Uther Doul uruchomił w umyśle Bellis pewne wspomnienia. W Nowym Crobuzon, kiedy jej kochankiem był naukowiec Isaac, Bellis obserwowała jego obsesje i dowiedziała się pewnych rzeczy.
Isaac miał rozwichrzone i heretyckie usposobienie. Z wielu jego projektów nic nie wyszło. Patrzyła, jak jej kochanek goni za pomysłami. Przez te miesiące, które spędzili razem, z największą uporczywością prowadził badania nad – jak to nazywał – energią kryzysową. Za koncepcją tą krył się niezwykle skomplikowany aparat pojęciowy z dziedziny fizyki teoretycznej, wspomagany taumaturgicznie. Z gorączkowych wywodów Isaaca Bellis zapamiętała przede wszystkim jedno: faktyczność świata podszyta jest niestabilnością, kryzys popycha trawione wewnętrznymi napięciami rzeczy do zmiany.
Idea ta współgrała z jej własnymi intuicjami. Poczucie, że rzeczy, nawet kiedy trwają niezmiennie, zawsze znajdują się w kryzysie, zawsze są popychane ku przeobrażeniu się we własne przeciwieństwo, napawało Bellis jakąś niewytłumaczalną otuchą.
W zjawisku kopalnictwa możliwości, które właśnie opisał jej Uther Doul, Bellis dostrzegła radykalne zakwestionowanie teorii kryzysu. Skoro to, co jest, i to, co nie jest, może ze sobą współistnieć, to napięcie – kryzys leżący u sedna rzeczywistości – nie występuje. Skoro to, co jest, siedzi sobie spokojnie obok tego, co nie jest, to nie można mówić o energii przemiany jednego w drugie.
Doul przedstawił jej wizję jakiejś mglistej, pluralistycznej rzeczywistości. Koncepcja ta wzbudziła w Bellis zdecydowaną niechęć. Odezwał się w niej nawet jakiś dziwny osad lojalności wobec Isaaca, każąc jej stanowczo odrzucić nową teorię.
– Kiedy tutaj przyjechałem – ciągnął Doul – byłem bardzo zmęczony. Zmęczony koniecznością podejmowania decyzji. Chciałem być lojalny. Chciałem dostawać pensję. Dowiedziałem się wszystkiego czego chciałem się dowiedzieć, znalazłem wszystko, czego szukałem. Miałem miecz, miałem wiedzę, widziałem kawał świata. Chciałem odpocząć. Być płatnym siepaczem, być najemnikiem. Ale kiedy kochankowie zobaczyli miecz i książki, które ze sobą przywiozłem, byli zafascynowani… Zwłaszcza Kochanka… Byli zafascynowani tym co mogłem im powiedzieć. Czego się nauczyłem. W kilku miejscach Bas-Lag wciąż funkcjonują maszyny możliwości. Różnych typów do różnych zadań. Poznałem działanie ich wszystkich. Zresztą, jedną z nich pani widziała: byćmożnik, instrument muzyczny w moim pokoju. Przy jego użyciu wygrywało się możliwości. W eterze bogatym potencjalność wirtuoz potrafiłby wgrać pewne fakty i prawie-fakty do istnienia – wybrać pewne rezultaty. Oczywiście teraz byćmożnik jest zupełnie bezużyteczny: po pierwsze jest stary i zepsuty, po drugie nie znajdujemy się w rozpadlinie możliwości… A ten miecz… widać tylko jeden jego aspekt. Wojownik, który go używał przed mileniami i zabici nim ludzie rozpoznaliby go. Kiedy rządzili Widmowcy wykorzystywali potencjalność w architekturze, medycynie, polityce, sztukach scenicznych i wielu innych dziedzinach życia. Pisali potencjalne sonaty, gdzie nuty-upiory krążyły rozedrgane na pograniczu rzeczywistości i nierzeczywistości, wokół faktycznej partytury. Przy każdym wykonaniu utwór realizował się inaczej. Zwiedzałem ruiny Możliwej Wieży… – Pokręcił powoli głową. – Takiego widoku się nie zapomina. Wykorzystywali potencjalność w sztukach walki, w sporcie i na wojnie. W Covertiana można znaleźć opis potyczki między możliwymi zapaśnikami. Mnogość kończyn na ułamek chwili wyłania się z nieistnienia, raz po raz prawie-łapiąc przeciwnika. Ale kopalnictwo okazji było możliwe tylko dzięki detonacji wywołanej przez przybycie Widmowców. Pokłady możliwości eksploatowano przez rozpadlinę, którą oni zostawili. Rana… – tu zerknął w stronę Bellis – blizna zostawiona przez Widmowców, tam kryją się złoża tej potencjalności. Jeśli wierzyć krążącym na ten temat historiom, znajduje się ona po drugiej stronie świata, na końcu Pustego Oceanu. Morza, którego nie przebył żaden statek w dziejach. Tamtejsze wody… wojują z okrętami. Zresztą, kto chciałby tam płynąć? Jeśli Pusty Ocean istnieje, leży tysiące kilometrów stąd. A legendy na temat Pękniętej Ziemi nie nastrajają optymistycznie: straszne istoty, makabryczna ekologia. Światłogrzyb. Zgrozopsy. Motyle o niezdrowych apetytach. Nawet gdyby to było wykonalne – powiedział ze szczerym przekonaniem – nie chciałbym próbować dotrzeć do Pękniętej Ziemi.
