Stali bez ruchu, porażeni świadomością, że to, co widzą, pozostanie na zawsze w ich pamięci. I mimo całej burzy kontrowersji, jaka się później wokół tego zdarzenia rozpętała, nikt spośród setek marynarzy New Ironsides i żołnierzy Fort Wool nigdy nie miał najmniejszych wątpliwości, kogo widział tego ranka na pokładzie ostatniego pancernika Konfederacji.
Setki ludzi patrzyły w bezsilnym przerażeniu, jak Texas przepływa obok nich w upiornej ciszy; smugi dymu wydobywały się ze wszystkich otworów; porwana wybuchami bandera ledwie trzymała się na zgiętym rufowym maszcie. Nie padł ani jeden strzał, kiedy pancernik wchodził w tuman mgły – by zniknąć w niej na zawsze.
W października 1931 Południowo-zachodnia Sahara
Zaginiona bez wieści
Kitty Mannock miała przykre uczucie zapadania się w nicość. Zabłądziła, niewątpliwie zabłądziła – i to beznadziejnie. Już od dwóch godzin jej mała, krucha awionetka trzęsła się w podmuchach groźnej burzy piaskowej. Tumany piasku całkowicie przesłoniły leżącą gdzieś w dole pustynię i otoczyły samolot nieprzeniknioną burą opończą, z której wyłaniały się wciąż i natychmiast znikały jakieś dziwne, widmowe kształty.Kitty popatrzyła w górę przez przezroczystą osłonę kabiny. Zamiast słońca zobaczyła jedynie rozlaną szeroko pomarańczową poświatę. Potem, chyba już dziesiąty raz w ciągu kwadransa, opuściła boczną szybę i wyjrzała na zewnątrz. Ale wciąż widziała tylko wielki, wirujący tuman. Wysokościomierz wskazywał tysiąc pięćset stóp – w zasadzie dosyć, by przeskoczyć wszystkie wzniesienia tej części Sahary, z wyjątkiem płaskowyżu Adrar des Iforas na przedłużeniu łańcucha górskiego Aghaggar.
Kierowała się jedynie wskazaniami instrumentów pokładowych. Odkąd wpadła w burzę, już cztery razy zauważyła, że maszyna traci wysokość lub zmienia kurs. Podciągała wtedy drążek i kładła samolot na skrzydło, dopóki igła kompasu nie wróciła na pozycję stu osiemdziesięciu stopni.Starała się lecieć prosto na południe, wzdłuż transsaharyjskiego szlaku samochodowego, ale straciła go z oczu, kiedy całkiem nieoczekiwanie zaatakowała ją burza piaskowa. Burza przyszła z południowego zachodu, przypomniała sobie Kitty. Może więc warto skręcić teraz na zachód, aby zrównoważyć przypuszczalny dryf. Miała też nadzieję, że w ten sposób szybciej ucieknie ze strefy burzy.Najbardziej jednak niepokoił ją dystans. Obliczała, że ma jeszcze około czterystu mil do Niamey. Tam właśnie chciała wylądować, by uzupełnić paliwo, zanim znowu wystartuje do rekordowego lotu, którego celem był Kapsztad.
Ręce i nogi drętwiały jej coraz bardziej; skutek zmęczenia oraz nieustannej, monotonnej wibracji silnika. Była już dwadzieścia siedem godzin w powietrzu: tyle minęło od jej startu z podlondyńskiego lotniska Croydon. Miała przed sobą jeszcze trzy godziny dnia. Mogło to wystarczyć na dotarcie do Niamey w normalnych warunkach, ale teraz, przy niesprzyjającym wietrze, prędkość samolotu względem ziemi spadła do dziewięćdziesięciu mil na godzinę. Stary, ale niezawodny Fairchild FC-2W, górnopłat z zamkniętą kabiną, napędzany 410-konnym gwiaździstym silnikiem Pratt amp; Whitney Wasp, pozwalał pokonywać przestrzeń z szybkością stu dwudziestu mil na godzinę. Właśnie taką szybkość zakładała Kitty w dokonywanych przed lotem obliczeniach.Czteromiejscowy Fairchild był kiedyś własnością linii lotniczej PanAmerican Grace; w regularnych rejsach przewoził pocztę i pasażerów między Limą a Santiago. Kiedy firma zastąpiła samolot większą, sześciomiejscową maszyną – odkupiła go Kitty Mannock. W kabinie pasażerskiej na miejsce foteli zainstalowała dodatkowe zbiorniki paliwa, i pod koniec 1930 roku wystartowała do lotu po rekord na trasie Rio de Janeiro – Madryt. Była pierwszą kobietą, jaka pokonała południowy Atlantyk drogą powietrzną.
