Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wagner wypił swoją porcję, zagryzł grzybkiem. Świetne rydze, szlag, tylko generała było stać na coś takiego. Baryła skinął na adiutanta, który podskoczył z butelką.

– No i jak? – zerknął na zegarek. – Niedługo ruszamy.

– Ciekawe gdzie?

– Hm… Tego nie wiedzą nawet Amerykanie – generał wypił drugi kieliszek, wziął nabitą przez adiutanta na widelec parówkę. Wagner uczynił to samo. – Potrzeba tak kolosalnych energii, żeby cofnąć całą Ziemię w czasie, że to musi trwać bardzo krótko i emitery nie będą w stanie zestroić się w przeciągu nanosekundy. Zatrzymamy się w czasie wybranym zupełnie przypadkowo.

– Juliusz Cezar? Dinozaury? Czasy Pana Jana?

– To byłaby najgorsza możliwość – wbrew swojemu wyglądowi Baryła był naprawdę cholernie inteligentny. – Ale, na szczęście, wojny to, wbrew pozorom, tylko ułamek czasu, przez który istniała ludzkość.

– Pozostaje jeszcze dżuma, faszyzm, krach klimatyczny…

– Spokojnie, Andrzejku… Na wszystkie choroby jesteśmy uodpornieni. A jak wylądujemy tu w roku 1942, to nawet hitlerowcy będą chcieli z nami handlować, żeby się dowiedzieć, jak działa nasza technologia. Oddadzą nam duszę, żeby się dowiedzieć, co to jest nowoczesna chemia.

– Albo oddadzą nam duszę, albo wpakują do Auschwitz.

– Nie panikuj, Andrzejku. Ja mam w kontenerze pas indukcyjny i dematerializator. Jak się pojawi prąd elektryczny, to te wszystkie amerykańskie zabawki zaczną znowu działać. I pan Hitler, który zbudował mi gabinet w Urzędzie, będzie mógł mi tyłek polizać.

Wagner wychylił następny kieliszek. Znów zagryzł rydzem w pikantnej zalewie.

– A jak wylądujemy w czasach dinozaurów?

– Trudno. Wtedy zbudujemy ludzkość od nowa.

– A jak w czasie wojen husyckich?

Baryła tylko pokiwał głową.

– To tych śmiesznych rycerzy rozsieczemy ogniem karabinów maszynowych.

– Na jak długo wystarczy nam amunicji?

– Andrzejku… – Baryła ponownie kazał napełnić kieliszki. – A jak myślisz? Co ja mam na tych ciężarówkach? Proch strzelniczy? Nie! Ja tam mam wyposażenie do produkcji potrzebnych nam rzeczy w każdych warunkach. W każdych czasach. Ja się długo przygotowywałem do tej misji.

– No ładnie – Wagner pierwszy sięgnął po kieliszek. – Jak wylądujemy w epoce, kiedy była już elektronika, to z sześćdziesięciu ciężarówek przyda nam się ta jedna… Zawierająca amerykański kontener ze sprzętem.

– Mylisz się, chłopcze – Baryła również wypił swoją wódkę. – Nie doceniasz mnie, Andrzej. Wtedy zastosujemy „plan B”.

– Co zastosujemy?

– Pozwól mi potrzymać cię jeszcze trochę w niepewności. A na razie miej swoich ludzi w pogotowiu – Baryła zerknął na zegarek i ruszył w stronę sztabowego transportera. – Możemy wybrać się w podróż w każdej chwili, jeśli Zuzia nie nałgała.

Wagner wzruszył ramionami.

Opieprzył swoich oficerów. Ci opieprzyli swoich ludzi i zwierzęta. Potem trwali w bezczynności, oparci w kucki o gąsienice, paląc papierosy i ukradkiem waląc wódę. Czas dłużył się niemiłosiernie. Wokół było ciemno…

Wokół było ciemno. Jeśli nawet ktoś zauważył błysk, który wywołała maszyna czasu, umieszczona przez Amerykanów na orbicie planety, to nie zdążył zareagować. Nanosekunda to o wiele za mało na jakąkolwiek reakcję. Wagner ocknął się z krzykiem, bo coś dziwnego leciało mu na twarz. A gdzie kopuła Fullera?! Jezu… To śnieg! Śnieg z deszczem… chyba. Kiedyś czytał o tym zjawisku. Kopuły nie było. Widział kilka domów, które pamiętał, ale większość była zupełnie obca. A poza tym… Poza tym… widział latarnie. Z… Jezusie Chrystusie, Józefie i Maryjo… Latarnie z elektrycznym światłem! Gdzie wylądowali? Gdzie wylądowali?! Plac Grunwaldzki wydawał się być jakiś pusty. Jezus! Pewnie w 1945 roku, kiedy go przebudowywali na lotnisko. Boże! Nie! Zaraz, zaraz… W 1945 nie było elektrycznych latarni, a wokół latały rosyjskie bombowce. Spokojnie. Faszyści nie mogli mieć sodowych świateł – przecież Wagner przeczytał wszystkie książki do historii, dostępne w miejskiej bibliotece. Spokojnie… Tylko czemu tu tak strasznie zimno?!

