Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ile płacę?

– Tu nic, natomiast przyniosłem listę stu obywateli z naszego grona, którzy zamówili sobie msze za swe grzeszne dusze. Sami byli ateiści! Zamówi pan w najbliższą niedzielę?…

Meff się zmieszał.

– Widzi pan…

– Wiem, wiem, jest pan szatanem. No, ale interes to interes. Bądźmy dorosłymi kontrahentami. Nie musi pan osobiście chodzić do kościoła. Załatwi pan przez jakiegoś pośrednika…

– Postaram się!

– Natomiast gdyby pan wybierał się tu następnym razem, miałbym dwie prośby. Chciałbym kupić jakiś dobry pejcz i parę takich… – ściszył głos – wie pan, takich skandynawskich świerszczyków. Tylko żeby było dużo gwałtu, przemocy, krwi…

– A pański kierowca Maks nie może?

– Maks potępia moje zainteresowania. Ach prawda, zapomniałem się przedstawić. Markiz de Sade! – tu wyciągnął kościstą rękę w stronę Meffa. Ów uniósł swoją, ale staruszek, w iście diabelskim przypływie humoru, minął jego dłoń i wykonał symulowany cios w podbrzusze, wołając: – Muka! – Gdy Fawson instynktownie się pochylił, markiz zaśmiał się jak uczniak i pobiegł w głąb mglistej uliczki.

– Jak idziesz, baranie! – zabrzmiało prawie równocześnie z piskiem hamulców. Neoszatan otworzył oczy. Stał pośrodku jezdni, kurczowo ściskając pożółkły wolumen z wetkniętą listą nazwisk proszących o modlitwę. Wybełkotał coś do wkurzonego kierowcy polewaczki i wskoczył na chodnik.

– Wracamy, szefie? – zapytał czekający na niego Kali.

Nie wrócili jednak do hotelu “Paradise". Zorganizowany naprędce citroen skręcił w wąski labirynt uliczek. Rychło Fawson stracił poczucie kierunku, teren wznosił się nieco ku górze, może były to okolice Montmartru? Na niewielkiej uliczce zagrodził im drogę wóz meblowy. Wóz był otwarty, a dwie opuszczone belki umożliwiły citroenowi wjazd do wnętrza. Ledwo wjechali, klapy zamknęły się za nimi automatycznie. Nowy pomysł? Może pułapka?

– Niech pan wysiądzie – rzekł Kali.

Meff wysiadł i uczuł, że meblowóz ruszył. Wewnątrz było ciemnawo, nie dość ciemno jednak, by nie dojrzeć mężczyzny siedzącego na ławeczce. Szatan z mianowania zadrżał. Siedzącym mężczyzną był on sam! Serce podeszło mu do gardła albo wyżej.

– Co to ma znaczyć?

– Względy bezpieczeństwa – odezwał się Li. – Panowie pozwolą…

Sobowtór wstał i podał rękę Fawsonowi.

– Dubler – powiedział jego własnym głosem.

– Meff – odrzekł oryginał lekko zachrypnięty.

– Zaszły pewne komplikacje – powiedział Li. – Od tej chwili pańskie funkcje przejmuje Dubler, zdolny, choć podrzędny…

– Wypraszam sobie! – przemówił sobowtór.

– … choć nie wykorzystywany zgodnie ze swymi kwalifikacjami aktor dramatyczny. Zamieszka on z dokumeritami Meffa Fawsona w pańskim apartamencie… To nieodzowne.

– A ja? – nasz bohater poczuł dziwną suchość w gardle. Tym bardziej że dojrzał kątem oka, jak Kali otwiera niewielkie czarne pudełko, gdzie wśród innych akcesoriów poczesne miejsce zajmowała brzytwa.

Li odciągnął Fawsona w głąb meblowozu.

– Wszystko jest w porządku – tłumaczył – nie będę jednak wywalał kompletu informacji przy obcych. Robimy tylko to, co jest konieczne. A od pewnego stanowiska wzwyż wręcz nie wypada nie mieć sobowtóra.

– Ale przecież to chyba ja powinienem decydować? Li skwapliwie kiwnął głową.

– Oczywiście, w sprawach związanych ze Sprawą tak, natomiast o pańskie bezpieczeństwo troszczymy się my. Dwa incydenty, to nasłanie na pana straży w górach, a później nieudolne usiłowanie porwania, dowodzą, że każdy nasz krok jest śledzony. Nie możemy wykluczyć, a właściwie jesteśmy nawet pewni dalszych kroków zmierzających do utrudnienia naszej akcji, z fizyczną likwidacją grupy włącznie…

– Ale kto to robi?!

– Stryjo napisał chyba panu o konkurencji? O “Białych" czy, mówiąc ściślej, o “Niebieskich". Odwieczna walka bez pardonu trwa, zwłaszcza teraz, gdy wchodzimy w decydujące stadium. Pan musi mieć przez najbliższe dwa tygodnie pełną swobodę ruchów, a nie wyślizgiwać się od zamachu do zamachu.

