Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W tym czasie odwinęła się mumia. Fawsoń odczuł przyjemne ciepło. Była piękna i przypominała staroegipską rzeźbę Nefretete.

– Nikt nie oprze się jej czarowi! – uśmiechnął się rektor – ale trzeba być przynajmniej ostrożnym. Niech Infernencja spróbuje się zbliżyć.

Agent popatrzył na eskortujące koty. Wydawały się drzemać. Postąpił do przodu. Mumia cichutko gwizdnęła. Leżące na ziemi bandaże ożyły. Parę sekund starczyło, aby związany jak baleron Meff leżał na chodniku, a wielki skarabeusz śpieszył położyć się mu na twarzy, celem zatamowania oddechu.

– Starczy – zachichotała mumia. Bandaże osunęły się jak zeschłe liście.

– Teraz moja kolej – powiedziała Kobieta – Robal.

– Darujmy sobie twój popis – powstrzymał ją gospodarz – specjalnością tej damy jest trawienie w ciągu kwadransa wszelkich substancji organicznych.

– Dziękuję – mruknął gość i kątem oka dojrzał kolejne wyłażące paskudztwo. – A toto od czego jest specjalistą?

– Mam magnetyczny wpływ na kobiety – powiedział skromnie zbliżając się Mister Priap – a ponieważ nie jest pan babą, musi pan uwierzyć na słowo.

Po raz kolejny Meff pogratulował sobie w duchu. Prymusi zaprezentowali się znakomicie. A przede wszystkim bili dotychczas zwerbowanych swoją młodością. Zamierzał właśnie powiedzieć sakramentalne: “Angażuję was", kiedy z donośnym łomotem olbrzymi sopel spadł na podłogę korytarza, a za nim chlusnęło trochę wody.

– Czyżbyście mieli akurat odwilż? – zapytał z lekkim uśmiechem.

Belfegor zesztywniał.

– Wykluczone. Odnotowujemy coraz niższe temperatury roczne. Według naszych prognoz epoka lodowcowa w skali połowy globu jest nie odleglejsza niż tysiąc lat. Kroczymy jej naprzeciw. Piekło, od czasu kiedy odkryto skalę Kelvina, atakuje ludzkość tak od strony wiecznego żaru, jak i wiecznego chłodu.

– Tak, tak – dorzucił Gnom – ta koncepcja trzyma się na solidnych podstawach.

Znów rozległ się głuchy huk, coś pomiędzy stęknięciem a jękiem. Silny wstrząs rzucił rozmawiającymi o ściany. Na moment zgasło światło. Jednak nikt poza Fawsonem nie zareagował.

– Co to było? – zapytał niespokojnie.

– Nic – powiedział nie tracąc uśmiechu Belfegor. – Naturalne naprężenia wewnątrz lądolodu związane z obniżaniem temperatury.

Zrobił krok do przodu. Ale Meff o sekundę wcześniej dostrzegł to, co teraz rektor niezdarnie usiłował nakryć podeszwą. Kartkę papieru. Fawson bezceremonialnie odsunął czarciego pedagoga i uniósł świstek ze zdaniem nakreślonym drukowanymi literami:

TU JEZD CZŁOWIEK!

Zgoła nieoczekiwanie spadł na Meffa obowiązek prowadzenia śledztwa. Oczywiście, mógł ku zadowoleniu zgromadzonych machnąć ręką na anonim, ale nie pozwalała na to ani powaga stanowiska, ani świadomość, że być może jest to jedna z tych pułapek stryja, które miały wypróbować Fawsona w działaniu. Gorączkowo przypomniał sobie kryminały Chandlera i S.S. van Dina, pragnąc uzmysłowić sobie, jak to się robi?

Tymczasem purpurowy z wściekłości Belfegor przechadzał się przed frontem swych pupili warcząc:

– Który to? No, przyznać mi się natychmiast.

Ciekawe, czy bardziej chodziło mu o zdemaskowanie człowieka w szeregach upiorzych, czy też autora złośliwego donosu.

Nikt się jakoś nie wyrywał, dopiero po dobrej chwili Gnom uniósł dwa paluszki do góry.

– Jak wszyscy wiedzą, jestem tylko półdemonem, ale chyba nie o to chodzi.

– Nikt nie wie, o co chodzi, to zwyczajna po – twarz! – krzyknął rektor.

– Sianie zamętu! – dorzucił Fantomasz.

– I wichrzycielstwo! – uzupełniła mumia.

– Ciekawe, kto za tym stoi? – odezwał się Gacek.

– I komu to służy? – bąknęła Kobieta – Robal.

– Zatem dojdźmy do prawdy i oczyśćmy atmosferę – przerwał sloganową licytację Fawson.

– Jesteśmy do pańskiej dyspozycji – rzekł Priap, nie zważając na wściekłe spojrzenia pryncypała.

