgrywający się dramat z rosnącym niepokojem. Wreszcie Belfegor nie wytrzymał.
– Ha, zdrajcy! – zaczął wykrzykiwać zbiegając w dół. – Ha, oszuści! A ja wam tak wierzyłem! Włożyłem w was tyle pracy, wysiłku, pieniędzy… Szubrawcy!
– Przecież pan od początku wiedział… – zaczął Hiperman, ale rektor zgasił go wrzaskiem.
– Nie mówcie nic, niegodziwcy! Straszna spotka was kara. Ludzie, ludzie w mojej ostoi wiecznego lodu! – lamentował wymachując rektorskim berłem tuż nad skrajem stawu. W ciemnej tafli odbijał się doskonale i złocisty łańcuch, i przekrzywiony biret, i blada twarz pedagoga.
Zauważył to Fantomasz. Inni, włącznie z Meffem, pobiegli za jego wzrokiem. Połapał się i sam rektor. Wyzwiska uwięzły mu w gardle. Stał się mały, bardzo malutki, jakim może być tylko nagle zdetronizowany samodzierżca czy zdemaskowany oszust. Chrząknął, chciał coś powiedzieć, ale żadne słowo nie mogło wydrzeć się z jego warg.
– Baraszkował pan z białymi misiami? – zapytał Gnom, zdejmując z ramienia pryncypała jakiś ledwie widzialny gołym okiem puszek. Tylko twarz Priapa nie odbijała się w chłodnej tafli.
– Co to wszystko znaczy? – zapytał Fawson, chociaż odpowiedzi mógł się domyślać.
Języki rozwiązały się. Studenci, zdjąwszy kunsztowne nieraz przebrania, podbiegli do Meffa i na wyścigi poczęli oskarżać swego rektora. Wszyscy byli ludźmi, oczywiście o ponadprzeciętnych zdolnościach parapsychologicznych, aktorskich i iluzjonistycznych. Wyselekcjonowani przez Belfegora, zwabieni perspektywą wielkich dochodów, zgodzili się na oszukiwanie Piekła, które, jak mawiał rektor, dekadenckie i bezradne, nigdy się nie zorientuje, że ktoś robi na nim interes. Zresztą każdy sądził, że tylko on znajduje się bezprawnie w gronie “autentycznych" potworów.
– Na świecie istnieje zapotrzebowanie na grozę – powiedziała Mumia.
– Nasza siatka miała specjalizować się w terrorze, wymuszeniach, szantażu – uzupełnił Black Tiger.
Belfegor stał na uboczu i milczał. Ruina marzeń cwanego iluzjonisty i magika, który przywłaszczył sobie nazwisko znanego ongiś upiora, była aż nazbyt oczywista.
Gdzieś z głębi lodowca dobiegł odgłos kolejnego tąpnięcia.
– Chodźmy – powiedział Fawson do Gnoma – nic tu po nas.
– Nie ukarzemy ich dla przykładu? – zdziwił się karzeł.
– Nie – odparł Meff, widząc, jak na zgaszonej twarzy Belfegora pojawia się cieniutki promyczek nadziei. – Przykładne karanie i wyciąganie konsekwencji nie należy do moich zadań.
– Jak to? – wykrzyknął rektor – to Inferrnencja nie przybył tu na kontrolę?
– Skądże znowu, przybyłem zaangażować jednego z was do odpowiedzialnej misji – tu poklepał Mister Priapa, który zgiął się jak przetrącony kot w paroksyzmie rozkoszy.
– Więc to wszystko… to wszystko było nieporozumieniem? – jąkał się gospodarz lodowej uczelni.
– Mniej więcej.
– A co… co zameldujecie na Dole? Bo ja mógłbym…
– Nie wasza sprawa – zauważył cierpko Gnom. i ruszył za oddalającym się Agentem.