Utkwił wzrok w Bellis i za przepięknymi modulacjami jego głosu wyczuła jakieś rozdygotane uczucie.
„To jest bardzo ważne” – upomniała samą siebie. „Słuchaj go i próbuj zrozumieć. Nie wiem dlaczego, ale on chce mi coś powiedzieć, on mi…” A potem… „O bogowie w niebiesiech, czy to możliwe, żebym ja, chyba, czy to możliwe, że on, no nie, ja chyba, ja chyba musiałam źle go zrozumieć! Czy to chce mi przekazać?” Jej rysy zastygły i uzmysłowiła sobie, że wpatruje się w Doula, a Doul w nią, oboje milczący. „No nie – pomyślała oszołomiona – jaki statek zdołałby przebyć Pusty Ocean i dotrzeć do Pękniętej Ziemi? Kto chciałby tam płynąć? Gra niewarta świeczki. Pęknięta Ziemia leży zbyt daleko i jest zbyt niebezpieczna nawet dla Armady. Nawet dla Armady. Ale jak on to mówił, jak to szło…?»Podziurawiliśmy ten świat, okaleczyliśmy go, odcisnęliśmy nasze piętno na tej odległej krainie… ciągnącej się tysiące kilometrów, aż po morze«”.
W morzu coś jest. Tam nic nie zrobi nam krzywdy, inaczej niż na lądzie. Nie ma tam potworów, światłogrzyba ani motyli, które zagrażałyby górnikowi potencjalności. I miejsce to znajduje się znacznie bliżej - Pęknięta Ziemia leży na samym końcu świata, ale legendy Widmowców mówią, że morska blizna ciągnie się na tysiące kilometrów. W stronę centrum świata. W naszą stronę. Bliżej.
Żaden statek nigdy nie przekroczył Pustego Oceanu… Wierzę w to. Znam historie o prądach i wiatrach odpychających intruzów. Żaden statek nie przebyłby tego oceanu.
Ale co mogłoby powstrzymać awanka?
Dlaczego on mi o tym mówi?
Uther, czy właśnie tam płyniemy? Przez Pusty Ocean, ku pozostałościom tej rany, tego pęknięcia? Nie tylko ląd został rozpruty - morze również. Czy tam płyniemy? Eksploatować możliwości w resztkach wielkiego kosmicznego rozdarcia? O tym mówił Brucolac, prawda?
Dlaczego mi o tym mówisz? Czym sobie na to zasłużyłam? Co ty zamierzasz? Dlaczego chcesz, żebym wiedziała?
Awank zabierze nas na Pusty Ocean, żebyśmy mogli sprawdzić, co się stało z raną. Po to go przywołano. Po to zatrudniono Tintinnabuluma. Po to skradziono paliwodajne „Sorgo”. Po to polecieliśmy na wyspę i sprowadziliśmy Auma. A ty, Uther, uczestniczysz w tym tajnym projekcie ze względu na swój miecz, ze względu na swoją wiedzę fachową z dziedziny górnictwa możliwości. Wszystkie tropy prowadzą w tym kierunku. Po to przywołano awanka. Może przebyć akwen, z którym Armada bez niego by się nie uporała.