Meff namyślał się przez chwilę. Najprostsza byłaby próba święconej wody, której kropelka zwalała z nóg najsilniejszą z mocy piekielnych. Ba, ale skąd wziąć ów bogobojny płyn (o wzorze H2Ośw) w samym środku imperium ciemności. A gdyby tak test lustrzany?

Jak wie każdy, nawet początkujący demonolog, upiory, widma, diabły i wszelkie siły nieczyste nie odbijają się w lustrze, przy czym przyczyny tego zjawiska nie potrafią wytłumaczyć najlepsi znawcy optyki.

Nie odbijają się i już.

Doświadczył tego na sobie i nasz bohater. Po swym pasowaniu na diabła z dnia na dzień zauważał, jak jego odbicie w zwierciadle staje się coraz mniej wyraziste. W miarę jak diabelskość czyniła postępy w jego osobowości, kontury twarzy, rąk robiły się coraz bardziej rozmazane. Najgorzej było z poranną toaletą. Meff musiał przywyknąć do czesania się i mycia zębów po omacku. Z goleniem było trochę lepiej, choć niezwykle groteskowo wyglądało zgarnianie maszynką piany z absolutnie pustej przestrzeni nad kołnierzykiem…

– Przynieście lustro – powiedział donośnie.

– Słyszeliście, co powiedział Jego Inferrnencja – przynaglił Belfegor.

I wszyscy się rozbiegli. Rektor ujął Fawsona pod ramię.

– Sądzę, że coś znajdą – powiedział – chociaż zapewne nie będzie to łatwe. Nie gromadzi się luster w domu, w którym się nic nie odbija. Co mógłbym jeszcze zrobić dla Waszej Inferrnencji?

– Chciałbym się przez chwilę zastanowić. Sam! – odpowiedział opryskliwie. Lokajska gorliwość gospodarza działała mu na nerwy. Czuł, że zupełnie niepotrzebnie pakuje się w sam środek personalnych rozgrywek.

Jak ludzie, jak ludzie – pomyślał z goryczą o swych kolegach po fachu.

Ponieważ rektor odszedł, a po studentach nie było nawet śladu, Meff postanowił się przejść. Skręcił z głównego chodnika, kierując się w dół po stromych schodkach wiodących gdzieś w głąb. Uszedł może kilkadziesiąt metrów, kiedy jego uszy złowiły całkiem nowe dźwięki: szmer, szum, plusk. Jeszcze parę kroków i sztuczne ściany ustąpiły miejsca naturalnym pieczarom lodowca. Tyle że wszystko tu płynęło, po ścianach sączyły się strumyczki, zmieniające się w kaskady, potoki… A wszystko dążyło w dół, gdzie ciemniała tafla nie zamarzniętego stawu. Więc tak wyglądała od spodu konstrukcja zamrożonego ponoć na kość Zamku na Lodzie. Co jakiś czas z chrzęstem osuwały się nadtopione filary.

– Że to się jeszcze wszystko trzyma – pomyślał, czując nad sobą ciężar milionów ton lodu…

I wtedy właśnie został zaatakowany. Kosmate łapy zacisnęły się mu na ciele, a kark owionął gorący oddech. Napastnikiem był biały niedźwiedź. Z potężną siłą począł wlec Fawsona w stronę stawu. Meff, choć nie był nastawiony na walkę z bestią, jakimś ogromnym wysiłkiem oswobodził jedną rękę i psiknął za siebie ogniem w sprayu. Niedźwiedź zawył jak człowiek i odskoczył. Odskakując jednak potrącił rękę Meffa, tak że zbawczy pojemnik potoczył się kilkadziesiąt metrów po lochu. Napastnik jednak nie zamierzał wykorzystywać chwilowej przewagi. Teraz widać było już wyraźnie, że w futrze misia ukrywał się człowiek. Wyciągnął on z jakiejś kieszeni pistolet. Fawson miał ochotę, się zaśmiać. Była to dziecinna zabawka. Pistolet na wodę, używany w niektórych krajach podczas obchodów “lanego poniedziałku". Niemniej kiedy pazur pociągnął za spust i cienki strumyczek dotarł do Meffa, uczuł on przeraźliwe palenie, a zarazem obezwładniający chłód.

Woda święcona! – przemknęło mu. – Jestem zgubiony, jeśli trafi mnie w twarz.

Ale niedźwiedź nie nacisnął powtórnie na cyngiel. Od strony schodów rozległy się liczne głosy. Opuścił broń i dał nura w ciemnawą rozpadlinę. Ciągle jeszcze dygocąc, na nogach miękkich jak z gąbki, Fawson zsunął się niżej i odszukał swój pojemnik. W tym momencie rozbłysły światła i czereda prymusów zbiegła na dół. W pewnej odległości za nimi dostrzegł Gnoma i Belfegora.

– Niestety, Inferrnencjo – wołali jeden przez drugiego – nie znaleźliśmy lustra. Test będzie niemożliwy.

– Nic nie szkodzi, podejdźcie na skraj wody! – odpowiedział. – Po kolei!

36
{"b":"100659","o":1}