Przez całą następną godzinę walczyła z wściekłymi atakami wiatru, starając się utrzymać samolot na zaplanowanym kursie. Miałki piasek przenikał do kabiny wszystkimi szczelinami, wciskał się w nozdrza i pod powieki. Przetarła oczy, ale to tylko pogorszyło sprawę. Niemal nic już nie widziała. Jeśli całkiem straci wzrok, jeśli nie będzie mogła obserwować wskazań zegarów – zginie.Wyciągnęła spod fotela niewielki kanister, otworzyła go i spryskała wodą twarz. Odświeżyło ją to. Strużki wody z piaskiem spłynęły po policzkach, niemal natychmiast wysychając w upale. Ale znów widziała dobrze, choć wciąż miała wrażenie, że tysiące igiełek wbija się w jej oczy.
I wtedy usłyszała – a może tylko wyczuła – drobną nieregularność, jakiś ledwie uchwytny moment ciszy w ciągłej, jednostajnej pracy silnika. Pochyliła się nad zegarami. Wszystko działało normalnie. Sprawdziła zawory paliwa; były otwarte. Doszła do wniosku, że musiała się przesłyszeć. Nic dziwnego, przy takim zmęczeniu…Ale milisekundowa przerwa powtórzyła się. A potem jeszcze raz, i znowu. Kolejne przerwy następowały już regularnie. Przerażona zrozumiała, że jeden cylinder przestał pracować. Po chwili to samo stało się z drugim, potem z trzecim. Silnik zaczął kaszleć, strzałka szybkościomierza cofnęła się gwałtownie.Jeszcze chwila i silnik ostatecznie stanął. Przed oczami Kitty martwo kołysały się łopaty śmigła. Cisza, jaka nagle zapanowała, poraziła ją. Nie miała żadnych wątpliwości, co spowodowało awarię silnika. To wciskający się wszędzie piaszczysty pył zamulił w końcu dysze gaźnika.
Przygnębienie i strach szybko minęły. Umysł zaczął analizować nieliczne, wątłe szansę, jakie jej pozostały. Samolot stracił sterowność. Pchnęła gwałtownie drążek do przodu, przyspieszając opadanie, i po chwili odzyskała kontrolę nad maszyną. Nie była nowicjuszką w lądowaniach bez silnika. Miała już za sobą siedem takich przygód. Dwie zakończyły się katastrofami, ale wyszła z nich bez większych obrażeń. Nigdy jednak nie lądowała awaryjnie w tumanie burzy piaskowej. Przytrzymując jedną ręką drążek sterowy, drugą naciągnęła na oczy gogle, opuściła boczną szybę i wychyliła głowę za burtę.Daremnie jednak usiłowała dostrzec ziemię, do której – sądząc z pędu powietrza – szybko się zbliżała. Wiedziała, że pustynia w tych okolicach jest stosunkowo płaska, ale wiedziała też, że zdarzają się zdradzieckie wąwozy i strome diuny, o które Fairchild mógłby się rozbić w drzazgi. Miała wrażenie, że przybyło jej pięć lat, zanim wreszcie zobaczyła umykający do tyłu piasek pustyni – zaledwie trzydzieści stóp pod kołami samolotu.Piasek wyglądał na dostatecznie zbity i twardy, by koła mogły się po nim potoczyć. Co najważniejsze jednak, teren był gładki i równy. Podciągnęła drążek, zmniejszając prędkość opadania, ale już po chwili duże koła Fairchilda dotknęły gruntu. Samolot odbił się jak piłka, znów dotknął ziemi, podskoczył jeszcze dwa, trzy razy, wreszcie potoczył się po piasku, szybko tracąc prędkość. Kitty nabrała powietrza w płuca, by wydać okrzyk radości, kiedy teren przed samolotem urwał się gwałtownie.Fairchild runął po stromej skarpie w głęboką, wąską rozpadlinę. Podwozie zaczepiło o wystający głaz i złamało się z trzaskiem. Maszyna dotarła do dna jaru i uderzyła śmigłem w piaszczyste podłoże. Kitty, która zapomniała zapiąć pas bezpieczeństwa, runęła całym ciężarem na przednią szybę. Lewa noga, która uwięzia pod orczykiem, skręciła się i pękła w kostce. Ale Kitty już tego nie czuła. Ułamek sekundy wcześniej trzasnęła czołem w słupek szyby i zapadła się w ciemność.
