Ręce włożyłam głęboko do kieszeni, pochyliłam głowę i ruszyłam do przodu. Czując nieco ciepła, ale prawie nic nie widząc przeszłam Crescent i Ste-Catherine. Wokół nie było żywej duszy.
Właśnie przechodziłam MacKay, kiedy poczułam, że mój szalik się zaciska i tracę równowagę. Najpierw pomyślałam, że pośliznęłam się na oblodzonym chodniku, ale zaraz potem zdałam sobie sprawę z tego, że ktoś mnie ciągnie do tyłu. Minęłam stary budynek York Theater i ktoś mnie ciągnął za róg tego budynku. Jakieś ręce mnie obróciły i pchnęły twarzą do ściany. Moje ręce nadal wciśnięte były w kieszenie. Osunęłam się na śnieg. Kiedy kolanami dotknęłam ziemi, tamten przycisnął mi twarz do śniegu. Potem poczułam mocne uderzenie w plecy, jakby ktoś wielki gwałtownie klęknął na moich plecach w odcinku piersiowym. Ból eksplodował mi w plecach i strumień powietrza przebił się przez zasłaniający usta szalik. Leżałam twarzą w dół. Nic nie widziałam, nie mogłam się ruszyć i oddychać! Ogarnęło mnie uczucie paniki i potrzebowałam powietrza. W uszach szumiała mi krew.
Zamknęłam oczy i skoncentrowałam się na obracaniu głowy w bok. Wciągnęłam trochę powietrza. Potem jeszcze jeden oddech. I kolejny. Znowu mogłam normalnie oddychać.
Bolała mnie szczęka i cała twarz. Głowa odwrócona była pod dziwnym kątem, prawe oko przyciśnięte do śniegu. Poczułam, że na czymś leżę, i wiedziałam, że to moja torebka. Jej umiejscowienie też utrudniało mi oddychanie.
Daj mu torebkę!
Spróbowałam się uwolnić, ale kurtka i szalik krępowały mnie niczym kaftan bezpieczeństwa. Ten ktoś się poruszył. Jakby się przeciągał. Nagle poczułam jego oddech tuż przy moim uchu. Chociaż przytłumiony przez szalik, słyszałam go wyraźnie, był ciężki, przyspieszony, desperacki, zwierzęcy.
Nie trać przytomności. Przy tej pogodzie oznaczałoby to śmierć. Rusz się! Zrób coś!
Pod warstwą ubrań byłam mokra od potu. Poruszyłam ręką gdzieś w okolicach kieszeni. Palce w wełnianej rękawiczce były zupełnie gładkie.
Są!
Chwyciłam klucze. Niech tylko się uniesie, będę gotowa. Beznadziejnie czekałam na tę chwilę.
– Zostaw to – zasyczał mi do ucha.
Zauważył mój ruch!
Znieruchomiałam.
– Nie wiesz, co robisz. Daj spokój!
Dać spokój czemu? Za kogo on się uważa?
– Zostaw to – powtórzył drżącym z emocji głosem.
Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć, ale on chyba nie oczekiwał odpowiedzi. Kim on był, szaleńcem czy tylko ulicznym bandytą?
Wydawało mi się, że leżymy tak wieczność. Obok mknęły samochody. Straciłam czucie w twarzy i wydawało mi się, że moje kręgi szyjne lada chwila trzasną. Oddychałam przez otwarte usta, na szaliku zamarzała ślina.
Spokojnie. Myśl!
Zastanowiłam się nad możliwościami. Był pijany? Naćpany? Niezdecydowany? Może miał jakieś chore fantazje, które kazały mu działać? Moje serce biło tak głośno, że bałam się, iż zmusi go to do działania.
Nagle usłyszałam kroki. On je też usłyszał, bo nagle mocniej pociągnął za mój szalik i położył mi na twarzy dłoń w rękawiczce.
Krzycz! Zrób coś!
Nie widziałam go i to doprowadzało mnie do szału.
– Złaź ze mnie, ty cholerny gnoju! – wybełkotałam przez szalik.
Ale mój głos utonął w grubej warstwie wełny.
Trzymałam klucze w zdrętwiałej dłoni, mokrej od potu wewnątrz rękawiczki i gotowej wbić je w jego oczy, gdyby tylko były wolne. Nagle szalik się jeszcze mocniej zacisnął, a on zmienił ułożenie ciała. Znowu klęczał na kolanach, całą swoją wagą obciążając środek moich pleców. Jego ciężar i moja torebka z obu stron ściskały mi płuca i z trudem łapałam powietrze.
