Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Sue Kristy-Anderson, ubrana w nocną koszulę, mundur, koc z dziurą na głowę i kombinezon przeciwchemiczny, wystawiła głowę przez właz.

– Tam! – wskazała ręką.

Skręcili pod Ministerstwo Przemytu. O szlag! To był ciągle jeszcze Urząd Wojewódzki, a województwo, co najśmieszniejsze, wciąż istniało. Wokół nie było żadnych stajni. Był za to ogromny, pusty na razie parking, na którym wykonali zwrot w prawo, nawet w jakim takim szyku. Ale śmieszne! Baryła, który tu pracował, dzisiaj pewnie nie zostałby wpuszczony do swojego gabinetu.

Wagner zignorował czerwone światło na jakimś dziwnym słupku obok drogi, bo nie wiedział, co to oznacza, i skasowali malutkiego fiacika. Przejechali po nim, odbierając uderzenia kolejnych samochodów w pancerną burtę. Jezu… Ale jatka! Gąsienice miażdżyły lakierowaną blachę. I te pieprzone klaksony! Kolejne radiowozy. Martha dokonywała cudów zręczności, manewrując na dachu działem impulsowym, jednak spanikowała na tyle, że wbiła sobie w gołe udo strzykawkę. Po chwili głowa zaczęła jej się chwiać i dziewczyna przykleiła się do spustu, waląc po wszystkim, co się ruszało. Boże, Boże, Boże… Nie mieli żadnych szans! Baryła to idiota!!!

Przejechali przed Muzeum Narodowym, minęli Górkę Wojewódzką. Nie było tu jeszcze żadnych wind do podziemi – ktoś ją po prostu rozkopał, otoczył płotem i zostawił… Potem Wagner kazał skręcić w lewo. Zatrzymali się na pustym parkingu przy jakiejś dziwnej budowli, która wyglądała jak stożek ze ściętym wierzchołkiem, odwrócony do góry podstawą i wbity w ziemię.

– Gdzie z tymi TIR-ami? – darł się cieć „Panoramy Racławickiej”, jak głosiła plakietka na jego kurtce. – Tu nie wolno z ciężarówkami!

Nawalona amfetaminą Martha strzeliła do niego z działa impulsowego. Szok elektryczny nie zrobił mu nic złego, ale przelecenie kilkunastu metrów w powietrzu i walnięcie plecami w betonową ścianę zdecydowanie mogło mu zaszkodzić. Wagner ześliznął się po drabince do centrum dowodzenia, ale Baryły już tam nie było, więc wyskoczył przez właz ewakuacyjny, gwizdnął na dwa tygrysy z plutonu pacyfikacyjnego i pobiegł szukać generała. Za nim biegła czeska sygnalistka, plaskając o mokry bruk bosymi stopami i meldując, że nawiązała łączność z Heinim na Polance i Dołgorukowem na Biskupinie. Tylko białowłosa „gwardia honorowa” gdzieś się pogubiła, ale nie było to wielkie zmartwienie – Czeszka słyszała, jak policja mówi przez radio o piętnastu „nieoświetlonych TIR-ach”, stojących na Moście Pomorskim…

Co to są TIR-y? Wagner rozwinął w biegu jedną ze zdobytych z takim poświęceniem map i wpatrywał się w nią przez łzy, które ciągle jeszcze stały mu w oczach po ataku kioskarki. Nic z tego. Mapa była opisana w jakimś dziwnym języku polskim. Co to jest „Wzgórze Partyzantów”? Jacyś partyzanci zdobyli wzgórze w mieście? I ciągle się tam trzymają?! To dlaczego ci tutaj nie przysłali swoich spalinowych czołgów i artylerii? Trzeba było zrównać górę z powierzchnią ziemi, a nie uwieczniać nazwy na mapie… Nie mógł tego zrozumieć. A może to jacyś pacyfiści?

Na szczęście Baryła siedział tuż obok, przy jednej z wielkich ciężarówek, na swoim rozkładanym, drewniano-płóciennym stołeczku. Jego gołe, obficie owłosione nogi drżały lekko (tropikalny mundur, wzór 31, przewidywał tylko szorty, a tu było zimno jak szlag!), ale generał miał na sobie jeszcze koc przerobiony na poncho i wściekle żółtą, puchową kurtkę, chyba zerwaną z jakiegoś przechodnia.

– No co, Andrzejku? – zagaił, zupełnie rozluźniony. – Dokończymy? – wskazał na butelkę, którą adiutant trzymał na srebrnej tacy.

– Powinniśmy się poddać, panie generale – powiedział Wagner. – I wynegocjować, ile się da, sprzedając im naszą wiedzę.

– Nie panikuj, Andrzejku…

– Panie generale… Zatrzymali naszych na Moście Pomorskim! Heini i Iwan zdołali się jakoś zakamuflować, ale po kwadransie ta ich „policja” znajdzie nasze maszyny!

Baryła wystawił twarz na spadające z nieba płatki śniegu z deszczem.

– Wiesz, oni sądzą, że to poprawia cerę…

– Śnieg? A jak opad radioaktywny weżre się w skórę?

