Krew w srebrnej wanience wrzała. Ponad naczyniem unosił się i gęstniał szarawy opar, powoli przybierając kształt ludzkiej postaci. Kobiety o rozwianych włosach i ślepiach białych jak gotowane kurze jaja.
Mistrz Arseniusz wyciągnął przed siebie prawą rękę. Upiór wyszczerzył kły i zawył. Potrząsał ramionami, zaciskając pięści, ale nie ośmielił się rzucić na kata.
– Nelo! – zawołał Arseniusz. – Ukój swój gniew. Stała się sprawiedliwość. Teraz niech zapanuje spokój.
Widmo wydało z siebie przejmujący wizg. Otwarło pysk pełen ostrych zębów, ale wciąż nie miało odwagi zaatakować.
– Krew za krew, a śmierć za śmierć – powiedział Arseniusz.
Upiór zadrżał, skulił się w sobie. Czarna ciecz w naczyniu zabulgotała, podniosła się i wystąpiła z brzegów. Gęste strugi popłynęły na deski szafotu, z głośnym sykiem stykały się z drewnem. Ponad wanną znów zawisł opar szary jak dym. Zawirował i począł przemieniać się w dwa kolejne widma. Zwalistego mężczyzny o twarzy wykrzywionej wściekłością i młodzieńca z ponuro zaciśniętymi ustami.
Zgromadzeni przy egzekucji gapie cofnęli się odruchowo. Przez tłum przebiegały strwożone szepty i okrzyki strachu. Pan Gwalbert ucisnął palcami kąciki oczu. Usta wykrzywił mu grymas cierpienia. Nie patrzył na szafot.
Upiór straconej kobiety wydał głuchy jęk, zamachał rozpaczliwie ramionami. Dwie nowe zjawy wyciągnęły ku niemu szpony, rozdziawiły zębate pyski, wydając nieludzki wrzask pełen gniewu i nienawiści. Dwie pary czerwonych ślepiów płonęły żądzą zemsty. Zdawało się, że za moment rzucą się na widmo kobiety, zniszczą je potęgą swego gniewu, a potem spłyną na zgromadzonych wokół ludzi i nikomu nie pozwolą ujść z życiem.
– Spokój i prawda! – krzyknął Arseniusz dobitnie.
Upiory zamarły w bezruchu. Kat wyciągnął ku nim wskazujący palec.
– Zapomnienie – rzekł. – Cisza i spokój.
Wokół zjaw zawirowała srebrna mgiełka. Upiorne pyski z wolna zmieniały się w zwykłe ludzkie twarze. Szpony znikały, kły kurczyły się do rozmiarów ludzkich zębów, w oczach gasł gniew, pojawiała się za to głęboka melancholia śmierci. Trzy srebrzyste teraz, drżące w powietrzu postaci spoglądały na siebie ze zdumieniem i ciekawością. Widma już nie interesowały się zgromadzonymi wokół ludźmi, całą uwagę koncentrując na sobie nawzajem. Ujęły się za ręce, tworząc krąg, zawirowały i rozpłynęły się w srebrną, niknącą szybko poświatę. Mężczyzna, kobieta i chłopiec zniknęli na zawsze.
Ciecz w wannie przestała bulgotać, zmieniła kolor z czarnego na srebrny, aby po chwili stać się zwykłą ludzką krwią. Misterium dobiegło końca.
Wśród widzów egzekucji dało się odczuć zwyczajowe poruszenie. Odezwały się pierwsze głosy, nieśmiałe śmiechy. Wszyscy czuli się oczyszczeni, spokojni i bezpieczni. W zwykłych okolicznościach zgromadzenie przerodziłoby się szybko w zabawę z tańcami, śpiewem i ogniskami na błoniach, ale z powodu panującej na dworze żałoby uczestnicy wydarzenia zaczęli rozchodzić się niechętnie do domów.
Pan Gwalbert pospiesznie opuścił trybunę, za nim podążyła milcząca, chłodna Sulpicja.
Mistrz Arseniusz stał wsparty na mieczu. Czuł zmęczenie i pustkę. Perfekcyjnie przeprowadzona egzekucja jemu nie przyniosła ukojenia.
Pomocnicy sprawnie zajęli się ciałem, a potem opróżnili i zaczęli szorować wannę. Arseniusz miał wielką ochotę oddać któremuś z nich miecz z prośbą o oczyszczenie, ale nigdy jeszcze nie postąpił wbrew zwyczajom bractwa. Teraz też nie zamierzał tego uczynić. Nawet jeśli zawiódł o stokroć gorzej, nie mogąc sprostać zadaniu. A może szczególnie wtedy.
Westchnął i zszedł ze stopni szafotu, dźwigając na ramieniu miecz.
***
Przez okna sączyła się do pokoju ciemność, rozpraszana mdłym blaskiem stojącej na stole lampy. Na dźwięk pukania Arseniusz odłożył rysik i odsunął brulion.
– Proszę – zawołał, a w jego głosie wyraźnie dawało się słyszeć znużenie.
W szparze drzwi pokazała się twarz pomocnika.