Fałszywe widma pozostały same. Chwilę stały w zupełnej ciszy. Ale nie trwało to długo. Belfegor z krótkim westchnieniem podniósł z ziemi strącony biret. Kątem oka obserwował, jak i jego pupile otrzepują porzucone stroje. Myśleli zapewne to co on. Wysłannik Dołu miał przed sobą daleką drogę i niekoniecznie musiał przebyć ją szczęśliwie. A poza tym…
Rektor znał doskonale urzędników Dołu. Niejeden z nich dobrze zarobił na całym przedsięwzięciu. A poza tym, czy zdemaskowanie fałszywych upiorów było na rękę komukolwiek ze świty Lucypera? Czy nie podważyłoby to i tak nadwątlonego prestiżu Piekła we współczesnym świecie? Przecież nawet podrobione potwory mogą działać z powodzeniem na rzecz grozy i zabobonu. Czy naprawdę trzeba załamywać ręce, udawać, że wszystko skończone i wycofywać się z podstawowych zasad naukowego wampiryzmu?
– Wracamy do klasopracowni!
– Tak jest, mistrzu – huknęli krótko, służbiście i bez wątpliwości.
Potem pobiegli na górę. Natomiast Belfegor szparkim krokiem zapuścił się w sobie tylko znany labirynt korytarzyków. Wystarczy, jeśli odpowiednio wcześniej znajdzie się przy odrzutowych saniach, wrzuci trochę cukru do zbiornika z paliwem i Agent oraz towarzyszący mu niecny zdrajca (nie miał wątpliwości, kto sprokurował anonim) zostaną w lodowym pustkowiu na zawsze. Biegnąc nie zwracał uwagi na coraz obfitsze strużki wody i nieprzyjemne drgania lodowej masy. Nie był zresztą glacjologiem i skąd miał wiedzieć, że jego zamek wraz z całym lodowcem cały czas powoli osuwa się w stronę wybrzeża. Że nic, nawet najlepsze zaklęcia, nie powstrzyma tego procesu i niedaleki jest dzień, kiedy kolejna porcja białej masy oderwie się od lądolodu, runie w słone fale, aby rozpocząć wędrówkę na południe, gdzie nieuchronnie czeka ją stopienie lub napotkanie jakiegoś współczesnego “Titanica". Fachowcy nazywają ten proces “cieleniem się" lodowca.
Oczywiście, mogło też się zdarzyć, że zanim szkoła upiorów roztopi się ostatecznie, jej kadry opanują świat. Takie są zasady wyścigu!
Fawson przyjął od Gnoma przysięgę wierności w marszu. Intuicyjnie czuł, że “diabeł z probówki" jest swołoczą rzadkiego gatunku, wyjątkowo przydatną do jego planów. Z kolei Mister Priap cieszył się jak dziecko z życiowej szansy, która pozwoli mu wrócić do cywilizowanego świata, sprawdzić się w złoczynieniu, a w przyszłości, kto wie… Wysłannik Piekła wydawał mu się diabłem łatwym do wyprzedzenia na drabinie hierarchii służbowej.
– Straciłem masę czasu – mruczał Meff. – Co zrobić, żeby jeszcze dziś stanąć w Paryżu? – Dopiero teraz zorientował się, że praktycznie nie zabezpieczył sobie odwrotu. Saniami, i owszem, dotrze do wybrzeża, ale co dalej? – Ale kretyn ze mnie!
– A nie posiada pan – wtrącił Gnom – umiejętności latania? Czytałem kiedyś… -
– Latanie nie jest problemem. Wystarczy mieć miotłę. Ale obawiam się, że próba przelecenia miotłą przez Arktykę już po paru chwilach zakończyłaby się naszą śmiercią. W czasie lotu należy być nagim…
– Cholera – zmartwił się Priap. – A czy można latać wyłącznie na miotle?
– Na miotle albo innym sprzęcie służącym do sprzątania – westchnął don Diavolo, cytując odnośny punkt instrukcji.
– No, to trzeba było tak od razu mówić – zawołał nowo zwerbowany. – Idziemy!
Była może godzina jedenasta. Słońce wiszące tuż nad horyzontem przedarło się wreszcie przez zwały chmur. Dwóch z zaczajonych pracowników straży polarnej drzemało w swojej dziurze. Trzeci przytupując krążył wokół dołu, wpatrując się w bezkresność drogi zdającej się łączyć plus z minus nieskończonością. Nie skarżył się. Dość długo służył w tych stronach, żeby narzekać na nudę czy bezsenność. Ci, co ich postawili, wiedzieli, co robią, i tyle. W zasadzie w poleceniu było śledzenie traktu z południa na północ, ale co pewien czas pozwalał sobie na nieregulaminowe patrzenie w odwrotnym kierunku.