– Tu jeszcze nie ma opadu.

– Panie generale! Musi pan podjąć decyzję!

Baryła uśmiechnął się lekko.

– Ale ja już podjąłem decyzję, Andrzejku. Zanim jeszcze wyruszyłem w podróż przez Wrota Czasu… Rzeczpospolita über alles. Od morza do morza, jak nasi ojcowie kazali.

– Co pan chce zrobić, generale?!

– Nie pieprz, Andrzej! – Baryła skinął na adiutanta. – Przecież wiesz, co chcę zrobić.

Wagner skamieniał nagle. Wiedział. Dokładnie wiedział. Gdzieś, jakby poza nim, rozgrywały się oniryczne sceny. Baryła kazał dać Amerykance komputer medyczny. Kazał jej się oczyścić w ciągu pięciu minut, bo później… Baryła zawsze dotrzymywał słowa, jeśli nic go to nie kosztowało. Lubił dogadzać swoim ludziom, bo od tego wzrastało morale. A potem… Po pięciu minutach pan generał Rzeczypospolitej Polskiej Rafał Baryła kazał swojemu adiutantowi odbezpieczyć spusty ogromnego zbiornika, umieszczonego na najbliższej ciężarówce.

– Ciągnij.

Adiutant szarpnął za spusty.

– Wypuść.

Dwa kciuki przycisnęły odpowiednie guziki. Rozległ się straszliwy syk, adiutant zaczął kichać, bo za dużo drobinek dostało mu się do nosa.

– Boże! Boże… Boże!!! – krzyknął Wagner. – Pan wypuścił szeny, panie generale!

– A tak.

– Właśnie zabił pan parę miliardów ludzi, panie generale!

– Owszem.

– Jezus!… Oni nie są na to przygotowani…

– A my byliśmy przygotowani?

– Jezuuuuu… Właśnie załatwił im pan elektryczność. Oni nie wyżywią paru miliardów ludzi z trójpolówki! To będzie masowe umieranie.

– A będzie, będzie… Ale nie w Rzeczypospolitej. Ja mam na tych ciężarówkach nową chemię i nowe rośliny. Ja wyżywię nawet i pięćdziesiąt procent Polaków. Tu wciąż jest zdrowy klimat, są naturalne rośliny. Co ty myślisz, Andrzej, że co?! Że ja się sroce spod ogona urwałem?! Lądujemy po podróży w czasie w wieku elektroniki. I co? Zaraz nas namierzą i spacyfikują. Ale ja wypuściłem szeny! Nie miałem chińskiej bomby, ale przez trzy lata specjalna parowa sprężarka ładowała je do tego kontenera bezpośrednio z powietrza. One się rozprzestrzenią po całej atmosferze. I koniec z elektrycznością, z ich radiostacjami, radarami, samolotami, telefonami i spalinowymi czołgami! Koniec!!! Teraz my rulez, Andrzejku!

Baryła uniósł się z płóciennego krzesełka i zrobił kilka kroków na swoich krótkich, iksowatych nóżkach. Wyglądał śmiesznie w mundurze wzór 31, kocu i żółtej, puchowej kurtce.

– Jezus Maria… Dlaczego pan to zrobił? Pan zabił parę miliardów ludzi jednym pociągnięciem za spusty tego kontenera! Oni sobie nie poradzą bez sztucznych nawozów!

– Owszem. Zabiłem – Baryła uśmiechnął się dobrodusznie. – Rzeczpospolita über alles. Rzeczpospolita rulez. Od morza do morza, kurwa jej mać! Panu Janowi się nie udało, bo miał za mało sprzętu, ale ja to zrobię!!!

– A Amerykanie?

– Nie chrzań. Wypuściłem szeny z dwóch powodów. Po pierwsze, bo by mnie tu namierzyli i spacyfikowali, w tych durnowatych czasach – teraz będą mieli inne problemy na głowie, niż szukanie po mieście nieoświetlonych pojazdów. A po drugie… Po drugie i najważniejsze… – Baryła wycelował w Wagnera swój tłusty, porośniętym rzadkim włosem palec. – Amerykanie też się przenieśli w czasie. Tylko że oni mają w Cheyenne Mountain tysiące kontenerów ze sprzętem, a ja mam tylko jeden. Oni mają perfekcyjnie zorganizowane państwo, z jakimś cholernym potencjałem produkcyjnym. Ja mam malutkie, europejskie państewko. Ale… No i gówno im z tych tysięcy kontenerów!!! Ja przywiozłem szeny. Przywiozłem nowoczesne maszyny parowe, ekstra chemię, superlekarstwa i nasiona, o jakich im się tu nie śniło. Zobaczymy, czyje będzie na wierzchu. Zobaczymy, czy Amerykanie zdołają zbudować tysiące żaglowców, żeby przewieźć wojsko przez ocean, zanim Rzeczpospolita rozciągnie się od Atlantyku do Oceanu Spokojnego! Od kręgu polarnego do Morza Śródziemnego! Zobaczymy…

92
{"b":"100640","o":1}