Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dłoń Jakuba wystrzeliła niespodziewanie i wyszarpnął spod lady kartkę, która spoczywała ajentowi na kolanach. Był to długi spis przedmiotów, których nie należało mu sprzedawać.

– Po kiego licha mam nie kupować dętek rowerowych

– zdenerwował się.

– Zapewne zrobiłby pan z nich procę do polowań na przepiórki.

– Przekaż posterunkowemu, że jest idiotą. A ten interes to spalę ci kiedyś nad głową. Proszek do prania „Cypisek”?

– Tylko na kartki.

Jakub wyszedł. Po chwili do środka wszedł Semen.

– Dostanę może u pana drut żelazny, tak z pięć kilo? – zapytał.

Ajent przeskoczył przez ladę i wyszedł przed sklep, gdzie stał, trzymając oba konie Jakub.

– Bardzo śmieszne – powiedział.

– Dlaczego śmieszne? – udał zdziwienie egzorcysta. – Pilnuję konia znajomemu.

Semen wyszedł ze sklepu z kawałem łańcucha krowiaka w ręce.

– A to, mogę kupić? – zapytał. Ajent wyrwał mu łańcuch z ręki. – Nie!

– Dlaczego?

– Bo wy tego łańcucha użyjecie w celach przestępczych!

Obaj przyjaciele wzruszyli ramionami i zniknęli w tłumie. Niebawem odnaleźli się w tym końcu placu, gdzie czasami sprzedawano konie. Spóźnili się. Jedyny sprzedawany tego dnia ogier właśnie ładowany był na przyczepę. Nie podobało mu się to. Tupał wszystkimi czterema kopytami w podłogę. Ponadto parskał i kładł uszy po sobie. Semen podszedł bliżej i przypatrywał mu się przez kilka minut zatroskany. Jakub też podszedł. Ale nie zdążył przyjrzeć się uważnie, bo traktor ruszył przez tłum i koń odjechał.

– Coś nie tak – zauważył Semen.

– Nerwowy coś.

– Też byś był nerwowy, gdyby cię sprzedawali.

– Nie, on był zbyt nerwowy. Poza tym widziałeś, jaką miał inteligencję w oczach?

– Tak. Wiedział, kto go kupił.

– Może wartało by zrobić jakiś niewielki egzorcyzm? Miał diabła w oczach.

– Jakub, ty egzorcyzmuj swój rozum, bo jak kto spędza całe noce na cmentarzu, to potem się króliki w mózgu lęgną.

– Zakład o pół litra, że będą jeszcze z tego konia nieliche problemy.

– Ja też widzę, że będą. I nawet ci powiem, dlaczego. Wiesz ty, kto go kupił?

– Nie, nie miałem czasu się przyjrzeć.

– Marcin Bardak. Ten wieprzek z Witoldowa.

– Job twoju! Ten, co na dniach miał proces, bo zatłukł swojego konia siekierą?

– Ano. Jak pomyślę, że w wojnę miałem jego oćca na muszce i pozwoliłem mu żyć i rozmnażać się dalej, to mnie cholera bierze.

– Szkoda szkapy dla takiej świni.

– A szkoda.

– Swoją drogą, co za bałwan go sprzedał?

– Lenge ze z Majdanu Leśniowieckiego. Emigruje do Niemiec zachodnich. Ostatni Szwab w okolicy. Też się długo uchował.

– Wydawało mi się, że Młot wybił całą rodzinę.

– Nie, oszczędził dzieci. Teraz widać, że chyba głupio zrobił.

Przez tłum przepchnął się niski, gruby jak beczka, facet w berecie na głowie.

– Jakub, wszędzie cię szukałem.

– Tomasz Cieśluk. Kopę lat. Cóż cię sprowadza.

– Jakub, było dzisiejszej nocy pogryzienie. Semen skrzywił się jakby zjadł cytrynę.

– A wy wciąż o wampirach.

– Gdzie?

– Na Zarowiu. Koło austriackiego cmentarza. Coś dopadło w nocy jałówkę. Prosili, żebyś wpadł.

– Austriacki cmentarz…

– Głupoty – skwitował Semen. – Jak byłem młody, no młodszy niż teraz, to brałem udział w bitwie na Białej Górze, od której powstało to grzebiszcze. Nie widziałem tam żadnego wampira. A sam położyłem sporo Szwabów.

– Austriaków.

– Jak ktoś mówi po szwabsku to Szkop. Nu nieistotne. Żadnego takiego z zębami na brodę nie chowali.

– Za życia nie widać, czy ktoś zostanie po śmierci wampirem. Dopiero później się robią. Wiem coś o tym. Dwa razy siedziałem za profanację ludzkich tego szkieletów. Pojadę tam. Gdzieś za małe pół godzinki. Jeszcze tylko strzelimy sobie po jednym z Semenem.

– Dobra, spotkamy się u Łysenki. Bo to u niego.

– Choroszo.

