– To wszystko nieważne – powiedział nadspodziewanie spokojnym głosem Schwimmer. – I tak wszyscy musimy uciekać i ukryć się. Co za różnica, kto jeszcze będzie nas ścigał? Dobra, Oli, bierzmy go. I nie opieraj się, inkwizytorze, bo będę musiał cię ogłuszyć.
Zrobiłem, co mogłem, by ich przekonać, a w sytuacji, w jakiej się znajdowałem, niewiele pozostało mi argumentów. Podejrzewałem, że dałbym radę przekonać brata Schwimmera, ale sam Johann najwyraźniej oszalał i nie obchodziło go już nic poza tym, aby uciec jak najdalej z dziewczyną, niezależnie od konsekwencji.
Wzięli mnie za ręce i za nogi, a ja faktycznie się nie opierałem, gdyż nie miałem wątpliwości, że Schwimmer zrealizowałby swą groźbę. Zapewne nawet uczyniłby to z przyjemnością. A póki byłem przytomny, mogłem mieć jeszcze nadzieję, że wyjdę z życiem z całej tej katastrofy, w którą zamieniły się poszukiwania Ilony Loebe. Bracia zaczęli taszczyć mnie na schody, ale w pewnym momencie Schwimmer puścił moje ramiona i wyrżnąłem głową w kamienny stopień. Zakląłem, a Johann zachichotał.
W końcu wwlekli mnie do drewnianej szopy. Spomiędzy szpar w deskach widać było prześwitujący blask dnia, ale na ile zdołałem się zorientować, słońce chyliło się już raczej ku zachodowi. W szopie leżały wory z mąką, pod ścianą stały cepy oraz zardzewiała brona z wykoślawionymi ostrzami, a w kącie piętrzyła się kupa zalatującego zgnilizną siana. Dopiero po chwili zobaczyłem, że na dość wygodnie urządzonym (przynajmniej na pierwszy rzut oka) posłaniu, pomiędzy worami, leży Ilona Loebe. Związana, zakneblowana i rozczochrana, ale mimo upokarzającej sytuacji wydawała się nie doznać żadnej większej krzywdy. A więc mogłem sobie pogratulować: tropy zaprowadziły mnie wprost do kryjówki porywaczy, a ja wykazałem się (przynajmniej do czasu) stosowną bystrością umysłu. Tyle że nie miałem tutaj wjechać związany jak szynka, ciągnięty za stopy i stukający głową w śmierdzące łajnem klepisko. Nie tak, zapewne, piękne panny wyobrażają sobie tego, kto oswobodzi je z niewoli…
Teraz też zobaczyłem trzeciego z braci, którego Schwimmerowie nazywali Aldim. Podobny był do Johanna oraz Oliego. Wysoki, barczysty, o jasnych włosach i twarzy wioskowego przygłupa. A jednak trudno było nie zauważyć, że nie byli tak kompletnymi idiotami, skoro to ja leżałem związany w pień u ich stóp, a nie odwrotnie. Jednak doświadczenie dane mi przez łaskę Boga uczyło, że wszelkie sytuacje mogą się jeszcze zmienić. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie to zmiana na gorsze.
– Uwolnijcie dziewczynę – powiedziałem i w podzięce za dobrą radę oberwałem kolejnego kopniaka. – Czego chcecie w zamian? – zapytałem, starając się nie okazywać bólu ani strachu. – Złota? Stary Loebe zapłaci bez wahania. Wymazania win? Gwarantuję to wam powagą Świętego Officjum.
Oczywiście, równie dobrze mogłem gwarantować im willę z ogrodem w Hez-hezronie, stado służby oraz Jego Ekscelencję biskupa w charakterze kamerdynera. Lecz w tej sytuacji gotów byłem zaoferować wszystko, aby tylko poniechali niegodnych planów. Dostałbym kolejnego kopniaka, ale zwinąłem się i czubek buta Johanna tylko drasnął mnie po żebrach.
– Zabierzmy się za inkwizytora – rzekł Johann z niezdrowym zapałem w głosie.
– Czekaj no. – Aldi, który tkwił przy drewnianej ścianie z okiem przy szczególnie sporej szparze w deskach, uniósł dłoń. – Chyba ktoś jedzie…
– Co takiego?! – Johann podskoczył, odepchnął go i sam przytulił twarz do desek. – Jadą – dodał po chwili głuchym głosem. – Loebe… z ludźmi…
Oli przeżegnał się gwałtownie i ruszył pod ścianę. Ujął w obie dłonie cep. Aldi chwycił widły, ale widziałem, że ręce mu drżą.
– Poddajcie się – nie rezygnowałem. – Gwarantuję wam bezpieczeństwo.
Nawet nie udawali, że słuchają, ale nie próbowali również uciszać mnie za pomocą kopniaków. Schwimmer odwrócił się od ściany i spojrzał na Ilonę. Nie podobał mi się jego wzrok.
– Brońcie drzwi – rzekł głucho. – Ja zrobię, co trzeba.
Oli przełknął ślinę tak głośno, że nawet ja to usłyszałem, mimo że leżałem ładnych kilka kroków od niego.