– Mistrzyni Lucylla do ciebie, mistrzu.
Arseniusz zrobił nieokreślony ruch ręką.
– Wprowadź – nakazał.
Drzwi otwarły się i smukła postać w białej szacie wkroczyła do pokoju.
– Witaj, Arseniuszu. Widziałam dzisiejszą egzekucję. Perfekcyjna.
Kat uśmiechnął się gorzko.
– Nie rań mojej dumy, Lucyllo. Nie chwal, proszę, prostych, rutynowych zabiegów, które mógłby wykonać byle czeladnik. – Wydął pogardliwie usta. – Egzekucja wiejskiej trucicielki, która dla zdobycia spadku zamordowała męża i pasierba. Jakiego trzeba kunsztu, żeby uspokoić ich dusze!
Ciemnowłosa kobieta usiadła za stołem, serdecznym ruchem ujęła dłoń Arseniusza.
– Nie zapominaj, że ja także jestem bezradna. Tak samo jak Rufus.
Spojrzał w czarne, pełne współczucia oczy Lucylli.
– Schodziłaś do lochów? – spytał.
Drgnęła.
– Nie. Nie mogę się na to zdobyć. Ogarnia mnie lęk. To dopiero można nazwać brakiem profesjonalizmu, co?
– Nie mów tak – szepnął Arseniusz. – Po prostu zadanie przerasta nas wszystkich. Potrzebny jest ktoś wyjątkowy, ktoś obdarzony wielkim talentem.
Lucylla westchnęła.
– Myślałam o tym – przyznała. – Zwróciłeś dziś uwagę na pana Gwalberta? Z trudem ukrywał cierpienie. Przedłużanie tego musi być dla niego torturą.
Arseniusz przesunął ręką po twarzy.
– Wiem – powiedział z bólem. – Gwalbert jest człowiekiem wielkiej dobroci i szlachetności. Doprawdy nie zasłużył na taki los.
Lucylla podparła dłonią brodę.
– Stracił ukochaną żonę, a gdy ożenił się po raz wtóry, zamordowano mu pierworodnego syna, a potem córkę z drugiego małżeństwa. A zbrodniarz wciąż pozostaje nieukarany.
– Nie zapominaj, że próbował też zabić panią Sulpicję – wtrącił Arseniusz.
Lucylla skrzywiła się lekko.
– No ale mu się nie udało.
– Na szczęście – westchnął Arseniusz, który nie usłyszał sarkazmu w głosie mistrzyni.
– Niebawem przyjdzie Rufus – odezwała się po chwili Lucylla. – Jak myślisz, co powinniśmy zrobić?
Arseniusz masował palcami skronie.
– Poprosić bractwo o pomoc. Sama wiesz, że nie poradzimy sobie nawet we trójkę.
Mistrzyni skinęła głową.
Znów rozległo się stukanie do drzwi. Pojawił się pomocnik z wieścią o przybyciu mistrza Rufusa. Chwilę po nim do pokoju wkroczył sam Rufus, postawny, czarnowłosy i jak zwykle ponury. Przywitał się z przyjaciółmi i ciężko opadł na krzesło.
– Odwiedziłem lochy – mruknął. – To beznadziejne.
– No coś takiego! – burknął Arseniusz.
Rufus niezrażony ciągnął dalej.
– Wiem, że chcecie poprosić o pomoc bractwo. To prawdopodobnie jedyne wyjście. Ale nie zapominajcie, że należymy do grona najlepszych. Skoro we trójkę nie jesteśmy w stanie podołać zadaniu, kolejny mistrz przysłany przez bractwo niewiele nam pomoże. Nie wierzę, że czterech czy nawet pięciu da sobie radę tam, gdzie my zawiedliśmy.
Lucylla uniosła głowę.
– Więc co radzisz? Zbrodniarz musi ponieść karę!
– Oczywiście – zgodził się Rufus. – Ale w tym celu bractwo powinno nam przysłać najlepszego kata.
– Nie myślisz chyba…? – zaczął i urwał Arseniusz.
Rufus z ponurą miną pokiwał głową.
– Jest tylko jeden taki. Mistrz Ambrosius.
W pokoju zaległa cisza. Trójka katów w milczeniu patrzyła na siebie.
– Rufus ma rację – powiedziała wreszcie Lucylla. – Musimy poprosić o pomoc mistrza Ambrosiusa.
***
Zapadł zmrok. W pokojach, klatkach schodowych i korytarzach dworu Szarej Wody kładła się ciemność. Wszędzie panowała nienaturalna cisza. Służba przemykała pod ścianami, starając się jak najszybciej przemierzać puste pomieszczenia. Choć do domu wkradła się śmierć, pan Gwalbert nie zezwolił na zwyczajowe ceremonialne obchodzenie żałoby, które pozwoliłoby zamienić nieszczęście w szumne, doskonale oswojone teatrum. Nie odprawiono żalów, nie zapłonęły świece, nie odwrócono luster, nie zakryto portretów czarnymi draperiami. Tylko przygnębienie i lęk wisiały gęstym kirem nad domostwem Gwalberta.