Katastrofa nastąpiła sekundę później. Škoda favorit (wiedział dokładnie, co to za pojazd, bo z całą swoją sumiennością przeczytał przecież wszystkie dostępne opracowania historyczne) wpieprzyła się w jedną z ciężarówek Baryły. Ale huk! Z tyłu srebrne volvo rąbnęło w opancerzony transporter. A z boku, w kolejną ciężarówkę, uderzył bus hyundaia; tam były najgorsze straty, bo pasażerowie nie mieli ani pasów, ani poduszek powietrznych. Wszystkim rozkrwawiło gęby. Nagłe pojawienie się, wręcz materializacja z nicości, transporterów i sześćdziesięciu ciężarówek na środku placu kompletnie zdezorientowało kierowców sprzed paruset lat.

– Pas indukcyjny! – darł się Baryła ze swojego transportera. – Pas indukcyjny!!!

Wagner kazał rozbić szkło, którym oblano amerykański kontener. Najemnicy momentalnie rozwalili siekierami osłonę. Major szeleścił pożółkłymi kartkami, opisującymi zawartość zasobnika. Kolejne auto wpieprzyło się w zużyty, wypalony emiter Voughta. To chyba fiat? Ktoś już pomstował na chodniku, ktoś wzywał policję.

– Jezu… Dołgorukow, verfluchte! Pas indukcyjny! Nach oben po lewej!!!

Iwan dokonał cudu – jakoś wcisnął się do zasobnika. Po sekundzie wyrzucił na zewnątrz pas, który przecież widział po raz pierwszy w życiu. Najemnicy rozciągnęli go na jezdni. O Boże… W porządku. Ci tutaj przesyłali przecież energię elektryczną pod ziemią. Pas indukcyjny zaczął momentalnie ładować akumulatory amerykańskich zabawek w kontenerze.

Baryła biegł w ich kierunku na swoich krótkich nóżkach.

– Paralizatory, Wagner! Paralizatory!

– Wyciągać paralizatory! – zawył major.

– Mein Gott… A jak one wyglądają? – spytała Martha.

Jednak Dołgorukow był nieoceniony – już wyrzucał miotacze z zasobnika.

– Gdzie jesteśmy? – krzyczał Baryła. – Czy to dwudziesty wiek? Dziewiętnasty?

Wagner podskoczył do najbliższego przechodnia. Wyszarpnął rewolwer z kabury i zastanawiał się, czy oddać strzał ostrzegawczy w powietrze. Broń palna mogła na nich nie robić wrażenia. Na przechodniu, starszym mężczyźnie w dziwnym płaszczu, zrobił jednak wrażenie Zorg, który oparł się przednimi łapami na jego ramionach.

– Jaki dzień jest dzisiaj?

– D… D… Dwudziesty listopada – wyjąkał mężczyzna.

– Jakiego roku?!

– Dwa tysiące pierwszego – szepnął mężczyzna, chwiejąc się pod naciskiem Zorga. – To jakiś cyrk? Zaraz was policja ustawi, bo on powinien mieć kaganiec.

– Dwudziesty pierwszy wiek! – krzyknął Wagner. – Sam początek.

– Idealnie trafili – mruknął Baryła. – Plan B. Plan B!

Z boku podeszła goła czeska sygnalistka, swoim ponętnym widokiem prawie doprowadzając przechodnia do apopleksji. Ale… Miała już w ręku częściowo naładowany paralizator. Wymierzyła w chwiejącego się na chodniku mężczyznę i nacisnęła spust. Oczy faceta powędrowały do góry. Razem z Wagnerem Czeszka posadziła go na zmrożonym trawniku. Dziewczyna drżała i miała gęsią skórkę, szczękała zębami.

– Czo je to?! – patrzyła wokół, przerażona.

– Śnieg, psia twoja mać! – krzyknął Wagner. – Listopad – zdążył zerknąć na zegarek mężczyzny, którego na chwilę sparaliżowali. Na szczęście to był klasyczny czasomierz, na sprężyny, bo wskazań elektronicznego mógłby Wagner nie pojąć. Szósta rano, niewielki ruch. Bosko.

Rozległ się pisk opon. Ogromny, czerwony autobus walnął prosto w transporter Baryły. Kierowca otworzył drzwi i, wściekły, wypadł na zewnątrz.

– Kto wam pozwolił tu stać bez świateł, pojeby?! – zaczął krzyczeć. – Policja! Policja!!!

Heini sparaliżował go ułamkiem mocy cudeńka, którego projektanci jeszcze się nie urodzili. Wokół jednak zbierali się już ludzie i, zdziwieni, patrzyli na pojazdy ze snu, na żołnierzy ubranych w burnusy i turbany, podczas gdy wokół mżyło śniegiem i deszczem. Skądś z boku rozległ się dźwięk straszliwie głośnej syreny. Radiowóz policyjny. Dokładnie taki, jak na zdjęciach ze starych książek. Na szczęście Heini podskoczył z paralizatorem, zanim tamci zdążyli wysiąść. Amerykańskie zabawki sprawowały się świetnie. Po prawie stu latach bezczynności, po awaryjnym ładowaniu nieużywanych od lat akumulatorów wojskowym pasem indukcyjnym. Po przeniesieniu w czasie… Ta technologia, która tak naprawdę miała pojawić się dopiero w przyszłości, teraz działała niezawodnie. Bo wokół nie było już szenów! Bosko! Martha wyładowała z zasobnika działo impulsowe i, sylabizując, uważnie czytała instrukcję. Goła Czeszka sparaliżowała jakiegoś przechodnia, zdarła z niego kurtkę i założyła ją, ale i tak przytupywała nogami z zimna. Szczęście, że byli odporni na wszystkie tutejsze choroby.

90
{"b":"100640","o":1}