Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Mogli je znaleźć bliżej. – Giordino przyłączył się do wątpliwości Pitta. – Dlaczego wybrali takie skrajne, desperackie rozwiązanie? Chyba nie mieli zamiaru tworzyć emigracyjnego rządu pośrodku pustyni?

– Mogli mieć inny powód do paniki – odparł Kid z lekkim wahaniem. – Podobno gdy okręt opuszczał Richmond, na pokładzie był Lincoln.

– Chyba nie Abraham Lincoln? – parsknął Giordino.

Stary wędrowiec skinął głową w milczeniu.

Pitt omal nie zakrztusił się kolejnym przypadającym nań łykiem żytniówki.

– A to kto znowu wymyślił?

– Kapitan kawalerii konfederackiej, niejaki Neville Brown. W 1908 roku powiedział to przed śmiercią lekarzowi w Charlestown w Południowej Karolinie. Twierdził, że dowodzony przez niego szwadron porwał Lincolna w kwietniu 1865 roku i przekazał go w Richmond kapitanowi Texasa.

– Przedśmiertne majaczenia – mruknął lekceważąco Giordino. – Gdyby Lincoln przepłynął wtedy Atlantyk, musiałby chyba wracać Concorde'em, żeby zdążyć na spektakl w Teatrze Forda, podczas którego zginął.

– Przyznam, że i ja nie bardzo to rozumiem – rzekł Kid.

– Fascynująca historia – powiedział Pitt – ale trudno ją brać poważnie.

Stary ożywił się nagle.

– Nie będę się upierał co do Lincolna, ale mogę się założyć o Pana Periwinkle'a i całą resztę mojego dobytku, że Texas, złoto kości załogi leżą gdzieś tutaj, w tych piaskach. Już pięć lat włóczę się po Saharze i Bóg mi świadkiem, znajdę ten okręt, chyba że wcześniej umrę.

Pitt spojrzał na starego poszukiwacza z sympatią i szacunkiem. Nieczęsto zdarzało mu się spotykać ludzi dążących do celu z taką determinacją i konsekwencją. Niezłomna wiara w realność tego celu, w możliwość jego osiągnięcia, przypominała Pittowi postać starego górnika z filmu "Skarb Sierra Mądre".

– Szansę ma pan niewielkie – powiedział. – Przecież tu są ruchome piaski. Po stu

trzydziestu latach okręt może być kompletnie zasypany.

– Mam dobry wykrywacz metali – odparł stary i zamilkł, najwyraźniej pogrążony w myślach.

Milczeli również obaj pracownicy NUMA. W końcu jednak Giordino przerwał ciszę.

– Chyba powinniśmy już ruszyć, jeśli chcemy zrobić solidny kawałek drogi przed świtem.

Dwadzieścia minut później silnik oczyszczonego z piasku Voisina zaterkotał równo. Pożegnali się z Kidem i Panem Periwinkle. Stary wędrowiec nalegał, aby wzięli trochę konserw z jego zapasów. Naszkicował im również prostą mapę starego koryta rzeki, zaznaczając charakterystyczne punkty krajobrazu i studnie, jakie spotkają po drodze do Fort Foureau.

– Daleko to? – spytał Giordino.

– Około stu dziesięciu mil. Mam nadzieję, chłopaki, że znajdziecie to, czego szukacie.

– Życzymy panu tego samego – powiedział z uśmiechem Pitt, ściskając dłoń starego.

Otworzył drzwiczki samochodu i usiadł za kierownicą; niemal żałował, że nie może dłużej porozmawiać z tym niezwykłym człowiekiem.

– Dziękujemy za wspaniałą ucztę i za wałówkę – rzekł Giordino.

– Cieszę się, że mogłem wam w czymś pomóc.

– Przepraszam, że o to pytam, ale cały czas mam wrażenie, że skądś pana znam.

– Nie ma za co przepraszać. Ale nie pamiętam, chłopaki, żebym was kiedy spotkał.

– A nie obrazi się pan, jeśli spytam o pańskie prawdziwe nazwisko?

– Nie, nie obrażam się tak łatwo. Chociaż to trochę dziwne nazwisko – dlatego prawie nigdy go nie używam.

– Trochę dziwne? – Giordino cierpliwie czekał na odpowiedź.

– Nazywam się Give Cussler – powiedział wreszcie Kid. Giordino uśmiechnął się przyjaźnie.

– Może i ma pan rację; trochę dziwne…

Odwrócił się na pięcie, obszedł samochód dokoła i zajął miejsce obok Pitta. Kiedy Voisin ruszył dnem wąwozu w stronę koryta wyschniętej rzeki, Giordino obejrzał się jeszcze, by pomachać Kidowi ręką na pożegnanie. Ale stary człowiek i jego wierny osioł zniknęli już w ciemnościach.

46
{"b":"97609","o":1}