Może pokonać ten ocean.
Może zawieźć nas do Blizny.
Rozdział trzydziesty piąty
– Jakżeś mnie, kurwa, znalazła?
Silas Fennec był wyraźnie wzburzony.
– Czy to wymaga jakichś nadprzyrodzonych zdolności? – szepnęła Bellis. – Co ty jesteś, niewidzialny? Masz mnie za kompletną sierotę?
Blefowała. Wytropienie Fenneca należało złożyć głównie na karb szczęścia. Przez wiele dni nastawiała ucha, czekając na wiadomość o Simonie Fenchu. Od czasu rozmowy z Doulem zdwoiła wysiłki.
Oczekiwaną informację dosyć niespodziewanie uzyskała od Carrianne. W odpowiedzi na ponawianą przez Bellis prośbę o pomoc przyjaciółka powiedziała jej, z typową dla siebie kpiarską życzliwością, że słyszała, iż tajemniczego pana Fencha widziano w „Pashakanie”. Był to pub zlokalizowany pod pokładem „Jewgienija”, trzydziestometrowego slupa w okręgu Tobietwój.
Od czasu wizyty w cyrku gladiatorów Bellis rzadko wyprawiała się do okręgu króla Friedricha. Ku jego zgiełkliwym uliczkom szła teraz ze skrywanym drżeniem serca.
Po drodze przemierzyła ulice „Nagłego Olśnienia”, wielomasztowego klipra w Porcie Jeżowca, oddzielającym od siebie Pragnieniowice i Tobietwój. Ten olbrzym należał do nielicznych statków na Armadzie, nad którymi nie miał formalnej kontroli żaden konkretny władca. Większość kadłuba leżała na terenie Pragnieniowic, ale w stronę przedniego kasztelu odpowiedzialność i władza stopniowo przechodziły na okręg Tobietwój. Uliczki robiły się coraz bardziej hałaśliwe i zaśmiecone.
Bellis brnęła przez śmieci i zgiełk zdziczałych małp kłócących się kotami i psami, aby znaleźć się na ulicach bezdyskusyjnie należących do okręgu Tobietwój. Był to najbardziej zaniedbany okręg Armady. Drewniane w przeważającej części budynki butwiały albo straszyły solnymi zaciekami po morskiej wodzie. Dzielnica wcale nie zaliczała się do najbiedniejszych było tam mnóstwo bogactwa: złota, srebra i dżetu widocznego w oknach niektórych domów, wzorzystych jedwabiów i satyny strojów niektórych mieszkańców, w jakości dostępnych towarów. Ale tam, gdzie wszystko było na sprzedaż, niektóre towary – takie jak prawo do dbania o architekturę i ulice – nie były w cenie.
Slumsy, fabryki i kiczowaty zbytek kołysały się statecznie obok siebie. W końcu Bellis minęła „Salt Godling”, okręt flagowy Friedricha, żeby zstąpić w skrzypiące, woniejące, słabo oświetlone trzewia „Jewgienija”.
Przy trzeciej wizycie w „Pashakanie” zastała tam Silasa. Opryskliwe zaskoczenie, które okazał na jej widok, rozgniewało ją.
– Może zechcesz posłuchać, co mam ci do powiedzenia? – syknęła. – Wiem, dokąd płyniemy. – Spojrzał na nią ostro. Bellis zaśmiała się niesympatycznie. – Masz poczucie déja vu, Silasie? Bo ja tak. Zrozum, że nie jestem zachwycona takim układem. Z niepokojącą regularnością robię to samo: mówię ci, że znam jakąś tajemnicę, proszę cię, żebyś przekazał ją dalej, coś z nią zrobił, zaplanował jakieś działania. Nie sprawia mi to satysfakcji. To jest ostatni raz, do jasnej cholery, rozumiesz? – Mówiła to absolutnie szczerze. Choćby nie wiadomo co, nie zamierzała zadawać się z Silasem Fennekiem na takiej stopie. Teraz już nic ich ze sobą nie łączyło, a nawet mniej niż nic.