Wiadomość o zaginięciu Kitty Mannock obiegła świat już w parę godzin po terminie jej przewidywanego lądowania w Niamey. Nie mogło być oczywiście mowy o szybkiej akcji ratunkowej. Połać pustyni, na której zaginęła Kitty, była w większości nie zamieszkana i w ogóle rzadko odwiedzana przez ludzi. W promieniu tysiąca mil nie było ani jednego samolotu. Nie było też w 1931 roku tej armii wyszkolonych i odpowiednio wyposażonych ludzi, jaka dziś zajmuje się ratownictwem.Tym niemniej już następnego ranka ruszył na poszukiwanie niewielki zmotoryzowany oddział Legii Cudzoziemskiej, stacjonujący w oazie Takaldebey, w kraju noszącym wtedy nazwę Francuskiego Sudanu. Zakładając, że Kitty wylądowała gdzieś przy szlaku trans-saharyjskim, legioniści posuwali się tym szlakiem na północ. Jednocześnie kilku ludzi z pewnej francuskiej kompanii handlowej wyruszyło dwoma samochodami z miejscowości Tessalit na południe.
Dwa dni później obie grupy poszukiwaczy spotkały się. Żadna nie dostrzegła po drodze śladów katastrofy ani sygnałów świetlnych, choć, jadąc nocami, pilnie ich wypatrywali. Kontynuując prace, przeczesali dwudziestomilowy pas po obu stronach szlaku motorowego. Po dalszych dziesięciu dniach bezowocnych poszukiwań dowódca oddziału Legii nie miał wielkich nadziei. Żaden człowiek – notował w swoim raporcie – nie zdołałby przetrwać tak długo pod pustynnym słońcem bez wody i żywności. A więc Kitty Mannock, nawet jeśli przeżyła katastrofę, z pewnością zmarła już z wyczerpania.We wszystkich wielkich stolicach świata odprawiono nabożeństwa żałobne za duszę sławnej zdobywczyni podniebnych szlaków. Bo Kitty – obok Amelii Earhart i Amy Johnson – należała do tych najsławniejszych. Świat, pasjonujący się jej wyczynami, pożegnał ją uroczyście i ze szczerym smutkiem.
Kitty cieszyła się powszechną sympatią. Ładna kobieta o niebieskich oczach i długich czarnych włosach, była córką bogatego hodowcy owiec z Canberry. Zaraz po ukończeniu gimnazjum zapisała się na kurs lotniczy. Rodzice, o dziwo, nie tylko jej tego nie bronili, ale nawet poparli oryginalną pasję córki: kupili dla niej używany dwupłatowiec Avro Avian, z otwartą kabiną i osiemdziesięciokonnym silnikiem Cirrus.
Pół roku później, na przekór wszelkim obawom i prośbom – teraz także ze strony rodziców – podjęła wieloetapowy lot przez wyspy Pacyfiku aż na Hawaje, gdzie lądowała wśród tłumów, niecierpliwie czekających na nią na lotnisku. Z twarzą spaloną od słońca, w poplamionej smarem wojskowej koszuli i takich samych szortach, Kitty niepewnie pomachała ręką i uśmiechnęła się blado, zaskoczona szumnym powitaniem.Kontynuowała jednak swoje rekordowe loty przez oceany i kontynenty; wkrótce podbiła serca milionów ludzi i stała się przedmiotem rozmów w milionach domów.To miał być ostatni już jej wyczyn lotniczy. W najbliższym czasie miała wyjść za mąż. Narzeczonego znała od dziecka – był właścicielem farmy sąsiadującej z posiadłością jej rodziców w Australii. Sława "zdobywców przestrzeni" była nietrwała, a przy tym, jak szybko zorientowała się Kitty, nawet dla najsławniejszych pilotów niewiele było zwykłej, dobrze płatnej pracy. Coraz częściej myślała więc o jakiejś stabilizacji, o założeniu rodziny. Właściwie chciała zrezygnować z tego lotu, ale w końcu postanowiła spróbować; jeszcze jeden, ostatni raz. Teraz cały świat lotniczy czekał na wiadomość o niej. W miarę jak mijały kolejne dni, nadziei było coraz mniej.