– Upozorował? Ostrzegłem Halę Kamil przed możliwością prawdziwego zamachu bombowego na ten samolot.
– Twój plan odstraszenia ewentualnych dalszych ekspedycji WHO został zrealizowany z pewnymi drobnymi zmianami – stwierdził Bordeaux. – Samolot rzeczywiście jest rozwalony, ale zwłoki na pokładzie to nie doktor Hopper, i nie jego ludzie.
– A więc oni nadal żyją?
– Tak, ale w praktyce są już martwi. Kazim wysłał ich do Tebezzy. Yerli zamyślił się głęboko, zanim podjął rozmowę.
– Myślę, że Kazim popełnił błąd. Powinien był raczej od razu ich wykończyć, a nie dręczyć niewolniczą pracą w kopalni. W razie wpadki to będzie dodatkowy punkt przeciwko niemu.
– Nie będzie żadnej wpadki. Z Tebezzy jeszcze nikt nie uciekł. Każdy, kto trafia do tej kopalni, zostaje w niej na zawsze. – W głosie Bordeaux nie było żadnych emocji.
Yerli wyciągnął z kieszeni papierową chusteczkę i zaczął przecierać szkła lornetki.
– Czy Hopper odkrył coś, co mogłoby skompromitować Fort Foureau?
– Nie, ale dostatecznie dużo, żeby wzbudzić niezdrowe publiczne zainteresowanie tym rejonem.
– Co wiadomo o tym pracowniku NUMA, który uciekł?
– Nazywa się Gunn, jest wicedyrektorem Agencji.
– A więc ktoś, kto dużo może.
– To prawda.
– Gdzie jest teraz?
– Śledziliśmy samolot, którym go ewakuowano. Dotarł do Paryża, a potem poleciał Concorde'em do Waszyngtonu. Z lotniska zawieźli go prosto do centrali NUMA. Moi informatorzy podawali godzinę temu, że wciąż jeszcze tam przebywa.
– Wiadomo coś o informacjach, które przywiózł z Mali?
– Nie wiemy, jakie informacje zdołał zebrać w czasie żeglugi po Nigrze. Ale pan Massarde jest przekonany, że Gunn nie dowiedział się niczego, co demaskowałoby operację Fort Foureau.
– Kazim będzie miał niezłą frajdę, jak weźmie na spytki dwóch pozostałych Amerykanów.
– Niestety, dostałem w ostatniej chwili wiadomość, że ci dwaj też uciekli.
– Merde! – warknął Yerli z wściekłością. – Kto tym razem spieprzył robotę?
Bordeaux wzruszył ramionami.
– Nieważne, kto spieprzył; to nie nasza sprawa. Najważniejsze, że nadal są w Mali i raczej nie mają szans wydostać się za granicę. Kazim na pewno ich złapie, to tylko kwestia godzin.
– Powinienem pojechać do Waszyngtonu i poszperać w NUMA. Może dowiem się w końcu, co kryje się za całą tą wyprawą, poza zwykłym badaniem skażeń.
– Zostaw to na razie. Pan Massarde ma dla ciebie inną robotę.
– Czy uzgodnił to z moimi przełożonymi?
– Oficjalną zgodę na wykonywanie zadań w innym kraju dostaniesz najdalej za godzinę.
Yerli milczał. Znów popatrzył przez lornetkę na kowalika, który – wciąż z łebkiem do dołu – posuwał się po gałęzi, wydłubując coś spod kory.
– Czego właściwie chce Massarde?
– Masz pojechać do Mali; będziesz jego łącznikiem przy generale Kazimie.
Yerli przyjął wiadomość z kamienną twarzą.
– Parę lat temu spędziłem osiem miesięcy w Mali – powiedział, nie odrywając lornetki od oczu. – Paskudne miejsce. Ale ludzie raczej sympatyczni.
– Jeden z samolotów Entreprises Massarde jest do twojej dyspozycji na lotnisku La Guardia. Masz być na pokładzie o szóstej wieczór.
– A więc mam być niańką Kazima i strzec go przed popełnianiem dalszych głupstw…
Bordeaux przytaknął.