– A tamten? – Meff wskazał wzrokiem sobowtóra – co on wie?

– Nic więcej, niż potrzeba. Sądzi, że chodzi o handel narkotykami, no, może jeszcze o przemyt broni.

– Jest to pewny człowiek?

– Lesort? Mamy na niego haka, jak stąd do Ca – yenne! Dwa lata temu ów aktorzyna uczestniczył w pewnym dość ekscentrycznym przyjęciu. Przypadkowo znalazła się

tam również nad wiek rozwinięta nastolatka. Oboje nie zajmowali się jednak rozwiązywaniem równań drugiego stopnia… Było trochę alkoholu, narkotyków, wspólna kąpiel w wannie. Ciało dziewczynki wyłowiono dwa dni później w rejonie Rouen. Sprawców zbrodni jak dotąd nie ujawniono. My jednak posiadamy z tych wydarzeń interesujący film…

– Bandyci i – cmoknął z podziwem Meff.

– Według rozkazu – zarechotał Li. – Aha, jeszcze jedno dla zachowania pozorów, od tej chwili będziemy asystowali sobowtórowi.

– A ja?

– Póki nie zmontuje pan ekipy, trzeba będzie popracować samemu.

– A jeśli mnie rozpoznają?

– Nie rozpoznają, spokojna głowa.

Zabieg maskujący trwał krótko. Farba, zastrzyki i środki nie znane oficjalnej medycynie w trzy kwadranse zmieniły Meffa nie do poznania. Oliwkową teraz twarz ozdobił orli nos, okoliły czarne kędziory, sylwetka nabrała bardziej korpulentnego wyglądu, palce się skróciły, pierś i ramiona pokryły mocnym zarostem, a na lewej stopie wyrósł szósty palec. Tymczasem sztruksy zmieniono mu na ciemny garnitur, a dotychczasowe dokumenty na paszport niejakiego Matteo Diavolo z Palermo. W ten sposób człowiek o wyglądzie amerykańskiego inteligenta zmienił się w śródziemnomorskiego mafioso.

– Bravissimol – zakrzyknął Kali.

Mniej cudowny był podział funduszy. Dubler i czarni zabrali na koszty reprezentacji jedną czwartą pieniędzy stryja, co Fawson przyjął z takim bólem, jakby co najmniej usunięto mu jedną nerkę. Potem citroen opuścił brzuszysko meblowozu i ruszył w stronę Paryża. Razem z dublerem odjechali piekielni oficjaliści. Dopiero po dotarciu w rejon pewnego motelu przy drodze do Lyonu Meff przypomniał sobie, że nie spytał, czy tak ucharakteryzowany będzie mógł spróbować spotkania z Anitą.

Pan Matteo Diavolo, gruba szycha przemysłu sardynkowego, obudził się około dziesiątej. Zamówił śniadanie do pokoju. Recepcjonista uprzejmie poinformował go, że jego wóz po naprawie zepsutych wycieraczek jest pełnosprawny i gotów do drogi. Pseudo – Sycylijczyk miał na końcu języka pytanie, jakiego właściwie samochodu jest właścicielem, ale w porę się pohamował. Pierwsze spotkanie z lustrem było okropne. Po dłuższym studiowaniu stwierdził jednak, że w nowej skórze jest diablo (sic!) męski, a w ogóle niezwykle atrakcyjny. Pokojówka, kręcąc tyłeczkiem, przyniosła kawę, rogaliki, sery i, rzecz jasna, sardynki.

Nie wywołała w nim jednak gwałtowniejszej podniety. Miał przed sobą zbyt poważne zadania.

Pół nocy spędził nad mocno zużytym Who fs who?, przedzierając się przez las nazwisk, pełny skreśleń, dopisków i uzupełnień. Almanach zaktualizowano nieomal do ostatnich czasów, z kilkunastu tysięcy zarejestrowanych przedstawicieli sił nieczystych w połowie XVIII wieku, zwanego, jak na ironię, epoką Oświecenia, dziś pozostało mniej niż tuzin.

Zaczął spisywać nazwiska i adresy, kiedy wpadła mu w rękę karteczka zatytułowana: “Suplement". Rejestrowała jeszcze dalsze ubytki.

Nimfa Lorelei, ponoć doskonała w działaniach ziemnowodnych, ciężko ranna w okresie bombardowań doliny Renu przez lotnictwo RAF – u, ostatecznie dokonała żywota w latach sześćdziesiątych, zatruta wodami największego ścieku Europy.

Twór rabiego Ben Becatela z Pragi, słynny Golem, który, wbrew ustnej tradycji, przechował się do wieku XX u pewnego zbieracza na Morawach, odszukany przez gestapo, został z rozkazu Heidrycha przewieziony do Berlina (brano pod uwagę możliwość wykorzystania olbrzyma jako kolejnej Wunderwaffe). gdzie podzielił los innych potworów, pogrzebany w ruinach Kancelarii Rzeszy.

12
{"b":"100659","o":1}