Pociągając za szalik uniósł moją głowę, a potem ręką skierował ją znowu w dół. Uchem uderzyłam w lód i żwir, a gdzieś w głowie zapaliły mi się iskierki. Zrobił to znowu, a iskierki zlały się w jeden błysk. Na twarzy poczułam krew, a jej smak w ustach. Coś mi chyba pękło w szyi. Serce waliło mi w piersiach.
Złaz ze mnie, ty obłąkana kupo gówna!
Miałam zawroty głowy. Mój udręczony umysł stworzył raport z autopsji. Mojej autopsji. Nic pod paznokciami. Żadnych ran wskazujących na próbę obrony.
Nie trać przytomności!
Poruszyłam się i spróbowałam krzyknąć, ale mój głos nie mógł być przez nikogo usłyszany.
Nagle huczenie ustało, mój oprawca znowu się nade mną pochylił. Coś powiedział, ale dzwonienie w uszach sprawiło, że dotarły do mnie jedynie zdeformowane dźwięki.
Wtedy poczułam, jak obie dłonie opiera o moje plecy i unosi się. Buty zaskrzypiały na żwirze i już go nie było.
Ogłuszona uwolniłam ręce, dźwignęłam się na kolana, w końcu usiadłam. Nadeszła fala zawrotów głowy, więc pochyliłam się, by głowa znalazła się między kolanami. Ciekło mi z nosa i krew albo ślina sączyła się z moich ust. Trzęsącymi się rękami okręciłam twarz końcem szalika i wiedziałam, że zaraz się rozpłaczę.
Okna opuszczonego teatru trzaskały na wietrze. Jak on się nazywał? Yale? York? W tym momencie było to dla mnie bardzo ważne. Wiedziałam kiedyś, więc dlaczego nie mogłam sobie przypomnieć? Czułam się zdezorientowana, zaczęłam drżeć, z zimna, ze strachu i chyba z powodu ulgi.
Zawroty głowy przeszły i mogłam się podnieść, ruszyć wzdłuż budynku i wyjrzeć za róg. Nikogo nie było.
Do domu szłam na nogach z gumy, co chwila obracając się przez ramię. Kilku mijających mnie przechodniów odwracało wzrok i omijało mnie szerokim łukiem. Jeszcze jedna pijana.
Dziesięć minut później siedziałam na brzegu łóżka, sprawdzając, czy nie jestem gdzieś ranna. Źrenice były równe i skoordynowane. Żadnego odrętwienia. Żadnych mdłości.
Mój szalik z jednej strony pomógł atakującemu mnie pochwycić, ale z drugiej strony złagodził uderzenia. Po prawej stronie na głowie znalazłam kilka skaleczeń i otarć, ale nie miałam wstrząsu mózgu.
Zupełnie nieźle jak na kogoś, kto został zaatakowany przez ulicznego bandytę, pomyślałam wchodząc pod kołdrę. Ale czy to był napad? Ten facet nic mi nie ukradł. Dlaczego uciekł? Spanikował i dał sobie spokój? Może to był tylko jakiś pijak? Może stwierdził, że nie jestem tą, o którą mu chodziło? Temperatura poniżej zera raczej nie zachęca do gwałtów. Jaki był jego motyw?
Próbowałam zasnąć, ale poziom adrenaliny był zbyt wysoki. A może to był syndrom stresu potraumatycznego? Nadal trzęsły mi się ręce i podskakiwałam przy każdym dźwięku.
Czy powinnam zawiadomić policję? Po co? Nie odniosłam większych obrażeń i nic mi nie zginęło. I nie wiem, jak on wyglądał. Powinnam powiedzieć Ryanowi? Za nic w świecie, zwłaszcza po moim ostentacyjnym wyjściu z knajpy. Harry? Nie ma mowy.
O Boże. A jeżeli Harry idzie do domu sama? Czy on tam może nadal być?
Przekręciłam się na drugi bok i spojrzałam na zegarek. Druga trzydzieści siedem. Gdzie ona, do diabła, jest?
Dotknęłam przeciętej wargi. Zauważy? Zapewne. Harry miała instynkt jak dzika kotka. Nic nie umykało jej uwadze. Pomyślałam, jak mogłabym to wytłumaczyć. Drzwi się zawsze sprawdzają albo pośliźnięcie się na lodzie, kiedy ręce trzyma się głęboko w kieszeniach.
Powieki mi opadły, ale zaraz otworzyłam oczy czując kolano na plecach i słysząc ochrypły oddech.
Znowu sprawdziłam godzinę. Trzecia piętnaście. Czy Hurley jest tak długo otwarty? Czy Harry poszła do domu z Ryanem?
– Gdzie jesteś, Harry? – zapytałam zielonych cyferek.
Leżałam myśląc o tym, że chciałabym, aby już była w domu; nie chciałam być sama.