– Stawka jest za duża, by zostawić inicjatywę szaleńcowi. Yerli schował lornetkę do skórzanego futerału przewieszonego przez ramię.
– Kiedyś śniło mi się, że umieram… na pustyni – powiedział cicho. – Modlę się do Allacha, żeby to był tyłka sen.
W typowym pokoju bez okien w którejś z mało znanych części Pentagonu major lotnictwa wojskowego Tom Greenwald odłożył słuchawkę telefonu. Zawiadomił właśnie żonę, że wróci na kolację później niż zwykle. Przez dobrą minutę odpoczywał, by przestawić swoje myśli z tego, co robił jeszcze przed chwilą, kiedy to analizował zdjęcia satelitarne z walk między oddziałami rządowymi i demokratycznymi powstańcami w Chinach, na pracę, do której miał się zabrać teraz.W specjalnej, ultranowoczesnej aparaturze analitycznej Pentagonu zainstalował film, zrobiony kamerami GeoSata, przysłany tutaj kurierem przez Chipa Webstera z NUMA. Gdy wszystko było gotowe, zasiadł w wygodnym fotelu z konsoletą zdalnego sterowania w poręczy. Otworzył puszkę coli i, patrząc przez cały czas na monitor telewizyjny wielkości małego ekranu kinowego, zaczął manipulować przyciskami, pokrętłami i suwakami konsolety.
Zdjęcia z GeoSata przypomniały mu dawne czasy. Tak wyglądały zdjęcia z satelitów szpiegowskich dobre trzydzieści lat temu. Oczywiście, GeoSat miał inne przeznaczenie. Ponieważ rejestrował formy geologiczne i cieki wodne, nie była mu potrzebna taka precyzja kamer, jaką dysponowały najnowsze satelity szpiegowskie Pyramider i Houdini, wynoszone na orbitę promami kosmicznymi. Różnica jakości zdjęć była dla Greenwalda szokująca, choć przyznawał, że w porównaniu z używanym przedtem przez 20 lat LandSatem, GeoSat stanowił ogromny postęp: jego kamery widziały w ciemności, przez grubą warstwę chmur, a nawet przez kłęby gorącego dymu.
Na ekranie pojawiały się kolejne fragmenty obejmującej całą północną część Mali pustyni. Greenwald, posługując się specjalnym programem komputerowym, powiększał każdy interesujący go szczegół i starannie korygował ostrość. Już po paru minutach potrafił w drobnych, ledwie zauważalnych plamkach rozpoznać przelatujące samoloty lub karawany wielbłądów, ciągnące z kopalni soli w Taoudeni na południe, do Timbuktu.Zdjęcia przenosiły go coraz bardziej na północ, w stronę Azaouad, rozległego piaszczystego terytorium w obrębie Sahary. Coraz mniej było śladów obecności ludzkiej. Tu i ówdzie, w sąsiedztwie samotnych studni, Greenwald rozróżniał nawet szkielety dużych zwierząt, zapewne wielbłądów. Ale zidentyfikować człowieka, zwłaszcza stojącego lub idącego, wydawało się strasznie trudne, nawet dla cudów elektroniki, jakimi dysponował.
Po godzinie musiał zrobić chwilę odpoczynku. Przetarł zmęczone oczy. Od wpatrywania się w ekran rozbolała go głowa, ale nie znalazł dotąd najdrobniejszego nawet śladu obecności dwóch poszukiwanych przez niego ludzi. Choć przebadał już wszystkie, nawet najbardziej oddalone od Nigru obszary, do których, według jego obliczeń, mogli dotrzeć pieszo – wciąż nie miał żadnych rezultatów.Właściwie mógł uznać, że wykonał już to, czego się podjął, zakończyć pracę i pojechać do domu. Postanowił jednak przeprowadzić jeszcze jedną próbę. Długoletnie doświadczenie nauczyło go bowiem, że poszukiwany obiekt prawie nigdy nie znajduje się tam, gdzie się go spodziewamy. Sięgnął po zdjęcia z dalszych, północnych części pustyni Azaouad i poddał je gruntownej, choć szybkiej analizie. Cały ten obszar wydawał się równie pusty jak dno Morza Martwego.