– Jesteś… jesteś pewien? – zapytał.
Johann nic nie odpowiedział, tylko ruszył w stronę posłania dziewczyny, już w marszu rozwiązując pas, którym przytrzymywał portki. Na miecz Pana, pomyślałem, on jeszcze w ostatnich chwilach życia chce zażyć rozkoszy! Ilona musiała również widzieć, co się święci, gdyż próbowała krzyczeć i odpełznąć na bok, ale knebel szczelnie tamował jej usta, a więzy uniemożliwiały gwałtowne ruchy. Aktorski pomocnik runął na nią, jedną ręką zdzierając jej kaftan, a drugą podkasując spódnicę. Próbowała się opierać, ale huknął ją w twarz otwartą dłonią.
– Powstrzymajcie go, na Boga! – wrzasnąłem, ale Aldi i Oli nie zamierzali się nawet ruszyć i czekali na walkę, która niewątpliwie za moment miała wybuchnąć.
Na posłaniu trwała bezładna kotłowanina, widziałem tylko zadarte, nagie nogi Ilony i pryszczaty tyłek Schwimmera oraz jego poczerwieniałą z wysiłku twarz.
– Ech, ech, ech – sapał, wciągając powietrze ze świstem.
W końcu odepchnął Ilonę i poderwał się z miejsca.
– Nie mogę, Oli! – wrzasnął z rozpaczą i wściekłością. – Nie mogę, cholera jasna!
Oli odwrócił się w jego stronę.
– Co, co? – zapytał nieprzytomnie. Na zewnątrz słyszeliśmy już tętent kopyt.
Schwimmer podbiegł do brata i szarpnął go za kubrak. Wyrwał mu cep z dłoni.
– Ty idź – rzekł gorączkowo. – Załatw ją jak trzeba.
– Na pomoc! – wydarłem się, ile tylko miałem sił w płucach. – Panie Loebe, jesteśmy tutaj! Szybko!
Podobne wołanie o ratunek nie przyszło mi łatwo, gdyż pomimo że jestem człowiekiem pokornym oraz skromnym, to jednak mam pewną zawodową dumę. Jednak uznałem, że skoro bracia Schwimmerowie chcą zakończyć swe ziemskie sprawy, to po gwałcie na Ilonie może przyjść kolej na potraktowanie inkwizytora cepem bądź widłami. O dziwo jednak, nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Johann szturchnął brata cepem.
– Idź – warknął. – Bo jak tego nie zrobisz, to ubiję cię, jak amen w pacierzu!
Oli ruszył niechętnie w stronę kulącej się dziewczyny i popchnięty przez Johanna wywrócił się wprost na nią. Zacisnął palce na jej nagiej piersi. Ilona wiła się pod nim, ale Johann trzasnął ją pięścią w twarz. Znieruchomiała, a wtedy rozsunęli jej nogi i Oli z opuszczonymi portkami opadł na nią. Nawet mimo że była zakneblowana, słyszałem jej pełen bólu jęk. Jak bardzo Johann musiał nienawidzić Loebego oraz samej Ilony (zapewne za to, że nie chciała być z nim z dobrej woli), by w ostatnich chwilach życia uczynić coś, za co niewątpliwie zapłaci już wkrótce przed obliczem Pana! Nie zrozumcie mnie źle, mili moi, gwałt jest rzeczą dość powszechną w naszych niespokojnych czasach, a dziewczęta w końcu nie mają tej rzeczy z mydła i nie zużywa się ona na tyle szybko, by nie móc uraczyć nią wielu mężczyzn. Jednak to, co się działo tutaj, budziło zarówno moje obrzydzenie (z uwagi na fakt, że Ilona była piękna i urocza), jak i głębokie zdumienie spowodowane tak niezwykłą zajadłością Johanna.
Usłyszeliśmy łomotanie w deski i wściekły, donośny głos Loebego.
– Otwierać, łajdaki, otwierać!
A potem musiały pójść w ruch siekiery, gdyż usłyszałem charakterystyczne uderzenia w drewno. Szopa nie wyglądała solidnie, tak więc byłem pewien, że za chwilę kupiec wraz z towarzyszącymi mu ludźmi znajdą się w środku.
Oli zerwał się z nieruchomej Ilony i ruszył pod ścianę po cep. Zauważyłem, że ma zakrwawione podbrzusze, a więc widać było, że dopiął swego.
Padły wyłamane deski. Najpierw jedna, potem druga i trzecia. Aldi wkłuł się w powstałą szparę widłami, ale ktoś musiał przepuścić ostrza i przytrzymać drzewce. Johann zawył wielkim głosem, ale już w tym momencie do środka wpadł wielki, czarnobrody mężczyzna. Zręcznie uchylił się przed ciosem cepa, po czym przeszedł na prawą stronę i łupnął Oliego toporem. Nie trafił w głowę, ale niemal odciął mu ramię, a uderzenie było tak mocne, że Oli zatoczył się do tyłu i, wrzeszcząc z bólu, wpadł prosto na ostrza zardzewiałej brony. Dwa z nich przebiły go powyżej pasa i wyszły w fontannie krwi, razem z flakami.