Zniknął w tłumie, a oni ruszyli do wyjścia. Dziesięć minut później, w sąsiedniej uliczce, zaparkowali konie przed gospodą i weszli do środka. W gospodzie kłębił się tłum ludzi, oblewano udane interesy, rozgrzewano zziębnięte ciała setką wódki.

– Czego wy? – zagadnęła szynkarka.

– Dwa razy koktajl Królewna Śnieżka.

– Ilu krasnoludków? Jakub popatrzył na kumpla. – Ilu?

– Nu, czterdziestu.

– Koktajl Królewna Śnieżka i czterdziestu rozbójników. Dwa razy po sto.

Koktajl Królewna Śnieżka był to wynalazek pewnego miejscowego weterynarza, który sczezł z przepicia jeszcze przed wojną, ale jego pomysł nadal straszył. Koktajl robiony był w jakiś mętny sposób na bazie mleka i proszku do pieczenia. Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków miał siedem procent, Królewna Śnieżka i dwunastu krasnoludków miał dwanaście procent, Królewna Śnieżka i czterdziestu rozbójników miał czterdzieści procent, a ostatni Królewna Śnieżka i kompania gwałcicieli miał 96 procent i nie zawierał już wcale mleka. Od zwykłego spirytusu różnił się jedynie nazwą. Wypili i odczekali chwilę, aby czterdziestu rozbójników przeniknęło do krwi.

– Ech, to już nie te czasy – powiedział w zadumie Semen. – Przed wojną to były knajpy.

– Przed, która wojną? – zaciekawił się Jakub.

– Przed drugą wojną.

– A to pamiętam. U tego sympatycznego, jak mu tam Jankiela?

– Jo. Sympatyczny był Żydek. Robił taką nalewkę na imbirze, że aż się w nerkach odzywała.

– Ty popatrz, że ja już ze czterdzieści lat nie widziałem imbiru.

– A pamiętasz jak Ałmaz Paczenko cisnął nożem i przygwoździł do ściany karalucha?

– Mowa. A pamiętasz jak ten idiota strzelił z rewolweru do muchy i spadła mu lampa naftowa na łeb?

– A, jakie miał piwo…

– Ech, były czasy.

Nie zakąsili niczym. Wyszli i zaczęli się żegnać przed knajpą. Jakub właśnie wdrapywał się na konia, gdy na- szedł posterunkowy Birski.

– Witam obywatela.

– Szacunek.

– Wybieramy się gdzieś na koniku? – A co?

– Chuchnijcie obywatelu.

Jakub chuchnął, a czterdziestu rozbójników dało odczuć swą obecność w jego żołądku.

– A wiecie, co grozi za kierowanie po pijanemu? – A czym ja kieruję? – zdziwił się Jakub. Gliniarz zmieszał się lekko.

– A koniem kierujecie. Stwarzacie zagrożenie na drodze.

– E tam. Koń sam idzie, jest taki mądry, że nie trzeba nim kierować. Mało to razy zawiózł mnie do domu…

– Wy się Wędrowycz doigracie. Ponoć znowu chcieliście kupować drut na sidła?

– A widział ty kiedyś sidła w życiu? Drut mi jest potrzebny do chmielu.

– Wy nie zajmujecie się uprawą chmielu.

– Może mam zamiar? Kto wie, może ja nawet mogę sądownie zaskarżyć o blokowanie mojej inicjatywy gospodarczej?

– Słusznie – dodał Semen. To niezgodne z prawem. Co innego jakby cię tak złapali.

– Może jeszcze złapiemy – odgryzł się milicjant. – A co do pana panie Korczaszko zniszczenie tablicy „Naród z partią”, to nie jest czasem wasza sprawka?

– Co się z nią stało?

– A to, że ktoś cisnął słoikiem farby.

– Słuchaj no głupi gliniarzu, gdybym ja się zabrał za tę tablicę, to nawet nie byłoby śladu gdzie stała. Trzy dni byście zasypywali dziurę w tym miejscu.

– Ja głupi? – zdenerwował się posterunkowy. Uważajcie obywatelu.

– Mam już więcej niż sto lat. Do mamra mnie nie wsadzisz. A jeśli chcesz na pięści, to ściągaj mundur i stawaj.

Gliniarz wolał się zmyć. W całej historii miasteczka nie było nikogo, kto mógłby się pochwalić, że pokonał Semena w walce. Ostatnia próba, podjęta w gospodzie przez jakiegoś menela z Chełma, skończyła się dla tego ostatniego dłuższym pobytem w szpitalu. Zdaje się Semen usiłował go wyrzucić przez drzwi, ale mając nieco przytępiony ze starości wzrok, nie trafił zbyt precyzyjnie. Jakub pogalopował ulifcą Chełmską w stronę Białej Góry i Zarowia. Koło cerkwi minął niewielki dołek w ziemi. Uśmiechnął się do swoich myśli. To była prawie rocznica. Też tak pod koniec zimy lód skuł wodę w studni. A on w swojej młodzieńczej, no prawie młodzieńczej naiwności, wrzucił do środka granat, aby ją odetkać. No i studnię diabli wzięli.

6
{"b":"100371","o":1}