Niewiele brakowało, by to przeoczył. W nagłym, niejasnym przebłysku intuicji uznał, że pewien drobniutki fragment krajobrazu nie pasuje do otoczenia. To mogła być niewielka skała albo wydma. Ale kształt wydał mu się zbyt regularny, jak na naturalną formę geologiczną. Obrys wydmy stanowiły linie proste. Szybko naciskał guziki na konsolecie, by maksymalnie powiększyć interesujący go obiekt.Po chwili był już pewien, że znalazł coś istotnego. Nie mógł się mylić; miał ogromne doświadczenie. Od czasów wojny nad Zatoką stał się sławny dzięki niesamowitej zdolności wykrywania irackich bunkrów i innych podziemnych urządzeń wojskowych.
– Samochód – powiedział głośno do siebie.
Po dokładniejszej analizie dostrzegł obok samochodu dwie mikroskopijne plamki. Dopiero teraz zaczęła go irytować niedoskonałość GeoSata. Gdyby to był nowoczesny satelita szpiegowski, mógłby nie tylko rozpoznać twarze siedzących przy samochodzie ludzi, ale nawet odczytać godzinę na ich zegarkach.
Odprężył się na moment, by przemyśleć swoje odkrycie. Potem sięgnął po słuchawkę i wystukał numer. Czekał cierpliwie, modląc się, by z tamtej strony nie zabrzmiał nagrany na taśmie głos: "Tu numer… Proszę zostawić wiadomość". Po piątym sygnale w słuchawce odezwał się zdyszany baryton.
– Halo?
– To ty, Chip?
– Cześć, Tom…
– Uprawiałeś jogging? O tej porze?
– Byliśmy z żoną w ogrodzie, rozmawialiśmy z sąsiadami – wyjaśnił Webster. – Gdy usłyszałem dzwonek, przybiegłem tu jak sprinter.
– Myślę, że znalazłem coś, co może cię zainteresować.
– Tych dwóch ludzi? Udało ci się ich wypatrzyć na zdjęciach z GeoSata!
– Są ponad sto kilometrów dalej na północ, niż się spodziewałeś. Webster milczał przez chwilę, zaskoczony.
– Jesteś pewien, że to nie nomadzi? – spytał w końcu. – Moi ludzie w żaden sposób nie zaszliby tak daleko przez dwie doby.
– Mogliby zajechać.
– Masz na myśli samochód? – Webster dziwił się coraz bardziej.
– Trudno to dokładnie rozpoznać, ale wygląda rzeczywiście jak samochód; przysypany piaskiem, żeby go w ciągu dnia nie wypatrzyły samoloty. To muszą być ci twoi dwaj chłopcy. No bo kto inny bawiłby się w chowanego na pustyni?.
– Myślisz, że próbują uciec za granicę?
– Nie, chyba że poplątały im się strony świata. Pakują się w sam środek północnej części Mali. Do najbliższej granicy mają jeszcze trzysta pięćdziesiąt kilometrów.
– Tak, to muszą być Pitt i Giordino – rzekł Webster po chwili zastanowienia. – Ale skąd, u diabła, wzięli ten samochód?
– Mam wrażenie, że to dość pomysłowi faceci.
– Powinni byli już dawno dać sobie spokój z szukaniem źródeł tego skażenia. Co ich opętało?
Na to pytanie Greenwald nie miał już odpowiedzi. Próbował jednak zgadywać.
– Może wybrali się na wycieczkę do Fort Foureau – zauważył raczej żartem niż serio.
– Masz na myśli ten francuski zakład utylizacji odpadów? – zainteresował się całkiem poważnie Webster.
– Tak, mają do niego już tylko pięćdziesiąt kilometrów. To jedyny przyczółek cywilizacji zachodniej w tym rejonie.
– Bardzo ci jestem wdzięczny, Tom – oświadczył szczerze Webster. – Chciałbym się jakoś zrewanżować. Może dasz się zaprosić na wspólną kolację; z żonami, rzecz jasna.
– Dobry pomysł. Zadzwoń do mnie, jak ustalisz restaurację i termin.